Puma Soundchuck
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 02/2014
Projektanci Pumy muszą być najdziwniejszymi ludźmi na świecie. Pewnego dnia postanowili, że zamiast kolejnego kapcia zaprojektują głośnik. I to zrobili. Problem jest właściwie tylko jeden – głośniki tak nie wyglądają.
Głośnik Pumy, nazwany Soundchuck, na zdjęciach wydaje się niewielki. Gdy jednak zobaczyłem, jakich wymiarów jest pudełko, zwątpiłem. Sama jego zawartość wywołuje nie lada zakłopotanie. Nie spodziewałem się, że to, co w materiałach prasowych wydaje się niewiele większe od mojego iPhone’a, w rzeczywistości okazuje się gigantem, którego łatwiej przyrównać rozmiarami do pudełka po tym smartfonie. A nawet dwóch. Na dodatek wygląda, delikatnie mówiąc, oryginalnie. Dwa elementy w kształcie walców połączone są grubym, zabezpieczonym solidną gumą kablem, którego środek poszerzono. Walcowate części to oczywiście dwa głośniki – na jednym z nich umieszczono przyciski sterujące, port ładowania i mikrofon. Na ich krawędziach znalazły się magnesy, które pozwalają na połączenie głośników ze sobą. Całe urządzenie zostało pokryte gumą, co nie jest może zbyt eleganckie, ale za to bardzo praktyczne. Nie dość, że dobrze leży w dłoni, to dodatkowo wykorzystany materiał zmniejsza w znacznym stopniu podatność na uszkodzenia. To bardzo ważne – Soudchuck został stworzony przez firmę produkującą sprzęt sportowy. Sam też nim jest, ma towarzyszyć nam na boisku, musi więc wytrzymać „odrobinę więcej” niż przewrócenie się na bok. Zastosowanie nietypowych rozwiązań konstrukcyjnych miało więc na celu dostosowanie Soundchucka do trudniejszych warunków niż domowe zacisze. W sprzedaży dostępnych jest kilka wersji kolorystycznych – czarna i szara nie są zbyt ciekawe, za to czerwona, niebieska oraz pomarańczowa wyglądają już naprawdę interesująco. Nie mogło też zabraknąć wariantu różowego.
Do połączenia ze smartfonem Soundchuck wykorzystuje Bluetooth. Parowanie trwa tylko chwilę i nie wymaga podawania żadnego kodu PIN. Towarzyszy mu potwornie głośny komunikat, podobnie zresztą jak wielu innym czynnościom. O ile informacje czytane przez lektora brzmią znośnie, to już dźwięki są strasznie uciążliwe. Zmiana źródła dźwięku jest więc szybka, a w przypadku sprzętu używanego w gronie znajomych to naprawdę duża zaleta. Ktoś ma nową płytę Bruce’a Springsteena? Po minucie możecie słuchać jej zamiast The Fox (i każdy będzie z tego zadowolony). Gdy jednak wszystkie telefony padną, trzeba będzie podłączyć zamiast nich odtwarzacze. Soundchuck pozbawiony jest gniazda mini Jack, zamiast niego konieczne jest stosowanie przejściówki z microUSB. To dla mnie całkowicie niezrozumiałe posunięcie, zwłaszcza że głośnik Pumy nie stanowi zbyt dobrego przykładu miniaturyzacji. Z drugiej strony, żeby podpiąć odtwarzacz przez mini Jack, i tak trzeba nosić ze sobą kabel. Ten, którego wymaga Soundchuck, jest po prostu bardziej problematyczny. Przewód służy jednocześnie do ładowania głośnika za pośrednictwem USB. Bateria głośnika jest bardzo wytrzymała, działała ponad 6 godzin i to wyłącznie przy odtwarzaniu za pośrednictwem Bluetooth.
Soundchuck jest, jak na sprzęt mobilny, dość nieporęczny. Wynika to zarówno z wymiarów, jak i z niespotykanej nigdzie indziej konstrukcji. Wbrew pozorom został on rozsądnie zaprojektowany. Rozłożone głośniki dają całkiem niezły efekt stereo, a poszerzona część kabla pozwala powiesić je gdziekolwiek chcecie, bez obawy, że wylądują na ziemi. Zresztą nawet jeśli tak się stanie, to powinny wyjść z tego bez poważniejszych uszkodzeń. Mobilność nie sprowadza się jedynie do niewielkiej wagi oraz wbudowanego akumulatora. Smartfony zastąpiły nam odtwarzacze muzyki, co wiąże się nierozerwalnie z telefonami podczas słuchania. Soundchuck ma wbudowany mikrofon, więc szukanie iPhone’a w kieszeni nie będzie konieczne. Przyciski na obudowie umożliwiają odebranie i zakończenie połączenia – to kolejne ułatwienie. Niestety jakość rozmów pozostawia wiele do życzenia. Przypadkowe zasłonięcie mikrofonu zdarza się aż nazbyt często, bo umieszczono go przy złączu ładowania, czyli w miejscu, które łatwo zakryć dłonią. Jakość głosu generowanego przez głośniki jest już całkiem dobra, ale dźwięk jest o wiele wyraźniejszy nawet w trybie głośnomówiącym iPhone’a.
Najważniejszą cechą głośników jest zazwyczaj ich brzmienie. Testując Soundchucka miałem jednak na uwadze to, w jakich warunkach ma być on używany. Podczas uprawiania sportu muzyka ma stanowić jedynie tło, nie koncentrujemy się na niej na tyle, by wyłapywać wszystkie, najdrobniejsze nawet dźwięki. Musi być za to głośno, a przy okazji bez zakłóceń. W opisanych warunkach Soundchuck daje sobie jakoś radę. Przy maksymalnej głośności dźwięk jest bardzo zniekształcony, jednak wystarczy zejść do około 70-80% (to nadal bardzo dużo), by trzaski ustały. Eksponowane są przede wszystkim średnie tony, wysokie brzmią znacznie ciszej. Niskie nie są natomiast szczególnie dobrze odwzorowane – brakuje im mocy i głębi. Dźwięk pozbawiony jest szczegółowości, daje się to szczególnie we znaki przy odsłuchu w domu. W takich warunkach jest po prostu słabo.
W bezpośrednim porównaniu z głośnikami mobilnymi Soundchuck nie ma zbyt wielkich szans na zwycięstwo. Nie brzmi szczególnie dobrze, poza tym nijak znaleźć dla niego miejsce na biurku. Wyciągnięty z domowego zacisza pokazuje jednak, do czego został stworzony. Może oberwać piłką, zostać przypadkowo kopnięty, a podczas wichury wytrzyma przywiązany do płotu. Niewiele jest głośników, które też to potrafią.