Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Szczęśliwy overbooking

Szczęśliwy overbooking

5
Dodane: 7 lat temu

Co stanie się, gdy linia lotnicza sprzeda więcej biletów na nasze połączenie niż miejsc w obsługującym je samolocie? Opcje są dwie, a ja niedawno padłem “ofiarą” tej bardziej pozytywnej.

Overbooking (bo tak fachowo nazywa się ten proceder) to wbrew pozorom zjawisko powszechne, które wykorzystuje niemal każdy podniebny przewoźnik, a także hotele i sprzedawcy wielu innych usług z branży turystycznej. Jak to działa? Linie lotnicze na podstawie wieloletnich obserwacji i danych płynących z tysięcy obsługiwanych przez nie rejsów są w stanie z dużą dokładnością przewidzieć, ilu pasażerów nie stawi się na konkretny lot. Sprzedanie “nadprogramowych” biletów jest sposobem na zminimalizowanie ryzyka przewożenia pustych foteli i zmaksymalizowanie zysków.

Jednak nawet najlepsze kalkulacje nie dają pewności, że do 200-osobowego samolotu ostatecznie nie będzie chciało wejść 203 pasażerów. Ta sytuacja to scenariusz mniej pozytywny; linia ewidentnie musi wtedy “pozbyć się” 3 osób. Zazwyczaj zaczyna się od poszukiwań podróżnych, którzy zrezygnują dobrowolnie, w zamian otrzymując bilet na kolejny rejs i pewną formę rekompensaty za utrudnienia. Gdy kilka lat temu mieszkałem w USA, na amerykańskich lotniskach często słyszałem komunikaty, które brzmiały mniej więcej tak: “szukamy dwóch ochotników, którzy polecą następnym samolotem do Nowego Jorku za dwie godziny, a w nagrodę otrzymają voucher o wartości 200 dolarów”. Gdybym akurat nie spieszył się na spotkanie lub kolejny odcinek podróży, sam chętnie skorzystałbym z takiej oferty. Co ciekawe, istnieją nawet osoby, które celowo rezerwują bilety na trasach z dużym ryzykiem overbookingu, by następnie zgłosić się jako ochotnik, całkowicie zrezygnować z lotu i zarobić na oferowanej przez przewoźnika rekompensacie. Chociaż nie pochwalam takiego zachowania, muszę przyznać, że podziwiam pomysłowość autorów.

Niestety, nie zawsze udaje się łatwo rozwiązać problem nadmiernej liczby pasażerów; może się okazać, że zostaniemy przeniesieni na alternatywne połączenie wbrew naszej woli. Jak zminimalizować ryzyko? Najlepiej możliwie jak najwcześniej dokonać odprawy na lot, gdyż ofiarami overbookingu padają głównie pasażerowie odprawieni w ostatniej kolejności (na pokładzie nie ma już wolnych miejsc, które można by było im przydzielić w systemie).

Skutki overbookingu mogą mieć jednak zupełnie inne oblicze, o czym przekonałem się podczas niedawnej podróży z Abu Dhabi do Melbourne. Szerokokadłubowe samoloty, które obsługują międzykontynentalne trasy, posiadają kilka klas podróży: ekonomiczną, biznes, a czasem także pierwszą. Najwięcej dodatkowych biletów sprzedaje się oczywiście w tej najmniej prestiżowej, a jednocześnie największej kabinie. W takiej sytuacji przewoźnik może zdecydować, że zamiast przenosić kilku pasażerów na inny lot, lepiej przenieść ich do klasy biznes. I tak właśnie stało się w moim przypadku!

Gdy na bramce lotniska w Abu Dhabi mój bilet nie chciał działać, kazano mi podejść do innej, dłuższej kolejki. Poirytowanie ustąpiło jednak bardzo szybko – zastąpił je uśmiech, gdy z ust pracownika portu padły słowa “business, okay?”. W tym momencie wiedziałem już, że następne czternaście godzin upłynie w bardzo przyjemnych okolicznościach.

Zaczynając od samolotu, mój rejs obsługiwał dwupoziomowy, nowoczesny Airbus A380, cieszących się bardzo dobrą renomą linii Etihad. Na pokładzie czekała na mnie półprywatna kabina z rozkładanym do pozycji łóżka fotelem i pokaźnych rozmiarów ekranem systemu rozrywki pokładowej. Podczas całego lotu mogłem także korzystać z bezprzewodowego internetu, którego prędkość pozwalała na przeglądanie Twittera i wysyłanie pojedynczych zdjęć. Na niewielkim stoliku obok siedzenia przygotowano kosmetyczkę z podstawowymi przyborami toaletowymi, piżamę, słuchawki Bose, ciepły koc i dużą poduszkę.

Jeszcze przed startem do mojej kabiny podszedł szef personelu, który przedstawił się i zaproponował powitalnego drinka (zdecydowałem się na lampkę szampana), a także mieszankę orzeszków. Otrzymałem również elegancko wydane menu wraz z instrukcją, że posiłki mogę zamawiać w dowolnym momencie lotu. Znakomite wrażenie zrobił na mnie serwis kelnerski i troskliwość załogi, a także jakość podawanych potraw, które dorównywały niezłej klasy restauracji… na Ziemi. Około dwie godziny po starcie zdecydowałem się na trzydaniową kolację: zestaw bliskowschodnich przystawek, następnie pieczonego łososia, a na koniec – deser czekoladowy.

 

Większa część lotu upłynęła mi na oglądaniu filmów, przewijaniu internetu, a także zwiedzania kabiny business class. Co ciekawe, w jej przedniej części znajduje się nawet niewielki bar; niestety, ze względu na nocne godziny rejsu, nie był on wykorzystywany. Mimo tego załoga bardzo sprawnie realizowała wszelkie zachcianki, np. zamówienie lampki wina i drobnej przekąski w środku lotu.

Po trzygodzinnej drzemce zamówiłem śniadanie, które podobnie jak kolacja – smakowało wyśmienicie, a idealnym dodatkiem (nieosiągalnym w klasie ekonomicznej) było niezłej jakości latte. Mimo tego, że lot do Australii trwał niemal czternaście godzin, czułem się wypoczęty i nie miałem ochoty wysiadać.

 

Podsumowując, skutki często stosowanego przez linie lotnicze overbookingu mogą więc mieć różne oblicza. W sytuacji, gdy na dany lot stawiło się więcej pasażerów niż miejsc w kabinie (lub danej klasie podróży) możemy być zmuszeni do skorzystania z innego połączenia. Czasem jednak zdarzy się, że bez dodatkowych opłat zamienimy ciasny fotel klasy ekonomicznej na prywatną kabinę w klasie biznes.

A czy Wy macie jakieś historie związane z overbookingiem?

Tomasz Szykulski

Fotografia, technologie i dalekie podróże. Więcej na mojej stronie - szykulski.com.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 5