Recenzja Soundblaster E3
Marka SoundBlaster, stworzona przez Creative, to już kawał historii peryferii komputerowych związanych z dźwiękiem. Dobrze pamiętam swojego rozebranego peceta stojącego pod biurkiem, na którym to z dumą mogłem nakleić naklejkę z logo SoundBlaster. Można spokojnie powiedzieć, że z chwilą posiadania takiej naklejki na komputerze, mój osiedlowy respekt poszybował wysoko do góry.
Od tamtego czasu minęło jakieś osiem tysięcy lat, a marka SoundBlaster nadal żyje i ma się całkiem dobrze. Creative postanowił przypomnieć mi stare czasy, dostarczając do testu mały, niezwykle uzdolniony przenośny wzmacniacz. Model E3 to zdolna bestia, która jest świetnym przykładem na to, jak przez te „osiem tysięcy” lat ewoluowała elektronika. Urządzenie wielkości otyłej paczki Tic-Taców potrafi tyle, co niegdyś urządzenie wielkości mikrofalówki. Pozwólcie, że porównanie wagowe sobie daruję, bo musiałbym porównywać Adama Małysza do zawodnika sumo. Zawodnika sumo wagi ciężkiej. SoundBlaster E3 jest czarnym, zgrabnym pudełkiem, które dla wygody w tylnej części ma duży klips, umożliwiający przypięcie go do praktycznie wszystkiego. Wujek Mirek z wielką dumą mógłby nawet nosić takie cacko przypięte do paska. W zestawie ze słuchawką Bluetooth w uchu, na imieninach prezentowałby się perfekcyjnie. Tak, tak, nic się nie pomyliłem, otóż urządzenie ma też Bluetooth z możliwością NFC. Widzieliście kiedyś przerośnięte Tic-Taki z Bluetoothem NFC?
Żarty na bok, bo nie ma z czego sobie robić podśmiechujek! SoundBlaster E3 to nie tylko wzmacniacz, a cała zabawa i sens tego sprzętu zaczyna się wtedy, gdy służy jako zewnętrzna karta dźwiękowa. Właśnie takie rozwiązanie zdecydowanie polecam. Słuchając muzyki z iPhone’a bezpośrednio przez słuchawki, jesteśmy skazania na to, co na płycie głównej umieściły chińskie rączki. Akurat Apple całkiem nieźle wywiązuje się z zadania i przetworniki audio są na akceptowalnym poziomie. Jednak E3 udowadnia, że może być zdecydowanie lepiej. Jego zadaniem jest wyciągnięcie absolutnego maksimum z tego, czym dysponujmy. Nagle okazuje się, że nasze słuchawki potrafią dużo więcej, niż nam się wydawało.
Oczywiście całość efektu końcowego, jaki słyszymy, zależy od bardzo wielu czynników. Jeśli chcemy dobrze posłuchać muzyki z naszego iPhone’a, to zaczynamy od wyboru odpowiednich plików, które są w bardzo dobrej jakości. Najlepszym i najwygodniejszym rozwiązaniem będzie WiMP w wersji Hi-Fi. Później oczywiście dobre słuchawki i do przodu. Jednak nadal wąskim gardłem będzie nasz iPhone, ponieważ wytnie nam to, co dobrze skompresował WiMP i to, co potrafią zagrać słuchawki. Wtedy do akcji wkracza nasz super komandos SoundBlaster E3.
W zestawie mamy przejściówkę USB, do której możemy podłączyć Lightning i wtedy nasz iPhone staje się wyłącznie dyskiem na pliki, a nie przetwornikiem. Efekt słychać wyraźnie, bo oprócz podbicia dźwięku zdecydowanie zwiększa się dynamika. Pięknie czuć głębię całego niskiego pasma, E3 świetnie zarządza basem, który w numerach, gdzie mi się nie podobał, nagle okazuje się świetny. Muszę przyznać, że kilka razy zrobiłem minę zdziwionego kota. W zasadzie wszystkie skrajne odchylenia, czy to na górze, czy na dole, ulegają wyraźnej zmianie. Zmianie na plus. Najlepiej słychać wszystkie różnice wtedy, gdy po dłuższym słuchaniu przez E3 przejdziemy do normalności. Mamy wrażenie, jakbyśmy z wygłuszonej kabiny wyszli na zatłoczoną ulicę. Największą różnicę czuć oczywiście w mocy, można ją porównać do zmiany silnika w samochodzie. Karoseria ta sama, ale osiągi dużo lepsze. Niestety w pierwszym momencie od razu pomyślałem o moich biednych uszach – serio, uważajcie na E3, jest jak używka. To urządzenie uzależnia od głośniejszego słuchania, ale przecież zakazany owoc smakuje dużo lepiej.
Mimo że E3 jak na swoje możliwości jest małe, to jednak nadal największym minusem jest uzbrojenie się przed wyjściem z domu. Akcja niczym z amerykańskiego filmu z agentami FBI w tle, brakuje tylko taśmy, którą przyklejamy sprzęt do klatki piersiowej. Niestety sporo tych kabli, ale jak zwykle – coś za coś. Oczywiście mamy Bluetooth, ale wtedy tracimy nieco na jakości, a przecież w niej kryje się cały sens operacji. Gdy już wszystko ładnie zorganizujemy, to wtedy czekają na nas udogodnienia, których wcześniej nie mieliśmy. Mianowicie E3 ma mikrofon oraz przyciski sterujące, więc nasz iPhone zyskuje pilota, który poprawia jakość dźwięku i umożliwia sterowanie muzyką bez wyciągania telefonu z kieszeni. Nagle okazuje się, że cała szopka z FBI i większą liczbą kabli finalnie bardzo się opłaca.
Nie znam urządzenia w tak niskiej cenie, które wprowadza tak dużo udogodnień dla naszego telefonu. Właściwie zaczynam się zastanawiać, czy ja w ogóle jestem w stanie funkcjonować bez takiego rozwiązania. Myślę, że każdy, kto sprawdzi E3 i na pierwszym miejscu stawia jakość dźwięku, dojdzie do takich samych przemyśleń. Zastanawiam się nawet, czy sam Creative wie, jak dużo rozwiązań kryje się w sprzęcie, który stworzyli. Dziwi mnie, że wszędzie E3 jest reklamowane jako wzmacniacz słuchawkowy, a to przecież kropla w morzu rzeczy, które ten sprzęt potrafi.
Ocena: 5/6
Dane techniczne
Stosunek sygnału do szumu (SNR): 112 dB
Wzmacniacz słuchawkowy: do 600 Ohms
Wierne odtwarzanie dźwięku: do 24-bit / 96 kHz
Kodowanie audio: AAC, SBC, aptX
Bluetooth: NFC, A2DP, AVRCP, HFP do 10 m
Czas pracy na baterii: Bluetooth do 8 godzin, analog do 17 godzin
Waga: 44 gramy
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2014
Komentarze: 1
w sumie wszystko zalezy co komu wlasnie potrzeba.
Jako stacjonarne zastosowanie – super – jako PRAWDZIWIE mobilne – KICHA NA MAX.
Coz – jak dla mnie tylko sluchawki BT.
P.S. Jako przedpotopowy fan Creative (pamieta ktos czesy EAX?) myslalem iz ta firma padla :) nic o niej nie slychac w zadnych portalach IT