Wyłącz powiadomienia na weekend
Mam dla Was mały lifehack, choć wiem, że to akurat domena Kingi Ochendowskiej. Mimo to spróbuję. Proponuję, żebyście na weekend wyłączyli w swoich iPhone’ach większość powiadomień. Moim zdaniem naprawdę warto. (Potwierdzam, warto! – przyp. Kinga Ochendowska).
Niedawno przeczytałem książkę „Becoming Steve Jobs: The Evolution of a Reckless Upstart into a Visionary Leader” autorstwa Brenta Schlendera i Ricka Tetzeli’ego. To świetna lektura dla tych, którzy chcą zobaczyć Steve’a Jobsa w szerszym świetle niż nakreślił to Walter Isaacson w biografii współzałożyciela Apple. Po lekturze „Steve’a Jobsa” można było odnieść wrażenie, że od pacholęcych lat aż po kres swych dni twórca potęgi giganta z Cupertino był największym dupkiem, jakiego nosiła Ziemia. Geniuszem, wizjonerem, świetnym biznesmenem, ale gargantuicznym dupkiem i bufonem.
Portret Jobsa pióra Isaacsona jest w gruncie rzeczy bardzo płaski. Osąd postaci jest dość klarowny i trudno z nim dyskutować, odnosząc się jedynie do tego, co zawarte jest w książce. Inaczej jest z biografią autorstwa Schlendera i Tetzeli’ego. Tutaj portret Jobsa jest bardziej zniuansowany, pełen odcieni szarości. Autorzy w tej książce skupiają się na najciekawszym okresie w życiu Jobsa, z punktu widzenia jego późniejszego sukcesu, czyli na latach banicji w firmie NeXT.
Nie byłoby Steve’a Jobsa – geniusza, wizjonera, twórcy ogromnego sukcesu Apple – bez tych wszystkich doświadczeń, jakie zyskał w latach poza firmą, którą stworzył wraz z Steve’em Wozniakiem. I bardzo dobrze, że autorzy „Becoming Steve Jobs…” skupiają się na tym okresie, ponieważ przez tę dekadę, od połowy lat 80. do połowy lat 90. XX w., Steve Jobs bardzo, ale to bardzo się zmienił. I jako menedżer, i jako człowiek.
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ lektura tej książki skłoniła mnie do kilku przemyśleń nie tylko na temat życia i kariery współtwórcy firmy, którą szczerze podziwiam, a której produktów używam intensywnie na co dzień, ale i również mojej własnej egzystencji.
Przypomnijmy sobie słynne credo, jakie Steve Jobs wygłosił na Uniwersytecie Stanforda w 2005 roku, a które jest przytoczone w całości w książce „Becoming Steve Jobs…”. Trzecia opowieść z tego fenomenalnego przemówienia dotyczyła śmierci i tego, jak Jobs uświadomił sobie, że kiedyś jego koniec nadejdzie. Przeświadczenie o tym, że życie kiedyś dobiegnie końca, a w wypadku Jobsa doszła do tego jeszcze choroba i świadomość, że śmierć nadejdzie raczej prędzej niż później, było najlepszą motywacją do tego, żeby skupić się na tym, co naprawdę ważne. (To również moja ulubiona część tego przemówienia – przyp. Kinga Ochendowska).
Steve Jobs niesamowicie opanował sztukę skupiania się na tym, co naprawdę ważne. Z jednej strony skutkowało to fenomenalnym pasmem sukcesów i udanym życiem rodzinnym. Z drugiej, ludzie, którzy przecinali swe ścieżki ze ścieżkami Jobsa, ale zajmowali się czymś, czego współtwórca Apple nie uważał za rzecz kluczową, mogli zapamiętać go jako wspomnianego gargantuicznego dupka. Jobs nie miał cierpliwości do rzeczy mniej ważnych. I ja zaczynam się tego uczyć.
Nie wiem, czy wiecie, ale Steve Jobs zazwyczaj pracował od 9 do 14 i nie zabierał pracy do domu. Udzielał mało wywiadów i rzadko uczestniczył w branżowych konferencjach, ponieważ wolał poświęcić się najważniejszym zadaniom w trakcie dnia roboczego, po to, żeby późniejsze popołudnie i wieczór w pełni poświęcić żonie i dzieciom.
Skupianie się na tym, co najważniejsze, zacząłem od jednego prostego nawyku, który pięknie ustawił mi różne priorytety. Przyznam szczerze, że z iPhone’a i internetu zawsze korzystałem dość kompulsywnie. Sięgałem po telefon, żeby sprawdzić jedno powiadomienie i przepadałem na kilkanaście długich minut, sprawdzając też i inne, zaglądając nawet tam, skąd powiadomienie nie przyszło. Zapewne miało to jakieś korzyści, byłem ze wszystkimi wiadomościami na bieżąco, udzielałem się w mediach społecznościowych, ale zacząłem dostrzegać, że ktoś na tym tracił – moja rodzina.
Lektura „Becoming Steve Jobs…” zainspirowała mnie do tego, żeby w piątek po południu wejść w ustawienia mojego iPhone’a i powyłączać zdecydowaną większość powiadomień. Zostały tylko te najważniejsze. Dzięki temu nie korzystam już tak kompulsywnie ze smartfona i mam zdecydowanie więcej czasu dla siebie i moich najbliższych. Czuję, że głowę mam dużo lżejszą, a z lekką głową zdecydowanie lepiej się myśli. A jak lepiej się myśli, to i bardziej produktywnym się jest.
Zaczynam robić to, co Jobs opanował do perfekcji – tracić cierpliwość do rzeczy mniej ważnych. Pierwszym krokiem jest wyłączenie powiadomień na weekend. Zastanówcie się nad tym.
Komentarze: 1
Dobry pomysł, jescze nie sprawdziłem ale wydaje mi się, że to nie zaszkodzi mi. Nigdy wcześniej nie korzystałem z tej funkcji.