Plantronics BackBeat Sense
Na rynku nie brakuje wysokiej jakości słuchawek. Gdy jednak staram się znaleźć takie, w których będę mógł wygodnie pracować w biurze przez kilka godzin bez plączącego się kabla, lista gwałtownie się zawęża. Po pierwszym wypróbowaniu BackBeat Sense wiedziałem, że będę musiał je przetestować.
Nowe produkty Plantronics zdecydowanie przyciągnęły moją uwagę. Firma wprowadziła w tym roku trzy modele bezprzewodowych słuchawek nausznych i wokółusznych i zaimplementowała w nich rozwiązania, które diametralnie poprawiają komfort używania ich w głośnym otoczeniu. BackBeat Sense, występujące w kolorze biało-brązowym bądź czarno-brązowym, wyglądają bardzo niepozornie. Mają lekką konstrukcję, z metalowym pałąkiem, przywodzącym mi na myśl nieśmiertelne Koss Porta Pro. Są jednak o wiele bardziej eleganckie, a także zdecydowanie lepiej leżą na głowie. Jest to zasługą zarówno niskiej wagi (zaledwie 140 gramów), jak i wysokiej jakości materiału, którym pokryto nauszniki. Pomimo to, że zastosowano nie naturalną a syntetyczną skórę, materiał oddycha i nie grzeje nawet po dwóch-trzech godzinach słuchania. Słuchawki nie są mocno dociśnięte do uszu, co również ma wpływ na komfort podczas długiego używania. Nie oznacza to jednak, że źle leżą na głowie – wręcz przeciwnie, dzięki elastycznemu pałąkowi oraz ruchomym nausznikom dopasowują się doskonale. Oczywiście, podczas treningu nie trzymają się tak stabilnie, jak słuchawki sportowe i przy gwałtownych ruchach mogą spaść, nie do tego zostały zaprojektowane. W komplecie ze słuchawkami dostajemy świetne, całkiem grube etui na suwak, z dodatkową kieszenią na kable.
Projekt, według którego stworzono Sense, jest bardzo prosty i intuicyjny. Na nausznikach znalazły się przyciski do sterowania odtwarzaniem oraz odbierania i kończenia połączeń, dodatkowo na lewym umieszczono pokrętło, pozwalające regulować głośność. Nie obraca się ono o 360 stopni, a jedynie wychyla w dwie strony. Rozwiązanie to początkowo wydaje się dziwne, jednak pozwala uchronić się przed przypadkową zmianą głośności. Bateria ładowana jest z portu micro USB i wystarcza na ponad 15 godzin odsłuchu. Trudno mi to zmierzyć, producent deklaruje nawet 18 godzin pracy i skłonny jestem w to uwierzyć. Do komunikacji używane jest Bluetooth w standardzie 4.0, połączenie nie ma więc dużego wpływu na zużycie baterii smartfona. Stąd też bierze się też najprawdopodobniej długa żywotność akumulatora. Zasięg jest zaskakująco duży, mogłem oddalić się o źródła na kilkadziesiąt metrów i wciąż nie doświadczyć zakłóceń. Przeszkody w postaci ścian oczywiście znacznie skracają ten dystans. Na dodatek Sense można sparować z dwoma urządzeniami jednocześnie, co oznacza, że z powodzeniem można wykorzystywać je zarówno do słuchania muzyki z komputera, jak i prowadzenia rozmów przez telefon. Słuchawki mogą działać też przewodowo, mają standardowy port minijack na dole prawego nausznika, a w zestawie znajdziemy dość długi kabel z pilotem, pozwalającym na sterowanie muzyką i prowadzenie rozmów. Przewód ma solidną izolację, która jest elastyczna, ale powinna wytrzymać długo. Mam jedynie zastrzeżenia do jednej z końcówek, która jest w kształcie litery „L” – to rozwiązanie sprawdza się kiepsko w połączeniu ze smartfonem noszonym w kieszeni. Podpięcie Sense przewodowo do komputera bądź telefonu sprawia, że odtwarzanie może być kontrolowane wyłącznie za pomocą pilota na kablu. Choć Bluetooth ma swoje ograniczenia w transmisji danych, nie zauważyłem dużej różnicy między brzmieniem słuchawek podłączonych przewodowo oraz bez kabla. Dźwięk był wyraźnie pełniejszy jedynie w średnich pasmach, bas sprawiał też wrażenie bardziej podbitego, jednak scena, dla odmiany, stawała się węższa. Test robiłem jednak wyłącznie na plikach z iTunes, możliwe więc, że w przypadku odsłuchu muzyki w formacie bezstratnym różnica byłaby już bardziej zauważalna.
Jeśli nie włączymy słuchawek, to nie możemy korzystać z ich dodatkowych funkcji, czyli inteligentnej transmisji dźwięków otoczenia i automatycznej pauzy. Obie funkcje są dość nowatorskie, a ich implementacja wykonana została wzorowo. Słuchawki mają czujnik, który wykrywa, gdy zdejmujemy je z głowy. Muzyka jest automatycznie pauzowana, ale odtwarzacz pozostaje aktywny, dzięki czemu po ponownym założeniu ich na uszy, muzyka ponownie zaczyna grać. Działa to zarówno z utworami w pamięci urządzenia, jak i z treściami z serwisów streamingowych. Dodatkowo, jeśli prowadzimy połączenie, to zdjęcie słuchawek przekieruje je do głośnika telefonu. Założenie ich podczas połączenia przychodzącego spowoduje natomiast odebranie go. Nie spotkałem się z nieprawidłowym działaniem tej funkcji, ale w razie potrzeby można ją wyłączyć. Słuchawki obsługują też HD Voice, o ile operator komórkowy wspiera ten standard. Drugą, równie efektowną i zaskakująco przydatną funkcją jest przekierowanie dźwięku z wbudowanych mikrofonów do słuchawek. Po wciśnięciu przycisku na jednym z nauszników odtwarzanie jest pauzowane i zaczynamy słyszeć dźwięki otoczenia. Słyszalne są przede wszystkim średnie tony, co sprawia, że funkcja sprawdza się przede wszystkim podczas prowadzenia krótkich rozmów. W biurze jest to niezastąpione. Podczas połączenia wciśnięcie przycisku powoduje natomiast wyciszenie mikrofonu, co przydaje się równie często. Do obsługi słuchawek służy aplikacja Plantronics Hub na iOS bądź Maka. Ta na telefonie pozwala zlokalizować słuchawki, jeśli nie możemy ich znaleźć. Na mapie wyświetlane jest ostatnie znane położenie Sense, wraz z godziną, w którym się rozłączyły. Ponadto z aplikacji można wywołać alarm dźwiękowy odtwarzany przez słuchawki.
Brzmienie Sense nie pozostawia wiele do życzenia. Tak, jak wspominałem wcześniej, pomiędzy dźwiękiem transmitowanym przez Bluetooth i kabel da się zauważyć różnice, nie są one jednak na tyle duże, by rezygnować z komfortu używania bezprzewodowych słuchawek. Podczas testu używałem ich niemal wyłącznie w połączeniu z iPhone’em, i to bezprzewodowo. Zdecydowanie najlepiej sprawdziły się w odsłuchu audycji radiowych i audiobooków, głos brzmi w nich niesamowicie naturalnie. Z tego też powodu, z równie dużą przyjemnością słuchało się mi na nich Leonarda Cohena. Sense świetnie radzą sobie z reprodukcją średnich tonów, wysokie też brzmią naturalnie, wyraźnie, a gdy trzeba, delikatnie, ale nie są z pewnością natarczywe. Dół jest głęboki, choć wybrzmiewa trochę krótko przy uderzeniach perkusji w muzyce rockowej i jej pokrewnej. Nie jest jednak przesadzony i nie zagłusza wyższych częstotliwości, a akompaniament gitar basowych jest słyszalny doskonale. Na pochwałę zaskakuje szeroka, jak na słuchawki nauszne, scena, instrumenty są dobrze odseparowane.
Nie sposób znaleźć słuchawki do wszystkiego i nie inaczej jest z Sense. Są niezwykle wszechstronne, chociaż stanowią średniego towarzysza na treningach, a w salonie najprawdopodobniej lepiej sprawdzą się większe, nauszne słuchawki. Ich lekkość i wysoka jakość dźwięku, a także zautomatyzowane pauzowanie muzyki sprawiły, że zamiast EarPodsów czy B&W P5, wolałem korzystać właśnie z nich. Wygoda po raz kolejny zwyciężyła.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2015