Po dwóch miesiącach z Apple Watch
Kiedy Apple wprowadzało pierwszego Macintosha, mnie nie było na świecie. Kiedy Apple wprowadzało pierwszego iPoda, nie byłem zainteresowany technologią. Kiedy Apple wprowadzało pierwszego iPhone’a, uznałem go za największy niewypał w historii telefonów komórkowych. Kiedy Apple wprowadzało pierwszego iPada, miałem mieszane uczucie. Kiedy Apple wprowadziło pierwszego Apple Watcha, również nie byłem przekonany do tego pomysłu. Mimo to 25 kwietnia wyjąłem z pudełka swój egzemplarz: 38-milimetrowy model Sport z niebieską opaską.
Od tego dnia minęło sporo czasu. Część z Was zdążyła nabyć swoje Apple Watche, niektórzy je już nawet sprzedali, a potem szybko wrócili do smartzegarka od Apple. Ba. Samo Apple zdążyło zaprezentować drugą odsłonę watchOS − systemu operacyjnego, który napędza opisywany zegarek. Recenzje urządzeń zazwyczaj są pisane po tygodniu użytkowania sprzętu. Przyjęło się, że to czas potrzebny na zapoznanie się z filozofią i technologią stojącą za danym produktem. Minęły już blisko dwa miesiące z Apple Watchem i ciągle odkrywam coś nowego.
To, co zrobiło Apple, jeśli chodzi o sprzęt
Stylistyka Apple Watch jest dyskusyjna. Mnie z początku nie przypadła do gustu i ciągle nie uważam go za dzieło sztuki, jednak od ostatniego września wygląd zegarka zdążył mi się na tyle opatrzyć, że nie zwracam na niego specjalnej uwagi. Nie jest to iPhone 4, który cieszył oko, ale również nie odraża. Ot, po prostu jest tam sobie na nadgarstku. Być może gdybym zdecydował się na droższy model stalowy, sprawa wyglądałaby inaczej, ale w przypadku tańszego, aluminiowego Sporta jest tak a nie inaczej.
Jak pewnie wiecie, do obsługi Watcha używamy ekranu dotykowego, komend głosowych, przycisku bocznego oraz pokrętełka o wdzięcznej nazwie Digital Crown. Z początku uważałem je za bzdurę, ale teraz nie wyobrażam sobie powrotu do smartzegarka bez tej funkcji. Ani mazianie palcem po malutkim wyświetlaczu, ani klikanie przyciskami nie jest równie wygodne czy efektywne. Produktowi Apple należy się korona za tę koronkę.
Podobnym sukcesem jest system Taptic Engine. W dużym uproszczeniu są to wibracje, dzięki którym wiemy o przychodzących powiadomieniach. W przeciwieństwie do wibracji, które znajdziemy chociażby w iPhonie, te nie irytują w żaden sposób. Zamiast trzęsawek czujemy na nadgarstku delikatne puknięcie. Doceniam również bezszelestność działania samego silniczka. Na drugiej ręce noszę opaskę Jawbone UP, która wibracjami przypomina o konieczności przejścia się co 45 minut. Szkoda, że poza mną o tym przypomnieniu wie każdy, kto stoi w promieniu jednego metra ode mnie, właśnie przez szalenie głośny silniczek wibracyjny. Duży plus dla Apple.
Na koniec tej sekcji chciałbym wspomnieć o tym, co zdecydowanie wyróżnia aWatcha na tle konkurencji. Mianowicie można w nim wymieniać paski. Ale to nie wszystko. Cały proces jest banalny. Wystarczy poluzować blokadę przyciskiem i wysunąć pasek, po czym w wolne miejsce wsunąć nowy. Tyle. Żadnych śrubokrętów, gubienia części czy wizyt u zegarmistrza. Najlepsze jest to, że praktycznie każdy pasek można dostosować do aWatcha dzięki zestawowi adapterów, które można kupić za około 100 złotych. Gdy piszę te słowa, mój zegarek jest przypięty paskiem, który nosiłem od prawie roku przy swoim Timeksie. Na razie wybór tych akcesoriów nie jest duży, ale za dwa, trzy lata paski dla Apple Watcha będą tym, czym dla iPhone’a są etui. To też rodzi pytanie, czy w przyszłości Apple umożliwi zakup samego zegarka, bez ich fabrycznego paska?
To, co Apple zrobiło, jeśli chodzi o oprogramowanie
Apple Watch działa pod kontrolą systemu o bardzo jasnej nazwie − watchOS. Gdybym miałbym wskazać na jedną, największą wadę zegarka, to zdecydowanie watchOS przyszedłby mi na myśl jako pierwszy. Nie twierdzę, że on jest zły, wręcz przeciwnie. Jednak w tym systemie widać, że Apple do dzisiaj nie do końca rozumie, czym sam Watch ma być.
Tam się zwyczajnie za dużo dzieje! Gdy podnoszę nadgarstek z zegarkiem, w oczy rzuca się cyfrowa tarcza, gdzie poza czasem widzimy do pięciu dodatkowych małych widżetów. Z kolejną aktualizacją będziemy mogli tam dodawać również szczątkowe informacje z aplikacji trzecich. Jeśli potrzebujemy trochę więcej informacji, sięgamy po Glances, które są ulokowane jakby rządek niżej w porównaniu z cyferblatem. Aby dostać kolejną część danych, należy otworzyć aplikację na zegarku. Jeśli i to okaże się niewystarczające, trzeba będzie sięgnąć po telefon.
Świetnym przykładem jest tutaj aplikacja Kalendarza, która nie potrafi wyświetlać innych miesięcy niż ten aktualny. W pewnym momencie dochodzimy do absurdu, w którym żeby sprawdzić, jaka data będzie za dwa dni, trzeba użyć iPhone’a.
Jest też inny problem: nie ma jak obsługiwać aWatcha jedną ręką. Jeśli w jednej ręce mamy torbę, a na drugiej zegarek, to albo trzeba odłożyć torbę, albo trzeba przełożyć ją do tej ręki z zegarkiem i wymachiwać nią w przedziwny sposób, aby aktywować ekran aWatcha. Zazwyczaj w moim przypadku kończy się na przewijaniu nowych powiadomień nosem i pokrętną próbą wykonania jakiejkolwiek akcji z nimi.
Nie byłbym sobą, gdybym nie przyczepił się do jeszcze jednej bzdury. Z centrum powiadomień zegarka (które, swoją drogą, można wywołać tylko z jednego, konkretnego miejsca w systemie) otwieramy zbliżające się wydarzenia zachowane w Passbooku. W przypadku kart pokładowych na samolot mamy kod QR, który jest skanowany podczas przechodzenia przez bramkę. Ów kod znajduje się w dolnej części karty, więc trzeba do niego przewinąć, najlepiej koronką. Aby został poprawnie odczytany, zostaje on powiększony po ustawieniu go w środku ekranu. Niestety, z jakiegoś powodu nie jest to absolutnie ostatnia część panelu, więc zamiast wykonać porządny, zamaszysty ruch koronką trzeba idealnie wcelować w rysunek. Nie muszę mówić, jak bardzo jest to wkurzające, kiedy po długim biegu przez kontrolę na lotnisku ledwo zdążamy na samolot i próbując na niego wejść, kontrolujemy małą koronkę trzęsącą się ze stresu ręką.
Oczywiście, nie wszystko w watchOS jest tragedią. Bardzo podoba mi się odpisywanie na SMS-y przy użyciu wcześniej zdefiniowanych odpowiedzi lub dyktowania. Codziennie doceniam część fitnessową, która dba abyśmy się odpowiednio dużo ruszali i przypomina o konieczności zrobienia przynajmniej minutowej przerwy po każdej godzinie siedzenia. Bardzo lubię możliwość szybkiej zmiany tarczy, dzięki czemu przy odpowiednich okazjach mogę nadać aWatchowi bardziej elegancki wygląd. Wreszcie, kontrolowanie muzyki. Bardzo często mam podłączony telefon pod głośniki zewnętrzne i możliwość wybrania piosenki czy regulowania głośności z nadgarstka jest dużym udogodnieniem.
To co zrobili programiści
Zaraz po premierze Watcha nazwałem Apple „królem aplikacji” i do dzisiaj wiele się nie zmieniło. Apple uwielbia programistów, programiści uwielbiają Apple. To symbioza, która działa i dzięki której obie struktury mają się zdecydowanie lepiej. Zaskoczeniem nie jest więc, że Apple Watch pozwala na używanie aplikacji z App Store.
Programiści mogą tworzyć specjalne dodatki do swoich programów, które potem są otwierane na Apple Watchu (ponieważ trudno to dzisiaj nazywać pełnymi aplikacjami) od listopada zeszłego roku. Efekt był taki, że w dniu premiery dostępne było ponad 3000 pozycji. Brzmi imponująco, dopóki nie zaczniemy z nich korzystać.
Już pal licho, że wszystko działa zabójczo powoli. Większość z tych aplikacji jest kompletnie pozbawione sensu na zegarku. Pojawiła się moda, aby absolutnie każdy miał swój program w zegarkowej wersji. To byłoby w porządku, gdyby ktoś zastanowił się, po co tworzy tę wersję. Weźmy takiego Twittera. Na Apple Watchu możemy przeglądać timeline (czyli wszystkie tweety osób, które obserwujemy) oraz lokalne trendy. Po co? Czy nie lepiej byłoby, gdyby pojawiły się tam informacje o liczbie interakcji, które zgarnęliśmy w ostatnim czasie? Albo liczba tweetów, które będziemy mieli do przeczytania, gdy otworzymy aplikację na telefonie. Lepszym pomysłem nawet byłoby wyświetlanie wiadomości prywatnych.
Przez niewielki wyświetlacz i specyficzny sposób obsługi przemyślany projekt aplikacji ma jeszcze większe znaczenie niż w przypadku wersji iPhone’owej. Świetnie to widać na przykładzie dwóch pozycji z dziedziny transportu: MyTaxi oraz Uber. Obie są proste, ale ta pierwsza pokazuje, gdzie dokładnie zamawiamy taksówkę, w przypadku Ubera musimy podejrzeć lokalizację na telefonie.
A jak to wszystko się sprawuje?
Apple Watcha odebrałem w sobotę wieczorem. Do nocy był skonfigurowany, od następnego poranka używam go praktycznie bez ustanku. Jest to pierwsze narzędzie, które bardzo płynnie weszło w mój workflow. Nie musiałem się zastanawiać, jak z niego korzystać – po prostu to robiłem.
No tak, ale jak to się ma do tego, co wcześniej pisałem? Ano z rozbudowanych funkcji Watcha w ogóle nie korzystam. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio otworzyłem jakąś aplikację na zegarku, kiedy skorzystałem z innego Glances niż kontrola muzyki. Nawet podczas ostatniej podróży przestałem używać Passbooka na zegarku, a zamiast tego wybrałem iPhone’a.
Prawdopodobnie dlatego, gdy ktoś pyta mnie, czy kupować Apple Watcha, odpowiadam, że na razie nie. To jest fajny gadżet, fajny bajer, fajny dodatek, ale nic poza tym. A przynajmniej na razie.
A jak będzie wyglądać przyszłość?
Na ostatniej konferencji dowiedzieliśmy się, że przyszłość będzie rysowana jeszcze bardziej rozbudowanymi aplikacjami. Programiści będą mogli tworzyć programy, które od początku do końca będą działały na zegarku, a do dyspozycji będą mieli praktycznie wszystko, co w aWatchu jest dostępne.
Z tym, że ja nie wiem, czy dokładnie na to czekam. Pobieranie danych z telefonu zdaje się optymalnym rozwiązaniem, o ile te dane są prezentowane w sensowny sposób, a tego Watch nie robi. Korzystając z zegarka, mam wrażenie, że Apple wie, jak to zrobić, czym to zrobić, ale nie wie, po co to robi. Dopóki nie zostanie ustalony jakiś prawdziwy cel istnienia Apple Watcha, dopóty to będzie urządzenie, które będziemy nazywać tylko gadżetem. A teraz przepraszam, bo zegarek krzyczy, żebym wstał.
Zdjęcia: Aleksander Bieroński
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 07/2015
Komentarze: 4
Apple zastosowało bardzo przebiegłą strategie marketingową na wejściu tego produktu na rynek. Rzuciła sie masa ludzi bo myśleli, że warto… wystarczy spojrzeć na Ebay.de ile juz tego wyładowało na rynku wtórnym. Ciekawe gdyby zrobili statystyki ilu klientów sprzedało Apple Watcha w 3 miesiące po zakupie. Szczególnie wersji sport, które w wykonaniu są równie mało odporne na ślady zwykłego użytkowania co pierwsze iPhony. Osobiście? Dojechał właśnie Sport 42mm czarny. Jak dla mnie – rozczarowanie. Wg mnie wersja sport powinna charakteryzować się przyzwoitą wytrzymałością powłok zewnętrznych a tu juz po kilku dniach zwykłego użytkowania lekko zarysowany ekran i pierwsze przetarcia na kopercie. Sorry ale wg mnie pełna dyskwalifikacja. Może wersja ze szkłem szafirowym i w metalowej kopercie lepiej się trzyma. Poza tym, gdy już przebrzmiały marketingowe fajerwerki ludzie zdali sobie sprawę, ze w sumie to po co im taki zegarek. Przecież ilu przeciętniaków na fioła na punkcie fitnessu, zdrowego odżywiania i ruchu:) W Stanach szczupli są tylko na reklamach i filmach… Wg mnie będzie to produkt niszowy. Zachwycać się będą nadal pasjonaci tak jak w przypadku samochodów np użytkownicy Hondy, którzy doszukiwać się będą właściwości nadzwyczajnych. Żeby dla takiego zegos zrezygnować z rasowego zegarka mechanicznego…. Żeby pozostać już non stop podpiętym ‘do sieci’ nawet z czujnikami na ręcę. Juz teraz cieżko rozstać się z iPhonem. Czasami człowiek łapie oddech jak się rozładuje lub zapomni go z domu. A z Apple Watch to juz ‘umarł w zegarku’…
Ile dni go używasz?
Pewnie zbyt krótko… Jak na razie nie wciągnął jak to było iPhonem. Dziwny taki produkt Apple do którego trzeba się przekonywać (uzależniać) z czasem…pierwszy jak dla mnie. Gdybym miał zostawić sobie Apple Watcha na dłużej to jedynie słusznym wyborem wydaje się wersja z metalową kopertą 42mm i szkłem szafirowym… Wersja Sport pewnie pójdzie na Allegro jeszcze w tym tygodniu….
MIchał zieliński, co to za pasek, ale konkretniej proszę. Fajnie wygląda.