Test słuchawek Bowers & Wilkins P9 Signature
Najlepszy głośnik to nie ten, który daje najwięcej, lecz ten, który zabiera najmniej – Bowers & Wilkins świętując swoje 50 urodziny, pokazuje, że ta maksyma jest naprawdę wciąż żywa w tej firmie.
W tamtym roku swoje 90 urodziny obchodziła jedna z moich ulubionych firm, czyli Bang&Olufsen. Firma została założona w 1925 roku przez Petera Banga i Svenda Olufsena w miejscowości Struer w Danii. Z okazji 90-lecia zaprezentowali głośniki, na które niestety na razie mnie nie stać.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2016
W tym roku swoje 50 urodziny obchodzi moja druga ulubiona firma produkująca sprzęt muzyczny, czyli Bowers & Wilkins. Firma została założona w 1966 przez Johna Bowersa w miejscowości Worthing w Anglii. Od początku stawiała sobie na celu produkcję sprzętu muzycznego, który nie przeszkadza muzyce. John Bowers jest autorem jednego z najbardziej znanych cytatów tej branży „Najlepszy głośnik to nie ten, który daje najwięcej, lecz ten, który zabiera najmniej”. W tamtym roku odwiedziliśmy siedzibę firmy w Londynie i zapewniono nas, że ta maksyma jest ciągle kultywowana w firmie. Przy okazji wizyty usłyszeliśmy ciekawą anegdotę. John Bowers umarł na raka. Wiedząc, że umiera, umieścił dwóch inżynierów w radzie nadzorczej firmy, by mieć pewność, że względy komercyjne nie przesłonią kwestii inżynieryjnych. Ta spuścizna jest ciągle obecna we współczesnej polityce firmy. Inżynierowie mogą odmówić pracy nad czymś, co ich zdaniem nie spełnia kryteriów urządzenia produkującego właściwą jakość dźwięku.
John Bowers umarł na raka. Wiedząc, że umiera, umieścił dwóch inżynierów w radzie nadzorczej firmy, by mieć pewność, że względy komercyjne nie przesłonią kwestii inżynieryjnych.
Firma o takiej tradycji kończy właśnie 50 lat i oczywiście z tej okazji wypuszcza specjalny produkt. Są nim słuchawki P9 Signature. Ten model pozycjonowany jest najwyżej spośród słuchawek Bowersa; to model, który od początku był projektowany jako najbardziej zaawansowany i luksusowy produkt. Przy czym cały czas ogromny nacisk kładziono na jakość dźwięku. Jak przystało na firmę opierającą się na inżynierach, za projekt słuchawek P9 Signature odpowiada ten sam zespół inżynierów, który opracował flagowe kolumny głośnikowe 800 D3 i, tak jak one, cechuje się niezwykłą dbałością o szczegóły. Ta dbałość zaczyna się jeszcze przed otwarciem pudełka. Białe pudełko w stylu pudełek, w jakich otrzymujemy iPhone’y. Jest na nim tylko wizerunek słuchawek i napis P9 Signature. Po otwarciu jest podobnie, znajdziemy tam pokrowiec na słuchawki częściowo pokryty taką samą skórą, jak same słuchawki. Nie jest to pierwsza lepsza skóra, tylko włoska skóra Saffiano, która dzięki technice „stemplowania” zyskuje charakterystyczny kraciasty wzór obecny na pokrowcu, pałąku słuchawek i zewnętrznych częściach obudowy nauszników. Oprócz pokrowca w pudełku znajdziecie trzy naprawdę dobrej jakości kable, w tym jeden o długości 5 metrów, jeden z pilotem kompatybilnym z iPhone’em oraz przejściówkę na dużego Jacka. Właścicieli iPhone’ów 7 zaś pewnie zainteresuje informacja, że dostaną na początku 2017 roku również kabelek do złącza Lightning.
Przejdźmy jednak do samych słuchawek. P9 Signature to duża, nauszna konstrukcja, która całkowicie zrywa z dotychczasowym stylem Bowers & Wilkins. Dotychczasowe modele P3, P5 i P7 są spójne w swoim stylu, P9 jest zupełnie inne. Niższe modele mają dość zachowawczy, klasyczny styl i czarne elementy skórzane. P9 są mega nowoczesne w swojej formie, powiedziałbym nawet, że lekko futurystyczne i skórę mają w kolorze brązowym. Tak jak zawsze doceniałem jakość dźwięku w słuchawkach Bowers, tak nigdy nie przepadałem za ich dizajnem, chyba nawet nie robiłem właśnie z tego powodu ich testu. Nie chciałem obniżać oceny słuchawek, biorąc nawet podświadomie pod uwagę to, że mi się zwyczajnie nie podobają. W końcu duże słuchawki na głowie to pewien wizerunek nas samych, na równi z marynarką lub szalikiem. P9 jednak wszystko zmieniają, początkowo trafiły do testu do Jarka, ale szybko mu je zabrałem. Razem nie mogliśmy ich testować, bo w Polsce znalazły się początkowo tylko dwie sztuki. Ich wygląd mnie zachwycił i w sumie pewnie w tym miejscu mógłbym zakończyć recenzję.
Niższe modele mają dość zachowawczy, klasyczny styl i czarne elementy skórzane. P9 są mega nowoczesne w swojej formie, powiedziałbym nawet, że lekko futurystyczne.
P9 Signature to też zupełnie inna konstrukcja niż niższe modele. Zaczyna się od pałąka nagłownego, który nadaje całej konstrukcji odpowiednią wytrzymałość, a dzięki nowatorskiemu sposobowi mocowania nauszników korzystnie wpływa na jakość dźwięku. Jest odizolowany od obu muszli słuchawkowych i ogranicza możliwość zniekształcenia brzmienia przez niepożądane wibracje. Nauszniki są zamocowane na dziesiątkach elastycznych włókien. Dzięki temu uzyskujemy ich ogromną elastyczność. To w połączeniu z pianką z funkcją pamięci wypełniająca wnętrze nauszników, która z każdą kolejną godziną korzystania ze słuchawek coraz dokładniej dopasowuje się do kształtu głowy użytkownika, powoduje, że są to najwygodniejsze słuchawki nauszne, jaki miałem na głowie i to pomimo dość sporej wagi – wynosi ona prawie pół kilo. Aluminiowe ramiona pałąka są wyposażone w mechanizm składania, dzięki czemu P9 Signature można dość łatwo zabrać ze sobą w podróż.
We wnętrzu nauszników znajdziemy 40 mm pełnozakresowe przetworniki z pasmem przenoszenia 2 Hz do 30 kHz oraz impedancją 22 omów. Teoretycznie możemy słuchać na nich muzyki, podłączając je bezpośrednio do iPhone’a lub iPoda, grają naprawdę znakomicie, ale prawdziwa zabawa zaczyna się po podłączeniu do wzmacniacza słuchawkowego. Tak szerokiej sceny chyba jeszcze w żadnych słuchawkach nie słyszałem. W materiałach prasowych producenta można przeczytać, że jest tak szeroka, jakbyśmy słuchali muzyki na klasycznym zestawie stereo. Powiem Wam, że nie ma w tym żadnej przesady. Separacja stereo jest naprawdę niesamowita. Ciężko aż pisać o tym, jak brzmią składowe dźwięków. Jeśli słuchawki są zasilone odpowiedniej mocy wzmacniaczem, rekompensują się doskonałym dźwiękiem w całym paśmie. Całość pełna szczegółów, których na innych słuchawkach nie usłyszymy, zupełnie w myśl maksymy „Najlepszy głośnik to nie ten, który daje najwięcej, lecz ten, który zabiera najmniej”. Przyczepić nie ma się do czego, a jeśli chciałbym coś wyróżnić dodatkowo, to niesamowicie szeroka scena, o której już wspominałem oraz genialnie miękki bas.
W materiałach prasowych producenta można przeczytać, że jest tak szeroka, jakbyśmy słuchali muzyki na klasycznym zestawie stereo. Powiem Wam, że nie ma w tym żadnej przesady.
P9 Signature kosztują prawie cztery tysiące złotych, to bardzo dużo, ale z drugiej strony, tyle kosztuje iPhone 7 z pamięcią 128 GB. Te słuchawki będą zaś na topie kilka razy dłużej niż iPhone 7 będzie topową konstrukcją. Pewnie są lepiej brzmiące słuchawki, pewnie są też droższe, ale ja, mając na głowie P9 Signature, wiedziałem dokładnie, za co trzeba zapłacić i akceptuję to w 100%.