Test i recenzja: Bang & Olufsen Beolit 12
Nasze oko może nie pokochać tego głośnika, ale nasze ucho na pewno doceni dźwięk, który z niego się wydobywa.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Zapraszacie na wieczorną kolację nowo poznanych znajomych, którzy jeszcze nigdy u Was nie byli. Podczas przygotowania owej kolacji, wraz z ukochaną puszczacie muzykę, w celu umilenia sobie czasu. Muzyka wypełnia całe mieszkanie i gdy przychodzą goście, już w korytarzu słyszą piękne dźwięki wydobywające się z salonu. Po standardowych buziakach i uśmiechach dostajecie w prezencie butelkę wina i zapraszacie gości do salonu. Wtedy zaczyna się charakterystyczne rozglądanie po całym pomieszczeniu i marszczenie czoła, które wskazuje na mocne zdziwienie. Żadnego kina domowego, wolno stojących kolumn głośnikowych, ani ukrytych w rogach mini głośników. Po chwili więc musi paść pytanie: „Skąd do cholery wydobywa się ten dźwięk?”. Odpowiedź kryje się na jednej z półek.
Skrzyneczka bez kabla
Duński producent znany jest z elektroniki tej najwyższej półki, a jego ceny można porównać do cen niezłych używanych samochodów, a co za tym idzie – nie każdego stać na taki wydatek.
Mała skrzyneczka, która nie jest skrępowana przez żaden kabel, a jej wymiary nie są adekwatne do tego, co słyszą odbiorcy, mocno potrafi zadziwić. Ta skrzyneczka to najnowsze dzieło inżynierów spod znaku Bang & Olufsen, o nazwie Beolit 12. Zaproszeni znajomi robią wielkie oczy i z niedowierzaniem wpadają w zachwyt nad tym małym głośnikiem. Później pada jeszcze siedem tysięcy pytań, na które musicie odpowiadać cały wieczór i w ten sposób Wasza kolacja schodzi na drugi plan.
Urządzenie zostało po raz pierwszy pokazane publiczności odwiedzającej targi CES 2012 i dzięki uprzejmości warszawskiego salonu B&O Sadyba bardzo szybko trafiło w nasze ręce. Duński producent znany jest z elektroniki, tej najwyższej półki, a jego ceny można porównać do cen niezłych używanych samochodów, a co za tym idzie – nie każdego stać na taki wydatek. Teraz ma się to trochę zmienić dzięki serii produktów PLAY, która ma dotrzeć do większego grona odbiorców tej ekskluzywnej marki. Pierwszym dzieckiem PLAY jest Beolit 12, a jego cena na amerykański rynek to 799 dolarów, czyli w przeliczeniu na złotówki jakieś 2550 zł. Jak za darmo! Prawda? Rzecz jasna w kraju, w jakim przyszło nam żyć, to nadal dość wysoka cena, jednak wierzcie mi, to nie jest zwykły mały głośniczek.
Mała konstrukcja, wielka technologia
Sam „dizajn” głośnika aż się prosi, żeby porwać go gdzieś na zewnątrz, wygląda bowiem jak mały koszyk piknikowy.
B&O w tej małej konstrukcji zawarło wiele ciekawych technologii. Najważniejszą bez wątpienia jest AirPlay, który sprawia, że głośnik jest mobilny i może towarzyszyć nam w każdym pomieszczeniu naszego domu. Dzięki temu Beolit może chwytać muzykę z powietrza od naszych iUrządzeń i nie potrzebuje do tego żadnego docka. Działanie jest bardzo proste, wystarczy posiadać bezprzewodową sieć i odpowiednio pod nią skonfigurować głośnik. Odbywa się to podobnie jak konfiguracja prostego routera. Na początku podłączamy go za pomocą kabla LAN i po wpisaniu adresu IP, podanego w instrukcji, wchodzimy do menu. Urządzenie wyszukuje naszą sieć, do której musimy wpisać hasło i na koniec resetujemy głośnik. Po 3 minutach wszystko działa już In Air. Podczas działania w systemie AirPlay niestety są delikatne „lagi”, a gdy jakiś czas nie używamy sprzętu, to później musimy od nowa czekać na jego podłączenie do Wi-Fi co trochę może denerwować. Drugim ważnym czynnikiem, który wpływa na mobilność, jest wbudowana bateria, to dzięki niej nie musimy nigdzie ciągnąć znienawidzonych przez wszystkich kabli. Jedynym przydatnym kablem będzie iKabel. W tym celu głośnik posiada wejście USB i w pełni obsługuje wszystko z pod znaku Apple, co umożliwia zabranie Beolita tam, gdzie nie ma już bezprzewodowej sieci. Sam „dizajn” głośnika aż się prosi, żeby porwać go gdzieś na zewnątrz, wygląda bowiem jak mały koszyk piknikowy. Skórzany pasek zaczepiony po skosie ułatwia przenoszenie, a aluminiowa siatka wokoło oraz gumowana góra świadczą o jego wytrzymałości na przeciwności losu. Całe urządzenie dostępne jest w kilku wersjach kolorystycznych, a te z brązowym paskiem wyglądają najefektowniej. Na górze mieszczą się „aż” cztery delikatnie podświetlane przyciski służące do włączenia, sterowania głośnością oraz funkcją AirPlay. To wygląd z rodzaju: „albo mnie kochasz, albo nienawidzisz”, a ja zdecydowanie znajduje się w grupie miłośników. Beolit posiada też wejście Line In, gdyby ktoś nie posiadał niczego nadgryzionego, ale przecież nas to nie obchodzi, więc pisze to tylko dla formalności.
Dźwięk z powietrza
Mogę założyć się o każdą złotówkę z mojego konta oszczędnościowego, że nie ma głośnika o takich gabarytach z tak mocnym basem. Dodam, że to bardzo bezpieczny zakład.
Nasze oko może nie pokochać tego głośnika, ale nasze ucho na pewno doceni dźwięk, który z niego się wydobywa. Przy okazji styczniowego iMagazine miałem przyjemność opisać Zeppelina Mini i byłem pod wielkim wrażeniem możliwości tak małego głośnika. Wtedy nie sądziłem, że coś tak małego może grać tak dobrze. Teraz muszę to sprostować. Coś tak małego może grać jeszcze lepiej! To niebywałe, ile w tak małej obudowie może mieścić się mocy. W tym koszyku piknikowym B&O zmieścił wzmacniacz klasy D o mocy 120 W, dwa 2-calowe głośniki wysokotonowe i 4-calowy głośnik niskotonowy. Efekt jest piorunujący, gra bardzo mocno i nie gubi żadnych dźwięków, w żadnym z zakresów częstotliwości. Najmocniejszą stroną jest zakres niskich tonów, gdzie Beolit robi totalną miazgę. Mogę założyć się o każdą złotówkę z mojego konta oszczędnościowego, że nie ma głośnika o takich gabarytach z tak mocnym basem. Dodam, że to bardzo bezpieczny zakład. Trzeba też podkreślić, że to wszystko z powietrza i na baterii, a nie ze stałego zasilania sieciowego, a to mogło by się wydawać znaczącą różnicą. Jednak tylko tak się wydaje, bo nie słyszę żadnej różnicy między dźwiękiem z kabla a tym z powietrza i to samo tyczy się z kwestią zasilania. Bardzo dziwne, ale może mam słabe ucho.
—
Jeśli do następnego numeru dostanę sprzęt jeszcze mniejszy, grający jeszcze lepiej, to na pośladku wytatuuję sobie napis „kocham Tuska”. Wcześniej napisałem, że ten sprzęt potrafi mocno zadziwić i przez cały ten tekst starałem się to udowodnić. Mam nadzieję, że mi się udało, bo to naprawdę zadziwiający sprzęt, od wyglądu aż po dźwięk. Jedynie cena może nikogo nie zaskoczyć, bo o ile na rynku amerykańskim wygląda na przystępną, to w naszych realiach jest nadal dość wygórowana. Potencjalnych klientów widzę w ludziach dla których dwa, cztery, czy sześć tysięcy to praktycznie żadna różnica. Jeżeli chcą coś mieć, to po prostu kupują.
Ocena: 6/6
Dane techniczne
Moc wzmacniacza: 120 W
Czas pracy na baterii: 8h / 4h w systemie AirPlay
Podłączenie: Wejście USB z obsługą Apple, mini-jack 3,5mm, złącze LAN
Wymiary (cm) : Szerokość 28 x Głębokość 18,8 x Wysokość 13,3
Waga: 2,8 kg