Recenzja Bowers & Wilkins T7
Audiofil na działce.
Rok 2014 to bez wątpienia rok małych głośników bezprzewodowych. Niby takie urządzenia mamy na rynku od dłuższego czasu, ale do tej pory były to głównie proste i tanie konstrukcje. W tym roku takie urządzenia do swojej oferty dodały firmy słynące do tej pory z dużo większych sprzętów.
Bowers & Wilkins nieco ponad miesiąc temu zaprezentował przenośny głośnik T7. Dotychczasowe konstrukcje firmy podnoszą mu poprzeczkę niebezpiecznie wysoko. Czy pierwszy bezprzewodowy, pierwszy tak mały i pierwszy bluetoothowy głośnik tego producenta da radę? Już przy pierwszym kontakcie wiedziałem, że od strony szeroko rozumianego dizajnu jest dobrze.
T7 to średniej wielkości głośnik, kształtem i wagą przypomina małą cegłówkę. Jest też podobnie prosty, wszystkie elementy sterujące ograniczono do minimum. Mamy zaledwie pięć przycisków sterowania, złącze zasilania, mini Jack dla zewnętrznego źródła dźwięku oraz, opisane jako serwisowe, złącze micro USB. Mimo że głośnik jest niewielki, to jednak dość ciężki – waży prawie kilogram. Przy czym nie ma żadnego problemu, aby utrzymać go pewnie w jednym ręku. To zasługa tego, że cała jego boczna krawędź powleczona jest gumą. Oprócz lepszego trzymania zapewnia ona brak wibracji, gdy głośnik stoi na stole. To zresztą nie jedyny zabieg eliminujący wibracje. Jeśli spojrzycie na T7 z przodu, to zobaczycie, że właściwie tylko środkowa jego część kryje elektronikę i głośniki. Między zewnętrzną, gumową częścią głośnika a środkiem z głośnikami mamy półprzeźroczysty materiał, przypominający wyglądem plaster miodu. Wygląda to jak milion dolarów i nadaje głośnikowi niesamowitej lekkości. Ale producent twierdzi, że ten plaster miodu ma też inne zadanie – właśnie eliminację wibracji pochodzących od głośników.
To oczywiście skłoniło mnie do maksymalnego rozkręcenia głośności w iPhonie. Kilka utworów z ostatniej płyty Afromental i już wiem, że to działa, szklanki na stole ani drgnęły. Niestety, nie drgnęły też moje emocje. Głośnik gra czysto, ale czegoś mu brakuje. Pewnie bym się poddał i przyjął, że gra po prostu płasko, ale to przecież Bowers & Wilkins! Kilka razy zmieniałem repertuar – Mrozu, Sia, Ed Sheeran, Hozier. Za każdym razem bardzo czysto, ale bez wielkich emocji. W końcu trafiłem na lekko obcy dla mnie repertuar – jazz, muzyka klasyczna. Wtedy zrozumiałem. Każdy głośnik bezprzewodowy traktuję od razu inaczej niż stacjonarne stereo. Ma grać głośno, efektownie i zapewnić jak najlepsze nagłośnienie na działce, łódce lub wszędzie tam, gdzie są młodzi ludzie. Recepta na to jest prosta i nazywa się „loudness”. Podbijamy tony wysokie oraz niskie, gramy głośno i nie przejmujemy się tym, że środka i dynamiki nie ma. To powoduje, że może chwilowo głośnik gra naprawdę dobrze, ale po pewnym czasie może męczyć. Konstruktorzy Bowers & Wilkins poszli w inną stronę i to do końca. W dźwięku wychodzącym z T7 nie ma nic z efekciarstwa, nie ma grama sztucznych efektów pobijających dźwięk. Jest tylko to, co nagrał artysta. Dlatego popowi wokaliści nie brzmią na nim najlepiej, po prostu uwidacznia on czasem fatalną jakość nagrań wychodzących z wytwórni, które biorą udział w „loudness war”. W zamian za brak spektakularnych efektów otrzymujemy doskonałą dynamikę oraz zabójczą precyzję dźwięku, z tym że musimy sobie dobrze wybrać repertuar.
Jak spojrzymy do wnętrza głośnika, to zobaczymy, że producent nie poszedł tu na żadne kompromisy mogące popsuć dźwięk. Oczywiście do przesyłania zastosowano technologię Bluetooth w standardzie aptX, czyli taką, która przesyła praktycznie bezstratny dźwięk. Znajdziemy też technologię Micro Matrix, która wywodzi się z wewnętrznego wzmocnienia Matrix, wykorzystywanego w referencyjnych kolumnach głośnikowych z serii 800 Diamond. Bezpośrednio za emisję dźwięku odpowiadają dwa szerokotonowe przetworniki 50 mm. Membrany przetworników są wykonane z włókna szklanego, czyli takiego samego materiału, jaki firma stosuje w kultowym już Zeppelinie. Za bas odpowiedzialne są promienniki, które B&W właśnie patentuje. Całość systemu napędzają dwa bezfiltrowe wzmacniacze, pracujące w klasie D. Przyznacie, że robi wrażenie!
Szczególnie, że wbudowana bateria potrafi zapewnić dźwięk na katalogowe 18 godzin, choć mi się udało uzyskać przynajmniej 24 godziny normalnego użytkowania. Normalnego, czyli nie na głośnej imprezie.
Ale to już chyba ustaliliśmy – ten głośnik nie nadaje się na imprezy. Jest przeznaczony dla zakochanego w dźwiękach audiofila, który nie cierpi wakacyjnych wyjazdów, bo nie może na działkę zabrać swojego sprzętu. Teraz może mieć przynajmniej bardzo zbliżony substytut. Pewnie zauważycie, że to bardzo duża nisza, też tak przez chwilę myślałem. Ale nie do końca. Bowers & Wilkins zrobił po prostu głośnik przenośny dla swoich klientów. Nie dla nastolatków, nie dla nowej grupy odbiorców, a zwyczajnie – dla wiernych fanów marki. Ja osobiście bym wolał, gdyby grał nieco mniej perfekcyjnie, a bardziej uniwersalnie, ale pewnie za kilka lat zmienię zdanie.
Dane Techniczne
Cena: 1500 zł
Źródła dźwięku: Bluetooth, mini Jack
Bateria: litowo-jonowa, do 18 godzin pracy
Głośniki: 2 × 50 mm szerokotonowe, 2 × basowe promienniki
Pasmo przenoszenia: ~6 dB @50 Hz do 21 kHz
Moc systemu: 2 × 12 W
Wymiary: 114×210×54 mm
Waga: 940 g
Ocena iMagazine 5,5/6
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 01/2015