Steve Jobs: człowiek-maszyna
Jeśli nie mieliście okazji być na naszej imprezie urodzinowej i obejrzeć ten film w warunkach kinowych, to nic straconego. Wyszedł on niedawno na DVD/BluRay i można już go kupić – polecam wszystkim macuserom jako prezent pod choinkę – poleca go nawet Dominik w swoim poradniku świąteczno-zakupowym.
Wszyscy znamy jego historię. Po kilku biografiach, filmach dokumentalnych i artykułach, trudno nie wyobrażać sobie, jaki był Steve Jobs. Warto jednak w najbliższym czasie obejrzeć jeszcze dwie kolejne pozycje, które ostatecznie pomogą przedstawić sobie jego sylwetkę.
Początkiem jest tak naprawdę koniec. Film „Steve Jobs: człowiek-maszyna” zaczyna się w momencie śmierci Jobsa. Widzimy dobrze nam znane momenty, kiedy to ludzie składali kwiaty pod Apple Store’ami na całym świecie. Pojawia się pytanie: dlaczego? Kim był Steve Jobs, że cały świat go opłakuje? Dla większości był człowiekiem, który zmienił ich życie; stworzył urządzenia, których używają codziennie, które są im niezbędne, które kochają. Jobs stworzył Apple – firmę, bez której nie wyobrażamy sobie dzisiaj świata. No właśnie, firmę. Apple to korporacja, która tak naprawdę nie ma na celu – jak nam się wydaje – dawać nam wiecznego szczęścia. To machina, która ma zarabiać pieniądze, przynosić zyski i która jest obecnie najbardziej wartościowa na świecie. Oczywiście, w podstawach swojego istnienia, ma ona nasze dobro, jednak ani ona, ani jej założyciel, nie są tak naprawdę naszymi przyjaciółmi. Dlaczego więc tak kochamy Apple i kochaliśmy Steve’a Jobsa?
Na to pytanie stara się odpowiedzieć film w reżyserii Alexa Gibneya – człowieka, który przy tworzeniu filmów dokumentalnych niczego się nie boi i nieobce jest mu poruszanie niewygodnych tematów. Tak właśnie jest w przypadku „Steve Jobs: człowiek-maszyna”. Reżyser jednocześnie nie narzuca nam swojego punktu widzenia. Nie stawia tezy, do której później przez dwie godziny stara się nas przekonać. Myślę, że właśnie to jest w tym dokumencie najlepsze. Ocena pozostaje w naszej gestii. Oczywiście, chyba wszyscy wiemy, jaki mniej więcej był Jobs; technologiczny, ale przede wszystkim marketingowy, geniusz a przy tym prawdziwy „wrzód na tyłku”, z którym wielu wręcz nienawidziło pracować. Żadnej z jego stron film nie ukrywa, ale też nie uwypukla żadnej z nich specjalnie dla nas. Jest przy tym wszystkim jednak zrealizowany z mistrzowską precyzją.
Myślę, że każdy z nas, tak samo jak reżyser, miałby problem z ewentualną oceną postaci Jobsa. Można go było nienawidzić, ale zarazem czuło się do niego i jego pracy ogromny szacunek i nie można mu odmówić pewnych zasług. Jobs był człowiekiem pełnym sprzeczności i paradoksów. Możliwe, że trudno nam zrozumieć, jak człowiek, który walczył z odrzuceniem (był adoptowany), które go jednocześnie motywowało do działania, mógł później sam wyrzec się swojego dziecka.
Współzałożyciela Apple nie sposób w prosty sposób zrozumieć. Myślę, że ten dokument nie sprawi, że ostatecznie wyrobimy sobie o nim nasze własne zdanie. Jednak to, iż nie idzie on w jednym konkretnym kierunku spowoduje, że będziemy mogli poznać obie strony medalu. Czy ten film zmienił coś w moim życiu? Czy inaczej teraz myślę o Jobsie? Nie. Po co więc powstał ten film? Na myśl przychodzi mi tylko jedno zdanie ze słynnej reklamy Apple: „Here’s to the crazy ones.”.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2015