Tim Cook: prezes kulis
Keynote inaugurujący tegoroczne WWDC był chyba najbardziej rozwlekłą prezentacją w historii Apple. Z roku na rok zresztą, powiedzmy to sobie wprost, te prezentacje są coraz bardziej sztuczne, a tylko niektórzy nadal mają w sobie naturalną zdolność zarażania pasją do produktów i usług – taką, jaką miał Steve Jobs.
Tim Cook: twarz kulis
Timowi Cookowi było trudno od samego początku. Ewidentnie nie radził sobie z tremą, co skrupulatnie odnotowywały media branżowe, podczas pierwszych keynote po śmierci Jobsa. Szybko jednak nauczono go scenicznego obycia. Dziś, mam wrażenie, potrafi nawet porwać publiczność żartem, choć do naturalności jego artykulacji jeszcze sporo brakuje. Warto jednak zauważyć coś innego.
Z roku na rok Tima Cooka widać na scenie przez coraz krótszy czas. Rozpoczyna i kończy keynote – to na pewno, i robi to dobrze. Jednakże większość nowych usług czy produktów, które Apple ogłasza światu pod lakmusową etykietą „revolutionary” – prezentują już inni ludzie z Apple bądź – tak jak to miało miejsce teraz, ludzie znikąd.
Prompter i kurtka równości
Gdy prezes Apple wypowiedział magiczne, owiane aurą wśród fanów, zdanie: „One more thing…” – podniosła się na widowni wrzawa. W Chwili czytelnicy iMagazine także zareagowali hurraoptymistycznie. Do tego momentu wszystko się zgadza. Potem Tim Cook ogłasza światu rewolucyjną usługę streamingową – Apple Music, o której mówi raptem kilka lakonicznych zdań, po czym zaprasza na scenę Jamesa Iovine – prezesa Interscope Geffen A&M Records, wytwórni współpracującej z U2, Dr. Dre, Sheryl Crow, Eminemem czy The Black Eyed Peas. To on ma mieć „wiedzę na temat muzyki, jak nikt inny na świecie”.
James wiedzę może i ma, ale kompletnie nie potrafi przemawiać publicznie. Miałem wrażenie, zresztą chyba jak większość z gości w Chwili, że pan James chciał się rozluźnić przed keynote i chyba nieco przesadził z napojem bogów. Do tego kilka razy ewidentnie zapomniał tekstu, aż w końcu jego wzrok na dobre przykleił się do promptera, zaś głos przyspieszył tak bardzo, że momentami niewiele można było z tego zrozumieć. Widać, że chciał, ale ilekroć podekscytowany mówił o czymś publice – nagle zapominał, co ma z pasją głosić dalej. Bach (!) i głowa w prompter. To było momentami komiczne. Szkoda, bo gdy 9 stycznia 2001 roku Steve Jobs osobiście prezentował światu iTunes, nikt nie miał wątpliwości, że Apple pokazuje wówczas coś innego, wartego uwagi. W przypadku Apple Music zabrakło tego elementu.
I tak z jednej strony Tim nie krył radości z premiery usługi streamingowej, nad którą Apple pracowało naprawdę długo, z drugiej – dlaczego sam, w konkretnych punktach, nie powiedział o tym, co jest w Music „revolutionary”, zostawiając dalsze kwestie społecznościowo-techniczne innym osobom? Nowy produkt powinien pokazywać szef, którego jest on przecież oczkiem w głowie. Tymczasem blisko półgodzinne wystąpienie przyniosło niewiele informacji i nawet renoma Interscope Geffen A&M Records nie była w stanie tego nadrobić. Ale…
Na scenie pojawił się Drake. A dokładniej Aubrey Drake Graham, amerykański raper, którego obecność na tle znanym z reklam iPodów zapowiadała się dobrze. Niestety, taka nie była. Drake na scenie, wydaje się, był tylko po to, aby pochwalić się swoją raperską, wolnościową kurtką z tęczowym logotypem Apple. I srebrnym łańcuchem – tu się zawiodłem, miał być gruby i złoty… Inna rola? Nie znajduję.
Dobrze, że później sprawę trochę uratował ulubieniec tabloidów, Eddy Cue – starszy wiceprezydent Apple ds. usług internetowych, który na scenie pojawił się, jak zwykle, w różowej koszuli. Tak właściwie to on powiedział, czym jest Apple Music i co interesującego przyniesie. Tylko szkoda, że dopiero po dwóch wcześniejszych panach.
Starzy wyjadacze
Podczas każdego keynote widzieliśmy do tej pory praktycznie te same osoby. Dobrze? Źle? Tyle opinii, ile głosów. Jedno jest pewne – podczas inauguracji WWDC 2015 po raz pierwszy pojawiły się na scenie kobiety. Pierwsza z nich, szefowa działu Apple Pay, pani Jennifer Bailey – poradziła sobie świetnie. Zaprezentowała krótkie, pełne profesjonalizmu przemówienie, w którym nie zabrakło elementów spajających pasję i zaangażowanie w tworzenie usługi płatności oraz Portfela od Apple. Bardzo na plus i chętnie zobaczę ją ponownie na scenie.
Druga z pań, Susan Prescott ma tak piskliwy głos, że gdy tylko go użyje… Inna sprawa, że całe jej wystąpienie było maksymalnie sztuczne, wyuczone aż do bólu. Susan prezentowała nam News, który tak naprawdę może okazać się czarnym koniem WWDC 2015. Znowu – świetna usługa, którą zaprezentowała według mnie nieodpowiednia osoba.
Jest w Apple jedna osoba, która jeszcze nigdy nie zawiodła moich oczekiwań. To Craig Federighi – szef działu oprogramowania Apple, jedna z najbardziej otwartych na ludzi i społeczność osób w firmie. Posiada charyzmę i niesamowitą prezencję sceniczną. Opowiada o usługach z niemniejszą pasją, niż robił to Jobs. Najważniejsze jednak, że naturalnie wzbudza on w audytorium sympatię. Zresztą, prywatnie także – jak prześledzicie sobie Twittera, zobaczycie, że Craig nie tylko jak co roku został królem selfie, ale nie bał się rozmawiać z deweloperami czy udzielać krótkich wywiadów YouTuberom. To osoba, która w Apple jest długo i nie zapomniała kluczowych elementów z nauk Jobsa.
Drugą taką osobą jest Phil Schiller – momentami nieporadny, ale także wzbudzający sympatię, a to na scenie jest kluczowe. Phil zresztą także lubi media i potrafi konkretnie opowiadać o rzeczach, które tworzy. Do grona starych wyjadaczy oczywiście należy zaliczyć także, wspomnianego wcześniej, Eddy’ego Cue.
Czasy nowych twarzy
Nowych osób w Apple z pewnością będzie przybywać. Nie da się trwać non stop w jednym schemacie i to jest normalne. Chciałbym jednak, aby te osoby naprawdę korzystały z konspektów pozostawionych przez Jobsa w Apple. Po coś one są i Jobs doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki i unikatowy dar przemawiania publicznego posiada i jak trudno będzie utrzymać ten styl. Chciałbym, aby Apple potrafiło zaskakiwać jak kiedyś – potrafiło opowiadać z pasją o rzeczach naprawdę „revolutionary”. Żeby nie stało się maszynką, w której zegarek odlicza czas od keynote do keynote. Od wiosny przez lato do jesieni. Chciałbym częściej widzieć na scenie Tima Cooka, który z pewnością kocha Apple i wierzy w nie niemniej niż Jobs. Zresztą, panowie wiele czasu spędzali ze sobą w firmie, gdy Jobs jeszcze żył. To widać. Brakuje jednak odwagi i wrażenia, że prezes trzyma wszystko w ręku. Cook jest wolnościowcem, który swoje przekonania próbuje wprowadzić w szeregi Apple. Nie wiem do końca, jakie rezultaty będzie to miało dla firmy.
Tak jak iPody dogorywają po prezentacji Apple Music, a wkrótce znikną z rynku, kończąc tym samym pewną epokę, a zaczynając nową – tak zmieniają się twarze w Apple. Gdy kolos z Cupertino otworzy nową siedzibę, zapewne to właśnie tam i tylko tam będą odbywały się wszelkie prezentacje. Idzie nowe. Musimy je przyjąć, ale mamy prawo oczekiwać widocznej pasji i zaangażowania w to, co się tworzy. Bez nich Apple to firma jedna z wielu, jak Samsung czy HTC.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 07/2015