Droga Steve’a Jobsa. Od brawurowego parweniusza do wizjonera i przywódcy
Przepraszam! Drogi Czytelniku! Jako autorka tej recenzji, chciałabym zadać Ci na wstępie bardzo bezpośrednie pytanie: Czy byłeś kiedyś dzieckiem? Nastolatkiem? Zakładam, że tak. Więc zapytam o coś jeszcze: czy zdarzyło ci się zrobić w życiu coś, z czego nie jesteś do końca dumny? Krzyczałeś na kogoś bez powodu, powziąłeś złą decyzję, płakałeś ze smutku albo ze złości? Zdradzę Ci więc pewną tajemnicę: Steve Jobs też.
Jeśli odpowiedziałeś „tak” na powyższe pytania, to mam jeszcze jedno – nie obiecuję, że ostatnie. Jakim człowiekiem jesteś? Dobrym, złym, apodyktycznym, współczującym, okrutnym czy kochającym? Możesz ocenić samego siebie wyłącznie na podstawie sytuacji, o której myślałeś odpowiadając na pytanie? Nie? Pewnie dlatego, że to nie byłoby sprawiedliwe, bo nie można oceniać człowieka wyłącznie na podstawie chwil wyrwanych z jego życia i kontekstu? Zgadzam się z Tobą w stu procentach.
Czy Steve Jobs był charyzmatycznym oszustem, egoistą, emocjonalnie upośledzonym dupkiem? Zapewne tak, od czasu do czasu, w różnych momentach swojego życia.
Problem w tym, że stając twarzą w twarz z naszymi idolami nie jesteśmy już tacy tolerancyjni i dokładamy wszelkich starań, by dokonać jednoznacznej oceny – człowiek dobry albo zły, bohater albo czarny charakter. W przypadku Steve’a Jobsa nie jest inaczej – jest dokładnie tak samo, z siłą zwielokrotnioną tysiąc razy. Z opowieściami o polu zakrzywiania rzeczywistości, gburowatości, zadufaniu w sobie, gwałtownych wybuchach gniewu i dobrze znanym okrzyku: „To jest gówno!”. Czy więc opowieści te są prawdą? Czy Steve Jobs był charyzmatycznym oszustem, egoistą, emocjonalnie upośledzonym dupkiem? Zapewne tak, od czasu do czasu, w różnych momentach swojego życia. Jednak jeśli zapytamy, czy te momenty definiują go w całości i bez reszty, odpowiedź może być zgoła inna. Jeśli przypomnimy sobie, że gdy Steve Jobs został współzałożycielem Apple miał zaledwie 21 lat, możliwe, że zupełnie inaczej spojrzymy na poszczególne zdarzenia i ich kontekst. Bo czy Ty, Drogi Czytelniku, w wieku 21 byłbyś w stanie skutecznie zarządzać wielką firmą, doprowadzić do jej wejścia na giełdę i uchronić się od ulegania młodzieńczym wyobrażeniom o tym, jak funkcjonuje świat i rządzące nim mechanizmy? Steve Jobs nie był.
Autorzy powzięli zamiar przestawienia Steve’a Jobsa z unikalnej perspektywy – perspektywy stawania się.
To właśnie na to pytanie starają się odpowiedzieć Brent Schlender i Rick Tetzeli – autorzy książki: „Droga Steve’a Jobsa. Od brawurowego parweniusza do wizjonera i przywódcy”. Powzięli oni zamiar przestawienia Steve’a Jobsa z unikalnej perspektywy – perspektywy stawania się. Zapewne natrafiam tu na ten sam problem, na który natknęli się tłumacze wydawnictwa Insignis – takiego przekładu z angielskiego, który oddaje intencje autorów. Bowiem, w oryginale, ‘becoming’ oznacza właśnie „stawanie się”, nie zaś przebytą drogę – dystans czy odległość. Autorzy nie zamierzali bowiem po prostu opowiedzieć historii w sposób, w jaki uczynił to Walter Isaacson w oficjalnej biografii Steve’a Jobsa – chcieli jednoznacznie wskazać proces dorastania, dojrzewania i stawania się osobą, wobec której nikt nie mógł pozostać obojętny.
Podczas gdy inni próbują zamrozić Jobsa w chwilach, które spektakularnie udowadniają że był geniuszem lub draniem, Schlender i Tetzeli starają się wznieść ponad starania jednoznacznej oceny tego, jakim człowiekiem był Steve. Nie alienują poszczególnych chwil jego życia, nie wyciągają sytuacji z kontekstu – zarówno osobistego, jak i historycznego.
Często zapominamy, że każdy z nas, nieustająco, podlega procesowi „stawania się” – od momentu urodzenia, aż do samej śmierci. Jeśli mamy szczęście, stajemy się „najlepszą wersją nas samych”, ale mimo wszystko, po drodze, mamy lepsze i gorsze chwile – chwile, kiedy podejmujemy dobre i złe decyzje, chwile szczęścia i chwile smutku, chwile triumfu i chwile zwątpienia. Dorastamy i dojrzewamy dzień za dniem.
Fakty są tłem dla przedstawienia procesu, w którym Steve Jobs stał się Stevem Jobsem. Różnymi Steve’ami Jobsami, w różnych okresach swojego życia.
Gdy patrzymy wstecz, z perspektywy ludzi dojrzałych i wspartych doświadczeniem, bardzo łatwo jest nam oceniać i piętnować błędy popełniane przez innych. Ale jeśli przypomnimy sobie siebie samych w tym wieku, aż trudno uwierzyć, że jakiekolwiek z naszych działań mogło wydawać się racjonalnym postępowaniem. Z czasem podlegamy zmianom, gromadzimy doświadczenia i tylko odwracając się do tyłu i łącząc punkty możemy dostrzec, jaką drogę przebyliśmy i które z naszych doświadczeń okazały się kluczowe i zaprowadziły nas do miejsca, w którym właśnie się znajdujemy. A skoro te zmiany dotyczą każdego z nas, nie możemy odbierać prawa do podlegania tym procesom naszym idolom. I właśnie w tej kwestii „Droga Steve’a Jobsa” odnosi prawdziwy sukces. Autorzy nakłaniają czytelnika, by spojrzał na znane już sytuacje i wydarzenia z odrobinę innej perspektywy. Znajdziemy tam więc fakty znane już z oficjalnej biografii, niektóre rozbudowane bardziej, inne mniej, jak również takie, o których nikt wcześniej nie pisał. Ale w trakcie lektury nie wolno zapominać, że fakty nie są kluczowe dla tej pozycji w takiej formie, w jakiej funkcjonowały u Isaacsona. Tu fakty są tłem dla przedstawienia procesu, w którym Steve Jobs stał się Stevem Jobsem. Różnymi Steve’ami Jobsami, w różnych okresach swojego życia. Aroganckimi i współczującymi, despotycznymi i uległymi. Kiedy trzeba, autorzy kierują światła reflektorów na scenę prezentacji, kiedy indziej – na zakamarki przydomowego ogrodu. Jeszcze kiedy indziej – na relacje biznesowe i prywatne. Bo my, stojący z boku, przywykliśmy do szufladkowania wszystkiego i wszystkich – a w życiu Steve’a nawet wojna z Microsoftem nie była taką wojną, za jaką zwykliśmy ją uważać, a wrogowie i przyjaciele nie mieli stałych, z góry określonych pozycji. Siła tej książki nie leży w historiach opowiedzianych na nowo, ale w sposobie, w jaki autorzy zmieniają naszą perspektywę, nie naruszając przy tym integralności wydarzeń. To zdecydowanie pozycja dla uważnego czytelnika, który nie szuka nowych, spektakularnych anegdotek z życia szefa Apple, chociaż i takie się znajdą. To książka dla tych, którzy chcą spróbować zrozumieć, jak dziecko staje się mężczyzną, nastolatek – biznesmenem, a garaż – jedną z największych firm na świecie.
Wypada podsumować powyższy wywód jednym zdaniem: Droga Steve’a Jobsa. Od brawurowego parweniusza do wizjonera i przywódcy” to interesująca pozycja i zdecydowanie warto się z nią zapoznać. I dodać, że nie zamierzam przekonywać Was, że to kolejna pozycja, którą warto kupić i postawić na półce. Bo sam zakup i postawienie na półce nie wystarczy – trzeba ją jeszcze przeczytać i zrozumieć. A to wcale nie będzie łatwe.
Lubię biografię Isaacsona i przeczytawszy ją kilkukrotnie obawiałam się, że kolejna pozycja traktująca o tym samym najzwyczajniej w świecie mnie znudzi. Okazało się jednak, że w czasie lektury łapałam się na tym, że co chwila ze zdziwieniem zauważałam: „Hej, nie pomyślałam, że można na to spojrzeć w ten sposób!”. Wydaje mi się, że to dobra rekomendacja dla tej książki. Czytanie jej sprawi przyjemność zarówno tym, którzy niewiele wiedzą o życiu Steve’a Jobsa, jak i tym, którzy zapoznali się już z poprzednimi publikacjami. Chociaż i jednym, i drugim, z zupełnie różnych powodów.
Polecam.
“Droga Steve’a Jobsa” do kupienia w iBookstore lub Empiku.