Wyprawa do Cupertino, czyli z wizytą w siedzibie Apple
Cupertino to niewielka, pozornie niezbyt ciekawa miejscowość na obrzeżach San Francisco. Co w takim razie sprawia, że co roku odwiedzają ją tysiące turystów? To Apple Campus – mekka geeków, siedziba giganta technologicznego. W poniższym wpisie podzielę się z Wami moimi wrażeniami z wizyty w tym miejscu.
Plan
Pomysł wizyty w Cupertino pojawił się w połowie stycznia, gdy dzięki rekompensacie od Delta Airlines za czterodniowe opóźnienie innej podróży mogłem zaplanować lotniczą wycieczkę po USA, wykorzystując do tego zgromadzone mile – punkty otrzymywane za poprzednie loty, jak również wspomnianą rekompensatę.
Początkowo majową wizytę w Kalifornii miałem ograniczyć do odwiedzin u znajomego w Los Angeles. Plan zakładał przelot z Erie w Pensylwanii (gdzie studiowałem), kilkudniowy pobyt i zarezerwowany wcześniej powrót do Europy na pokładzie największego samolotu pasażerskiego świata – Airbusa A380 linii Air France.
Więcej możliwości pojawiło się, gdy w ramach rekompensaty za gigantyczne opóźnienie styczniowej podróży do USA otrzymałem voucher na loty o wartości 50 dolarów oraz 25 000 bonusowych mil. Jako że obu rzeczy nie można użyć do zakupu jednego przelotu, nie pozostało mi nic innego niż dodać jeszcze jeden przystanek w podróży i wykorzystać bonusy w dwóch oddzielnych rezerwacjach.
Na tym etapie rozważałem kilka miejsc, do których chciałem polecieć z Erie przed podróżą do Los Angeles:
- Nowy Jork
- Orlando i Kennedy Space Center
- San Francisco i Cupertino
Pierwsze dwie opcje odrzuciłem z powodu wysokich cen biletów. Pomimo że posiadałem liczbę mil wystarczającą do darmowego przelotu do Orlando lub Nowego Jorku, to dalsza podróż do Los Angeles pomniejszona o 50-dolarowy voucher kosztowałaby mnie przynajmniej 200 dolarów. Jedyną rozsądną opcją było San Francisco. Podróż z Buffalo, miasta w stanie Nowy Jork oddalonego od Erie o 1,5 godziny, kosztowała mnie 40 000 mil oraz 5 dolarów podatku. Tu ciekawostka: „cena” biletu w milach zależy niemal wyłącznie od punktu wylotu i punktu docelowego, a nie od liczby odcinków i przesiadek. Jako wielki fan latania zdecydowałem się na najbardziej karkołomne rozwiązanie: podróż z 2 przesiadkami na trasie Buffalo – Atlanta – Salt Lake City – San Francisco. Z kolei 50-dolarowy voucher posłużył mi do zakupu biletu na trasie San Francisco – Los Angeles, dzięki któremu zapłaciłem za to tylko 19 dolarów (zamiast 69). W ten sposób 4 loty kosztowały mnie łącznie 24 dolary.
San Francisco
Do San Francisco dotarłem wieczorem 18 maja. Miasto zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. Pomimo statusu jednego z symboli Ameryki, San Francisco różni się znacząco od tętniącego życiem o każdej porze dnia Nowego Jorku czy też bardziej spokojnego i eleganckiego Waszyngtonu. Połączenie ciekawej architektury, pięknych krajobrazów, wszechobecnych pagórków i przyjemnego klimatu bardzo przypadło mi do gustu.
Dojazd
Po dwóch dniach spędzonych na zwiedzaniu San Francisco nadszedł czas wizyty w Cupertino. Jako samotnie podróżujący student nie byłem w stanie wynająć samochodu, co dość mocno utrudniło mi dojazd do celu. Z pomocą przyszła świetna strona Rome2Rio, dzięki której znalazłem rozwiązanie – przejazd podmiejskim pociągiem CalTrain, ruszającym z centrum San Francisco (bilet kosztował 9 dolarów), przesiadka na autobus w miejscowości Sunnyvale (2,50$), a następnie kilkunastominutowy spacer z centrum Cupertino.
Cała podróż przebiegała bezproblemowo i zajęła około 1,5 godziny. Na uwagę zasługuje zwłaszcza pierwszy odcinek pokonany pociągiem – linia kolejowa CalTrain przebiega przez inne legendarne miasta Doliny Krzemowej, między innymi Palo Alto (siedziba Facebooka, HP, Uniwersytet Stanforda) i Mountain View (Google, Mozilla, LinkedIn).
W Sunnyvale udało mi się szybko przesiąść w autobus, który po około 25 minutach zatrzymał się na rogu Selling Road i Stevens Creek Boulevard w Cupertino. Na koniec z pomocą map na iPhone udałem się piechotą w kierunku 1 Infinite Loop, czyli adresu siedziby Apple. Zmierzając w kierunku Infinite Loop, łatwo zauważyć, że jest się we właściwym miejscu – po obu stronach prowadzącego tam De Anza Boulevard widać liczne budynki należące do Apple, które zlokalizowano w pobliżu, a jednocześnie poza główną częścią campusu. Kilkaset metrów dalej skręcamy w prawo, mijamy parking i… jesteśmy na miejscu!
Campus
Główna siedziba Apple to szereg nowoczesnych, lecz niezbyt spektakularnych kilkupiętrowych budynków ustawionych w kształt elipsy wokół centralnego terenu, do którego dostęp mają jedynie pracownicy i goście firmy. Otacza je niewielka ulica – Infinite Loop, a także pas zieleni i parkingi. Obejście całej elipsy zajęło mi niecałe 10 minut.
Spacer wokół campusu pozwala poczuć specyficzną atmosferę tego miejsca. Pomimo popularności firmy liczba odwiedzających nie jest przytłaczająca. Na każdym kroku widoczni są swobodnie przechadzający się pracownicy Apple, których poznać możemy po białych identyfikatorach przypiętych do paska oraz noszonych „pod pachą” MacBookach. Mijając rozmawiających ze sobą pracowników, liczyłem, że przypadkiem usłyszę strzęp informacji na temat nowego produktu, ale za każdym razem były to rozmowy niezwiązane z pracą…
Muszę przyznać, że duże wrażenie zrobiła na mnie strona wizualna campusu. Budynki wyglądają na bardzo zadbane, teren jest czysty, chodniki równe, a trawniki idealnie przystrzyżone. Całość otacza znaczna ilość zieleni, co w połączeniu z kalifornijskim słońcem stwarza niezwykle przyjazne środowisko do pracy. Po wczesnej pobudce i długiej podróży do celu z przyjemnością spędziłem na ławce niemal godzinę na bieżąco odpowiadając na tweety z pytaniami o miejsce, w którym byłem.
Główne, przeszklone wejście do siedziby Apple kojarzy z pewnością większość osób czytających ten wpis. Stojąc w jego pobliżu, z nieukrywaną zazdrością patrzyłem na kolejne osoby swobodnie wchodzące i wychodzące z budynku. One day…
Interesującym detalem są trzy flagi powiewające przed wejściem: amerykańska, kalifornijska i trzecia z logiem Apple. Właściwie jest to jedna z niewielu oznak, że znajdujemy się na campusie tej właśnie firmy.
Apple Company Store
Zdecydowanie najciekawszą i najbardziej pożądaną częścią campusu jest Apple Company Store. W przeciwieństwie do typowych sklepów firmy, sprzedaż komputerów i elektronicznych gadżetów jest tutaj mało istotna. Co w takim razie przyciąga w to miejsce klientów?
Odpowiedź dla każdego fana marki jest prosta: jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie możemy kupić ubrania, kubki, długopisy i inne przedmioty z logo Apple. Wbrew obiegowym opiniom dostępna jest tam również pełna gama urządzeń, jednak poświęcono im jedynie niewielką część przestrzeni.
Wybór ubrań i gadżetów jest naprawdę duży i obejmuje kilkadziesiąt projektów koszulek, bluz, czapek, kubków, przyborów biurowych itd. Uwagę zwracają zwłaszcza T-shirty z ciekawymi nadrukami. Niestety, tu małe rozczarowanie – na metce większości modeli nie znajdziemy jabłuszka, a logo chińskiego producenta. Również jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia. Dla zainteresowanych – cena koszulki to ok. 20 dolarów, kubka – 10-12$, natomiast drobne przedmioty nabędziemy już za kilka dolarów.
Sam sklep nie powala od strony wizualnej. Znajduje się on na parterze jednego z budynków zlokalizowanych po prawej stronie od głównego wejścia. Miejsca w środku jest naprawdę niewiele, a dodatkowo efekt ciasnoty potęgują gęsto ustawione stojaki z ubraniami i szafy z gadżetami. Jeżeli miałbym wybrać najbrzydszy sklep Apple spośród wszystkich, w których byłem (a byłem w kilkunastu w USA, dwóch w Kanadzie i kilku w Wielkiej Brytanii), to byłby to właśnie ten. Przed wejściem ustawiono charakterystyczną tabliczkę z napisem „The Company Store”.
Zakupy
Nie ukrywam, że przebywając w Apple Company Store, miałem olbrzymią ochotę na większe zakupy. Niestety, z powodu kompletnego braku miejsca w walizce musiałem ograniczyć się do jednej koszulki, kompletu ołówków i iPoda Touch 5. generacji, którego przywiozłem do Polski jako prezent. Przy kolejnej okazji na pewno nie powtórzę tego błędu, bo jest w czym wybierać. To właśnie ekskluzywność tego miejsca sprawia, że sprzedawane tam produkty cieszą się tak olbrzymią popularnością.
Podsumowanie
Pomimo niezbyt komfortowego i czasochłonnego dojazdu wizytę w Cupertino oceniam bardzo pozytywnie. Owiany legendą campus sprawia świetne wrażenie, potęgowane widokiem swobodnie spacerujących pracowników firmy oraz pięknym otoczeniem. Punktem kulminacyjnym wizyty są z całą pewnością zakupy w Apple Company Store, gdyż oferowanych tam produktów nie można kupić w żadnym innym miejscu na świecie. Dodatkowym atutem wyjazdu jest sama podróż pociągiem CalTrain, który przejeżdża przez inne znane miejsca, w tym Palo Alto i Mountain View.
Po pierwszej wizycie w Cupertino mogę z całą pewnością powiedzieć, że przy najbliższej okazji tam wrócę. Mam nadzieję, że będę miał wtedy do dyspozycji samochód, gdyż okolice wydają się równie ciekawe jak sam campus. Pozwoli to również zobaczyć dwa nieco oddalone punkty miasteczka – rodzinny dom Steve’a Jobsa, w którym powstało Apple, a także teren budowy (lub już ukończony) Apple Campus 2.
Na podstawie własnego doświadczenia, z czystym sumieniem mogę polecić każdemu odwiedziny w Cupertino. Jednodniowy wypad będzie z pewnością ciekawym urozmaiceniem pobytu w San Francisco, a także świetną okazją do zrobienia niepowtarzalnych zakupów.