Świetny, nudny iPhone 7
Kilka dni temu dosyć niespodziewanie stałem się posiadaczem iPhone’a 7. Niespodziewanie, bowiem z zakupem nowego telefonu planowałem wstrzymać się do kolejnej generacji, a decyzję zmieniłem tylko dlatego, że naprawa mojej wyeksploatowanej “szóstki” kompletnie się nie opłacała. Nietypowe okoliczności sprawiły, że kupiłem coś, czego nie chciałem kupować; moje pierwsze wrażenia na temat samego urządzenia najlepiej podsumowuje tytuł tego artykułu. Spieszę wyjaśnić, co mam na myśli.
Gdy mówimy o zakupach elektroniki, rozróżniam dwie podstawowe kategorie sprzętu. Pierwsza z nich to gadżety, druga – narzędzia. Gadżetem mogę nazwać wszystko, co wnosi do mojego życia więcej ekscytacji, radości lub przyjemności niż faktycznej wartości użytkowej. Przykładem mogą być smartwatche, konsole, drony czy elektryczne deskorolki. W przypadku narzędzi proporcje są odwrotne; lustrzanka, kamera czy komputer mają przede wszystkim umożliwiać bezproblemowe wykonywanie określonych zadań, które najczęśniej związane są z pracą.
Mniej więcej po środku tych dwóch przedziałów (z lekkim wskazaniem na stronę gadżetów) mogłem do tej pory umieścić tylko jedno urządzenie. Jak łatwo się domyślić, był nim iPhone: wydajne narzędzie o bardzo dużych możliwościach, któremu jednocześnie nie brakowało ekscytujących, innowacyjnych cech oraz rozwiązań. Sęk w tym, że ta formuła wyczerpała się prawie dwa miesiące temu, gdy debiutował iPhone 7 i 7 Plus.
Przez ostatnie sześć lat, a więc od premiery przełomowego jak na 2010 rok iPhone’a 4, Apple przyzwyczaiło nas do prostego, przewidywalnego, a jednocześnie bardzo rozsądnego cyklu odświeżania swoich smartfonów. W latach parzystych mogliśmy oglądać zupełnie nowy model, którego głównym wyróżnikiem w porównaniu do poprzedniej generacji był wygląd, natomiast w nieparzystych – kosmetycznie odświeżoną obudowę z nowym wnętrzem, czyli modele z dopiskiem “S”. Takie rozwiązanie miało sens: do niedawna standardowy cykl wymiany telefonu wśród klientów sieci komórkowych wynosił dwa lata, zatem każdy mógł otrzymywać zupełnie nowy dla siebie model. W ostatnim czasie rynek stał się jednak mocno nasycony, a konkurencja ostrzejsza niż kiedykolwiek. Nawet Apple zaczęło podczas swoich konferencji promować umowy, w ramach których użytkownik może co roku wymieniać iPhone’a na najnowszą generację. Rynek się zmienił, więc zmieniły się także same urządzenia.
W jednym z poprzednich artykułów lekko złośliwie określiłem iPhone 7 jako “iPhone 6S-S”. Apple zdecydowało się bowiem po raz trzeci zastosować ten sam design, a zmiany ograniczono do dzielącej internet kwestii likwidacji złącza minijack, wprowadzenia nowego przycisku home oraz lekkiej modyfikacji kształtu anten i tylnej kamery. Pojawiły się także dwa zupełnie nowe kolory obudowy (Czarny i Onyx), zastępując lubiany przeze mnie wariant Space Gray. Po wyciągnięciu najnowszej generacji telefonu z pudełka, przeżyłem deja vu; pierwsze wrażenia właściwie nie różniły się od momentu mojej ostatniej zmiany telefonu w 2014 roku, gdy wysłużonego iPhone’a 4s zastąpił iPhone 6. Wtedy była jednak obecna ekscytacja, dziś tej ekscytacji już nie było.
Jaki jest nowy iPhone 7? Mamy trochę lepszy aparat, trochę szybsze podzespoły, trochę ładniejszy ekran oraz trochę inną obudowę. Ogólnie jest to urządzenie trochę lepsze od poprzednika. Wrażenie to wzmaga we mnie fakt, że moja tegoroczna zmiana telefonu nie była planowana; w poprzednich latach wprowadzane nowości były przeze mnie wyczekiwane, a ja starałem się dowiedzieć o nich jak najwięcej jeszcze przed dokonaniem zakupu. Tym razem wszystko wyglądało inaczej, a ja już z iPhone 7 w kieszeni udałem się na stronę internetową Apple, by dowiedzieć się o nowościach, które oferuje mój telefon. Co łatwe do przewidzenia, nie znalazłem ich zbyt wiele.
Powodów decyzji Apple o wypuszczeniu “iPhone 6S-S” można dopatrywać się w chęci maksymalizacji zysków kosztem ograniczenia innowacyjności, ale również plotkach o planach stworzenia zupełnie nowego, przełomowego modelu na przyszłoroczne dziesięciolecie serii (pierwszy iPhone debiutował w 2007 roku). W ten sposób iPhone 7 można uznać za smartfon “na przeczekanie”; nie wyobrażam sobie scenariusza, by za rok miał się pojawić 7S, a nie model, który radykalnie zerwie z dotychczasowym porządkiem.
Niezależnie od pobudek, którymi kierował się zarząd giganta z Cupertino, tegoroczna decyzja jest w moich oczach bardzo uzasadniona. Rozczarowanie części fanów marki z pewnością rekompensuje firmie faktyczna pozycja rynkowa iPhone’a 7: mówimy tutaj o niezwykle dopracowanym, eleganckim i wydajnym modelu, który umożliwia także łatwe wykonywanie znakomitych zdjęć i wszelkich innych zadań, jakie możemy stawiać przed smartfonem. Chociaż konkurencja coraz częściej oferuje więcej w zakresie innowacyjnych rozwiązań, iPhone bezapelacyjnie pozostaje punktem odniesienia dla całej branży. Jego działaniu jest bowiem ciężko cokolwiek zarzucić, a wyliczanie jego wad to moim zdaniem szukanie dziury w całym. Przykład? Osobiście narzekam, że nie mogłem wybrać wariantu z zagiętym na krawędzie ekranem podobnym do tego z Samsunga Galaxy S7 Edge. Jednak podczas rozmów z wieloma osobami odkryłem, że preferują one “płaską” wersję topowego urządzenia koreańskiego producenta. Wybór jest na pewno dobry dla konsumentów, ale w świetle takiego stanu rzeczy – czy konieczny? Pytanie to jest zasadne, szczególnie w kontekście rozległych zmian w projekcie, jakich wymagałoby wprowadzenie dodatkowego wariantu już w tym roku. O możliwościach i dodatkach, na które nie zdecydowało się Apple, moglibyśmy gdybać godzinami, jednak jest to raczej bezcelowe.
Podsumowując, uważam, że iPhone 7 to jednocześnie telefon świetny, ale i nudny. Czy jest w tym coś złego? Absolutnie nie. Mamy bowiem do czynienia z urządzeniem, w przypadku którego proporcje ekscytacji do czystej wartości użytkowej przesunęły się w kierunku tego drugiego ekstremum. “Siódemkę” odbieram więc jako narzędzie – i jestem z tego narzędzia bardzo zadowolony.