Lola Victoria Design – wywiad z projektantkami Aleksandrą „Lolą” Jędruszczak i Joanną „Victorią” Kolską
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2013
Dominik Łada: Od czego to wszystko się zaczęło?
Chodziłyśmy razem do szkoły i po prawie siedmiu latach spotkałyśmy się przypadkiem na świątecznego śledzika. Okazało się, że jeden wieczór to za zdecydowanie za mało – nadrobienie zaległości zajęło nam ponad 24 godziny (śmiech). Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo szybko i przez dłuższy czas byłyśmy prawie nierozłączne, zamieszkałyśmy razem. Był to beztroski czas, chyba nie do końca wiedziałyśmy, czego chcemy od życia… Żadnej odpowiedzialności, głupie wyjazdy autostopem, aż cud, że nic nam się wtedy nie stało! Aż przyszedł moment, kiedy zapragnęłyśmy czegoś więcej i powiedziałyśmy sobie: „Basta! Bierzemy się do roboty!”. Za nic nie chciałyśmy pracować za biurkiem! Miałyśmy dobry pomysł, dużo motywacji i twórczego zapału – i machina ruszyła.
Która pierwsza z Was wpadła na pomysł z torebkami?
O: Chyba ja… Ale tak naprawdę pomysł powstał niezależnie i równolegle. Ja po prostu pierwsza uszyłam pokrowiec. Jak się okazało później, Victoria miała w domu kupiony materiał na etui, które zaprojektowała.
Zaczęło się tak, że kupiłam nowego, ślicznego MacBooka. Bardzo nie chciałam, żeby się porysował i w związku z tym przetrząsnęłam całe Allegro oraz eBay w poszukiwaniu opakowania, równie ładnego jak mój laptop. Przez dłuższy czas nie mogłam się zdecydować, aż stwierdziłam, że po prostu żaden mi się nie podoba i to jest mój problem… Postanowiłam więc połączyć przyjemne z pożytecznym i uszyć własny, niepowtarzalny wzór. Tak powstał prototyp naszego pokrowca.
V: Stereotyp studenta Akademii Sztuk Pięknych to wiecznie objuczony torbami, niemieszczący się do komunikacji miejskiej człowiek, któremu wiecznie brakuje rąk.
Teczki formatu drzwi, laptop, torba i 700 innych rzeczy to nieodłączny asortyment.
Nie lubię stereotypów i typowych rozwiązań. Potrzebowałam torby, która mieściłaby laptopa i niezbędne drobiazgi, ale nie chciałam nawet słyszeć o tych nudnych, dostępnych na rynku, więc wybrałam tkaninę, z której miało powstać etui i… rzuciłam ją na dno szafy, bo zawsze było coś innego do zrobienia.
I wtedy zrządzeniem losu – nic nie dzieje się bez powodu – spotkałyśmy się z Lolą i wzajemnie się motywując stwierdziłyśmy, że nasze pomysły to nisza na rynku i pole do popisu.
Ale Ty nie masz, z tego co wiem, wykształcenia plastycznego? Jesteś psychologiem, a mimo to pierwsza coś uszyłaś.
O: Tak się złożyło, że od dawna interesowałam się modą. Kiedyś nawet dużo rysowałam i projektowałam, ale tylko do własnej szuflady. Nie wierzyłam w siebie wystarczająco, aby samemu stworzyć markę… Co do wykształcenia, nie przesadzałabym ze stwierdzeniem, że jestem psychologiem. Po prostu studiuję psychologię, a raczej już kończę i chyba nie zamierzam mieć z nią nic wspólnego. To bardzo ciekawa profesja, ale zdecydowanie nie dla mnie. Wolę robić coś związanego z designem. A kiedy już się ośmieliłam i trafiłam na świetną wspólniczkę, nie zamierzam rezygnować!
Skąd czerpiecie inspiracje?
Nasz produkt jest nietypowy – bawimy się formą. Same tkaniny są morzem inspiracji – kolory, faktury, zestawianie ich. Ważne są dla nas szczegóły. Projektujemy intuicyjnie – każdy projekt budzi jakieś skojarzenia, jest przeznaczony dla konkretnej osoby, ma za zadanie podkreślić jej osobowość.
Jak powstają Wasze projekty? Rysujecie czy od razu coś szyjecie? Robicie to wspólnie czy osobno, a potem spotykacie się i dyskutujecie nad projektem? Ciekawi mnie, jak wygląda Wasz „workflow” i czy jest on tradycyjny czy nowoczesny, skomputeryzowany?
Każdy projekt to osobna historia. Czasem powstają szkice, a potem szukamy sposobu wykonania, tkanin, innych elementów, a czasem wręcz odwrotnie – zobaczymy element, fragment wykończeniówki i to jest punktem wyjścia. Czasem projektujemy razem, czasem osobno, ale zawsze poddajemy pomysły ostrej wzajemnej krytyce. Świetnie się dopełniamy – gdybyśmy nie były w tym razem, pewnie nieraz dopadłaby nas rezygnacja.
Szyjecie je same?
V: Pierwsze sztuki były szyte przez nas, ale mimo najszczerszych chęci techniczne wykonanie nie odpowiadało naszym wymaganiom. Kiedy pomysł nabrał rozmachu, szyła dla nas koleżanka – studentka projektowania ubioru, która miała znacznie większe doświadczenie w krawiectwie. Moja mama, która zajmowała się projektowaniem mody przez wiele lat, „zmusiła” nas do wykonania technicznych wykrojów i podejścia do tematu profesjonalnie. Wtedy nasze mieszkanie zamieniło się w pracownię – mimo niemałego metrażu tkaniny, maszyny, wykroje, obciążniki, mydła krawieckie i wiele innych drobiazgów zdominowało nasz salon. Długo pracowałyśmy, żeby dojść do pożądanych efektów. Równocześnie stawałyśmy się wobec siebie samych coraz bardziej wymagające – gdy dziś patrzymy na stare egzemplarze, nie możemy uwierzyć, że byłyśmy z nich dumne. Konieczne było oddanie produkcji w ręce profesjonalnej szwalni. Długo szukałyśmy miejsca, które będzie odpowiadało standardom jakości niezbędnym dla takiego produktu, udało się nam.
Słyszałem coś o panu Zdzisiu? To ciekawa postać.
Oj tak! Pan Zdzisław jest krojczym i właścicielem szwalni, w której powstają nasze torby i etui. Jest świetny! Bardzo profesjonalny, trochę małomówny, ale z ojcowskim podejściem do dwóch wariatek. Toleruje nasze roztrzepanie, nie denerwuje się i nie komentuje, a potrafimy dać się we znaki! Proces produkcji jest złożony i wymaga dużej koncentracji. Przy zakupie tkanin w grę wchodzi matematyka, która jest naszym wrogiem numer jeden! (śmiech) Bywało niejeden raz, że siedziałyśmy z panem Zdzisiem w krojowni do pierwszej w nocy, kombinując jak zmieścić formy na resztce materiału, którego ilość źle obliczyłyśmy…
Cały czas się uczymy i uwielbiamy uczestniczyć w każdym etapie produkcji – nigdy z tego nie zrezygnujemy! Nieraz zmęczenie daje się we znaki, ale satysfakcja to rekompensuje wielokrotnie!
Teraz muszę Was spytać o polski rynek. Jak go oceniacie? Czy opłaca się w Polsce produkować i czy jest według Was u nas rynek na tego typu, ekskluzywne produkty?
Produkcja w Polsce nie jest tania, ale nie wyobrażamy sobie przeniesienia jej gdziekolwiek indziej. Jakość musi kosztować. Tu mamy możliwość koordynowania jej cały czas, a niełatwo nas zadowolić. Zanim znalazłyśmy szwalnię Aleskor, odwiedziłyśmy dziesiątki innych. Długo szukałyśmy pana Zdzisława i mamy nadzieję, że ta współpraca potrwa lata!
Co do polskiego rynku obawiałyśmy się, czy nasze produkty znajdą szerokie grono odbiorców, ale okazało się, że odnosimy swoje małe sukcesy i cały czas się rozwijamy.
Jesteście… startupem. Startupem produkującym torebki. Jak do tego doszło i jak wygląda życie w startupie?
O: Zaprojektowałyśmy kilka sztuk, na małą skalę. Pierwsze projekty spotkały się z uznaniem – postanowiłyśmy założyć fanpage na FB i rozpocząć działania bardziej biznesowe. Zaczęłyśmy od współpracy z jednym z warszawskich butików, ale to nie dawało szansy na rozwój, o jakim marzyłyśmy. Wypełniłyśmy więc formularz na stronie Invest Patterns, który poszukiwał kandydatów na startup, my świetnie się wstrzeliłyśmy i zaproszono nas na spotkanie. Udało nam się przekonać inwestorów do naszego pomysłu! Okazało się, że mamy niezwykle ciekawy produkt i zostałyśmy uznane za najlepsze. Uwierzyli w nasz zapał i nawiązałyśmy współpracę.
Nasz startup wygląda trochę inaczej niż te przeciętne. Mamy naprawdę świetne warunki! Zazwyczaj inwestor przekazuje daną pulę pieniędzy i zostawia młodych przedsiębiorców samych sobie. U nas jest zupełnie inaczej. Dostajemy ogromne wsparcie merytoryczne, zarówno administracyjne, jak i biznesowe. Dużo się uczymy, razem z inwestorem pracujemy nad rozwojem brandu. Troszczą się o nas, za co jesteśmy im bardzo wdzięczne.
Czego możemy spodziewać się od Was w najbliższym czasie?
Teraz naszym priorytetem jest wyjście za granicę. Nasze produkty są już dostępne w Paryżu, lada moment – jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli – będzie można je kupić w Amsterdamie i Petersburgu. Chcemy więcej obcować z klientami, dlatego wiosną zaprezentujemy swoje projekty m.in. na Fashion Philosophy – Fashion Week Poland. Jesteśmy też w trakcie negocjowania kontraktu z dużą firmą komputerową, której przedstawiciele wykazali się niezwykle otwartym podejściem i, doceniając potencjał naszych modowych akcesoriów, zaprosili nas do wspólnego projektu.
Powodzenia zatem i trzymamy kciuki.
Nie dziękujemy, żeby nie zapeszać.
Więcej na temat produktów marki Lola Victoria Design znajdziecie na stronie www.lolavictoria.pl