Fotografując noc polarną. iPhone na Spitsbergenie
W styczniu miałem szansę przetestować iPhone’a i jego aparat fotograficzny w ekstremalnych warunkach – podczas nocy polarnej na archipelagu Svalbard, który znajduje się w połowie drogi między brzegami Norwegii a biegunem północnym.
Na Spitsbergen pierwszy raz przyjechałem w 2014 roku. Unikalny krajobraz i szata roślinna, dzikie zwierzęta, lodowce na wyciągnięcie ręki. Długo by opowiadać – wiedziałem, że jeszcze kiedyś tam powrócę.
Przed dwoma laty byłem jednym z kilku szczęśliwych posiadaczy iPhone’a 5C w Polsce. Telefon, zawinięty w worek foliowy i słuszny futerał OtterBox, przeżył wtedy kąpiel w lodowatej wodzie fiordu. Podczas przeprawy na drugą stronę Adventfjorden, nad którym leży norweskie miasto Longyearbyen, zaliczyłem kajakową wywrotkę. Z całego zdarzenia pamiętam do dziś to, jak trzymając się odwróconego kadłuba, stopniowo tracę czucie w dłoniach. Resztę ciała (i sam telefon) ochronił kombinezon termiczny.
Podczas letniej wyprawy, oprócz iPhone’a, zabrałem także małoklatkową lustrzankę Nikona ze stałym obiektywem 35 mm i drugim, jasnym szkłem 70–200 mm. Najważniejsze ujęcia w miarę możliwości dublowałem – kopia na iPhonie od razu trafiała do chmury. Udało mi się także nakręcić przy pomocy telefonu kilka przyzwoitych materiałów wideo. Planując zimową wizytę na archipelagu, w ogóle nie nastawiałem się na zabranie czegokolwiek innego niż iPhone 6 Plus. Przewidywałem, że kiepskie warunki oświetleniowe – poza ścisłym centrum miasteczka widać tyle, jak dalece pozwala snop światła latarki i poświata księżyca odbita od śniegu – uniemożliwią mi wykonanie jakichkolwiek przyzwoitych zdjęć. Lustrzanka i cały osprzęt zostały w domu.
Tuż przed wyjazdem Naczelny wyposażył mnie w pancerny futerał UAG, który dodatkowo trafił do rękawiczki. W odwodzie miałem także ogrzewacze dłoni. W pierwszej kolejności zamierzałem ratować oczywiście iPhone’a. Dłonie mogą poczekać!
Tuż po przylocie wybraliśmy się na dwugodzinną podróż pojazdem gąsienicowym poza miasto. Tam wykonałem telefonem pierwszych kilka zdjęć – z włączoną lampą i bez. Efekty były więcej niż zadowalające. iPhone wyłączył się jedynie raz – po około dwuminutowej ekspozycji na arktyczne warunki.
Warto podkreślić, że podczas całego wyjazdu miałem spore szczęście. Skutki globalnego ocieplenia odczuwalne są także daleko za kołem podbiegunowym, co podkreślali w licznych rozmowach sami mieszkańcy. Temperatura powietrza oscylowała więc w okolicach –8, –10 stopni, które należy podwoić, by uzyskać odczuwalną temperaturę (arktyczne wiatry). Kojarzycie scenę burzy piaskowej z ostatniego Marsjanina? Najtrudniejsze warunki, jakich doświadczyłem na szczycie przełęczy kilka kilometrów za miastem, były tylko trochę lepsze, od tego, co przeżył na Czerwonej Planecie Mark Watney.
Podczas wyjazdu zaliczyłem kilka dłuższych trekkingów poza miastem. Najbardziej wymagającą wędrówką okazało się dotarcie do lodowej jaskini wydrążonej przez podziemne strumienie we wnętrzu lodowca. Wspinaczka z rakami i kijkami trwała około trzech godzin w jedną stronę. W czasie wędrówki udało mi się wykonać kilka przyzwoitych zdjęć. Pomimo bardzo trudnych warunków iPhone szybko łapał ostrość – wystarczyło mu nawet odległe światło latarki czy tarcza księżyca. Fotografie wykonane we wnętrzu jaskini, mimo pewnej ziarnistości, prezentują się już bardzo dobrze – za całe oświetlenie służyło mi jedynie światło latarek odbite od lodowych ścian jaskini.
Podczas całej eskapady robienie zdjęć nie znalazło się na szczycie priorytetów. Wyjęcie telefonu, złapanie ostrości i kadru nie mogło trwać dłużej niż 3–4 sekundy. Nie chciałem spowalniać grupy ani zanadto oddalać się od przewodnika z bronią. Populacja niedźwiedzia polarnego na Spitsbergenie stale rośnie od kilku dekad – niekoniecznie chciałem spotkać na swojej drodze lidera łańcucha pokarmowego lokalnej fauny.
iPhone wychładzał się dość szybko. Pomysł, by go pobudzić do generowania większych ilości ciepła uruchomieniem na kilkanaście minut jakiejś gry, bardzo negatywnie odbijał się na baterii, która i tak miała problemy w tej temperaturze. Zaskakująco dobrze reagował jednak ekran – działał nawet przy dużym wychłodzeniu urządzenia. Aparat spisał się świetnie – trudno byłoby mi uzyskać podobne zdjęcia z porównywalnym czasem naświetlania nawet za pomocą lustrzanki.
Telefon wygrywał także rozmiarami – był gotowy do użycia w kilka sekund po wyjęciu z kieszeni kurtki. Nie ryzykowałbym kilkugodzinnego wystawienia dużego aparatu na arktyczne warunki, zabieranie ze sobą statywu także nie wchodziło w grę. Wybór iPhone’a oceniam jako rozsądny kompromis.
Gdy piszę ten tekst w połowie lutego, mój iPhone znajduje się w serwisie MacLife. Nawalił ekran, który od czasu do czasu nie reaguje na dotyk. Możliwe, że ukryta lodowa drzazga dała o sobie znać kilkanaście tygodni po powrocie z wyprawy.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 03/2016
Komentarze: 1
Fajna historia, którą z przyjemnością przeczytałem. Dobrze że twoim iPhonem nie zainteresowały sie białe niedźwiedzie ;-) Mam kilku znajomych którzy również odwiedzili Spitsbergen ale jeszcze w czasach gdy trzeba było przeładowywać filmy w aparacie. Niewątpliwie jest to magiczne miejsce. A propos nocnych zdjęć iPhonem to gorąco polecam aplikację CORTEX CAMERA http://www.cortexcamera.com Jest to “aparat” do robienia zdjęć w trudnych warunkach oświetleniowych. Używam jej od dobrych kilku lat i rezultaty zdjęć robionych nocą są na prawdę doskonałe.