Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Cała Muzyka – 2013/03

Cała Muzyka – 2013/03

0
Dodane: 12 lat temu

Rodriguez – Searching for Sugar Man

Searching for Sugar ManKolejny numer iMagu i kolejna recenzja muzyki z filmu, ale w tym przypadku chyba nikt mi się nie dziwi? Po obejrzeniu dokumentu „Searching for Sugar Man”, który zgarnął Oscara, nie było takiej możliwości, żebym nie opisał tej cudownej ścieżki dźwiękowej. Tym razem to właśnie muzyka stworzyła film, a dokładniej historia Sixto Rodrigueza, muzyka z Detroit. Ten dokument to typowy przykład, że najlepsze scenariusze pisze samo życie. Rodriguez miał być wielką gwiazdą i nie przez przypadek porównywany był do samego Boba Dylana, gdyż tak jak Dylan w swoich utworach dużą wagę przywiązywał do tekstów. Nagrał dwie płyty: „Cold Fact” w 1970 r. oraz „Coming From Reality” w 1971 r., ale żadna z nich w Stanach Zjednoczonych nie sprzedawała się, chociaż krytycy byli nimi zachwyceni. Całkowicie inaczej było w RPA, gdzie Rodriguez gościł na każdym adapterze, a jego numery z tekstami o wolności w tamtych czasach, dla tamtejszej ludności, były tak potrzebne jak tlen. To właśnie jego piosenki były hymnem niemałej rewolucji. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że on sam dowiedział się o tym dopiero 30 lat później, a przez ten czas rzucił muzykę i pracował jako robotnik budowlany.

Materiał, jaki możemy zakupić w iTunes Store, to zlepek najlepszych utworów z dwóch płyt artysty, które słyszymy przez cały czas w niesamowitym dokumencie.

Przoduje akustyczna prosta gitara, bardzo zwyczajny wokal i mała ilość instrumentów smyczkowych, jednak całość wieńczą niewiarygodnie dobre teksty. Numer „Sugar Man”, jeśli powiodłoby się Rodriguezowi, jestem pewny, że byłby światowym hitem na miarę „Yesterday” The Beatles. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się tak mocno zagłębiać w teksty, jak w te, które muzyk napisał ponad 40 lat temu.

Znając życie oraz historię tzw. amerykańskich snów, pozostaje tylko czekać na trzeci album Sixto Rodrigueza, który podobno częściowo był już napisany, ale nigdy nie ujrzał światła dziennego.

Macklemore and Ryan Lewis – The Heist

The-Heist-Album-Macklemore-Ryan-LewisJak ja się cieszę, że duet Macklemore oraz Ryan Lewis zagościł w moich słuchawkach dopiero kilka tygodni temu. Gdybym posłuchał ich w 2009, kiedy to wydali pierwszą wspólna EPkę, to pewnie nieźle bym się wkurzał na przekładane daty premiery pierwszej płyty. Ta jednak, jak już się ukazała, zrobiła niesamowite zamieszanie na rapowej scenie.

Duet stworzony przez rapera i producenta pochodzi z Seattle i tam byli znani od dawna, wypływając na świat za sprawą genialnego singla „Thrift Shop”. Cała płyta jest dokładnie taka sama jak singiel – zabawna i melancholijna, wesoła i sentymentalna, z kapitalnymi tekstami i niesamowitym flow. Nie zabrakło podstawy rapu, czyli silnego i zdecydowanego beatu, który odczujemy momentami na całym ciele. Płyta jest pełna kontrastów, czasem mamy rap w stylu bling-bling, a jednocześnie Macklemore, który jest wyjątkowo mądrym facetem przekazuje nam bardzo mądre rzeczy. Niespełnione dziecięce marzenia, wszechogarniająca nas konsumpcja, problem z akceptacją homoseksualizmu – to nie są łatwe tematy. Jednak w tekstach rapowanych przez Macklemore wydają się być prostsze.

„The Heist” to 15 utworów i nie potrafię napisać, których słuchałem najgłośniej. Każdy jest na swój sposób niesamowity, a po przesłuchaniu całości jedyne, co chcemy zrobić, to wcisnąć „replay”. Dlaczego tak jest, jak to możliwe, że już pierwsza płyta jakiegoś duetu tak porywa?

Po pierwsze, widać, że obaj panowie doskonale się bawią, tworząc muzykę i wiedzą, co robić, aby porwać ludzi. Nic w tym dziwnego, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że razem ze sobą docierali się, grając na różnych festiwalach.

Po drugie, album jest prawdziwy, niepowtarzalny i doskonale przemyślany. Po kilku przesłuchaniach wiem, dlaczego tak długo trzeba było na niego czekać. On jest po prostu doskonały – Volume MAX.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .