Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu 5-drzwiowy MINI Cooper – trochę większy, choć nie „maxi”.

5-drzwiowy MINI Cooper – trochę większy, choć nie „maxi”.

1
Dodane: 8 lat temu

MINI to marka kultowa, a jej Cooper, to auto, które zna każdy, nawet nieinteresujący się motoryzacją. Od wielu lat mamy MINI w nowej odsłonie, marka produkuje również inne modele i… wciąż przybywa fanów tych aut.

Od 1994 roku, właścicielem marki MINI jest BMW, a w 2001 premierę miał kultowy już model w nowej odsłonie. Szybko zyskał on szerokie grono zwolenników, tak samo jak przeciwników, którzy akceptowali tylko starsze auta. W tym momencie mamy już 3. generację (od 2013 roku) nowego MINI, a także kilka innych modeli w gamie producenta – od tradycyjnego 3-drzwiowego hatchbacka, przez kombi, cabrio, na crossoverze kończąc. Jakiś czas temu do oferty wszedł również model 5-drzwiowy i to właśnie takim, miałem okazję jeździć przez kilka dni.

Wygląd zewnętrzny

Ogólna koncepcja wyglądu się nie zmieniła. Oczywiście dodano dodatkowe drzwi z tyłu, nieco auto wydłużono i poszerzono rozstaw osi, ale wciąż łatwo rozpoznać, że jest to MINI. Mówiąc krótko, z przodu i z tyłu auto wygląda wciąż tak samo, jak wersja 3-drzwiowa. Jedynie patrząc na samochód z profilu, widzimy, że coś się zmieniło i może niekoniecznie wyszła ta zmiana na dobre. Dlaczego? Z jednej strony bardzo mi się podoba, to co projektanci zrobili, nie mam większych zastrzeżeń, jednak widać, że ta dodatkowa para drzwi została tu trochę upchnięta i bez niej całość wyglądała po prostu zgrabniej. Ale czy jest brzydko? Konserwatyści powiedzą, że tak, ja powiem, że jest po prostu inaczej.

Wszystko inne właściwie pozostało bez zmian, także jeśli widzieliście już wcześniejsze MINI, to niewiele Was tu zaskoczy. Inaczej jednak, w stosunku do poprzedniej generacji, jest w środku.

Wnętrze

Tak, w stosunku do poprzedniej generacji, bo w porównaniu do wersji 3-drzwiowej, to tu również niewiele się zmieniło. Jeśli jednak spojrzymy na ten samochód z perspektywy starszych generacji, to zauważmy przede wszystkim, że zniknął prędkościomierz ze środka deski rozdzielczej.

To co jest charakterystyczne, to wszelakie przełączniki, które wygadają jak wyjęte z kokpitu samolotu. Moim ulubionym był oczywiście czerwony przełącznik Start/Stop – obcowanie z nim za każdym razem sprawiało mi ogromną frajdę.

Teraz znajduje się on razem z obrotomierzem i wskaźnikiem paliwa, za kierownicą. Na środku natomiast znalazł się ekran systemu nawigacji, multirozrywki i komputera pokładowego, który jest dodatkowo otoczony pierścieniem – świecącym się pierścieniem, a owe światło możemy dowolnie dopasować np. by imitowało ono obrotomierz i zmieniało kolor w miarę rosnących obrotów silnika.

To co jest charakterystyczne, to wszelakie przełączniki, które wygadają jak wyjęte z kokpitu samolotu. Moim ulubionym był oczywiście czerwony przełącznik Start/Stop – obcowanie z nim za każdym razem sprawiało mi ogromną frajdę. To chyba takie detale sprawiają, że jakieś auto podoba nam się bardziej albo mniej. W moim przypadku było tak, że właśnie ten czerwony element, był jedną z fajniejszych rzeczy w MINI (ale na pewno nie jedyną).

Cały system sterowania komputerem pokładowym, nawigacja i interfejs jest dobrze znany z BMW i jeśli dobrze się z nim czujecie, to tu poczujecie się jak w domu. Osobiście uważam, że zwłaszcza pod kątem sterowania, jest to jeden z najlepszych i najbardziej intuicyjnych fabrycznych interfejsów na runku – o wiele lepszy niż np. w Audi.

Czy fakt, że wersja 5-drzwiowa jest nieco większa od tej z trzema drzwiami sprawia, że mamy w środku więcej miejsca? Niekoniecznie. Oczywiście są pewne różnice, jak choćby to, że mając dodatkowe drzwi z tyłu, pasażerowie mogą wygodniej wsiadać na tylną kanapę, niestety wciąż nie jest to wielki komfort. Drzwi są bowiem krótkie, otwór dość mały, a miejsca na nogi również nie ma za wiele. Dlatego MINI to dla mnie w dalszym ciągu auto dwuosobowe, z kanapą z tyłu służącą głównie do tego, by rzucić na nią kurtkę. Od czasu do czasu, ktoś może zasiąść w tylnym rzędzie, zakładając jednak, że nie jest osobą wysoką, kierowca i pasażer z przodu również nie zaliczają się do olbrzymów, no i jazda ta będzie dość krótka. Tylna kanapa przyda się również do tego, by ją złożyć i powiększyć przestrzeń bagażnika.

Bagażnik i ładowność

Nie łudźmy się, że dostaniemy tu wielki bagażnik. To w dalszym ciągu auto, gabarytowo bliskie segmentowi B, także nie oczekujmy cudów. Co prawda, wraz z dodatkową parą drzwi i nieco większymi wymiarami, bagażnik w tym aucie zwiększył się z 211 litrów, do „zawrotnych” 278 litrów, ale to nadal nie jest wiele. Starczy na małe zakupy, dwie nieduże walizki, by wyjechać na weekend za miasto. Jeśli będziemy chcieli przewieźć więcej rzeczy, wtedy musimy położyć oparcia tylnej kanapy i przestrzeń ładunkowa zwiększy się do 941 litrów – już lepiej. Mnie spodobał się jeden zabieg, który można spotkać w coraz większej liczbie aut. Otóż w kilka sekund, tylne oparcia można złożyć tak, by znajdowały się pod kątem 90°. Nie byłoby to wygodne dla pasażerów, ale jeśli ich nie ma, to możemy nieco zwiększyć pojemność bagażnika, bez potrzeby kładzenia oparć. Przydatne.

Jazda

To jest chyba coś, co każdego interesuje. Choć auto się stara, to przecież MINI nigdy nie miało być samochodem rodzinnym, bardzo komfortowym, najdającym się na najdłuższe trasy. To ma być, przede wszystkim, pojazd miejski, którym przemieścimy się w sposób wygodny (również poza miasto), ale głównie dający nam niebywałą frajdę z jazdy. W testowanym modelu pod maską pracował 3-cylindrowy motor benzynowy o o pojemności 1499 cm3 i mocy 136KM. To niby niewiele, ale w zupełności wystarczało to, do zwrotnej i dynamicznej jazdy po mieście, a także do szybszej jazdy na autostradzie.

Dlatego MINI to dla mnie w dalszym ciągu auto dwuosobowe, z kanapą z tyłu służącą głównie do tego, by rzucić na nią kurtkę.

Automatyczna skrzynia biegów również doskonale dawała sobie radę, szybko i pewnie zmieniając biegi – nie było tu mowy o spowolnieniach. W samochodzie mamy dostępne trzy tryby jazdy: ECO, zwykły/komfort oraz sport. Nie trzeba chyba poszczególnie ich opisywać. Jak nietrudno się jednak domyślić, to w tym ostatnim mamy największą frajdę. Silnik pracuje nam na wyższych obrotach, zawieszenie robi się twardsze, układ kierowniczy bardziej precyzyjny (naprawdę precyzyjny!). W momencie włączenia tego trybu, na ekranie pojawia się informacja o „gokartowej frajdzie z jazdy” i – choć wiem, że jest to hasło PR-owe – doskonale oddaje to, jak tym autem się jeździ. Aż prosi się o to, by ścinać zakręty, dodawać więcej gazu i chodzić bokiem. Na szczęście, w czasie testu było dużo śniegu i można było wyjechać pod miasto i sprawdzić tego małego diabła. Tak, to że mamy tu nieco większy samochód i pięcioro drzwi, nie sprawia, że nie mamy już do czynienia z MINI. To w dalszym ciągu samochód, który daje przyjemność z prowadzenia, a na dodatek zachowuje komfort i nawet trochę elegancji – tanie to auto nie jest, więc nie może być tu mowy o tandecie.

Czy jest idealnie?

Nie. To chyba wszystko przez cenę. Na pierwszą myśl, MINI jest samochodem skierowanym głównie w stronę młodych. Wątpię jednak, by młodego człowieka, który jeszcze nie ma rodziny i stabilnej sytuacji finansowej, stać było na samochód, który w podstawie zaczyna się od około 90 000 złotych. Mowa tu oczywiście o niemal całkowitym „golasie”. Za egzemplarz jaki mieliśmy w teście, z dość bogatym wyposażeniem, trzeba zapłacić nieco ponad 150 000 zł. To już naprawdę sporo i to nie tylko dla młodego człowieka, a mówimy tu cały czas o samym samochodziku, który pomimo dobrego prowadzenia i frajdy, jaką daje, jest w dalszym ciągu jedynie samochodem na miasto. À propos miasta, pewnie jesteście ciekawi ile to maleństwo pali paliwa. Producent podaje, że będzie to 6,1 l/100km w cyklu miejskim, 4,2 l/100km w trasie oraz 4,9 l/100km w cyklu mieszanym. Nie mogę zbytnio potwierdzić ani również zaprzeczyć tym liczbom, gdyż mój egzemplarz, niezależnie od tego gdzie jeździłem, palił jakieś 10–10,5 l/100km. Miałem swoje przypuszczenia dlaczego tak jest i po rozmowie z MINI wszystko stało się jasne. Otóż, ten samochód miał na liczniku niewiele ponad 1000 kilometrów przebiegu. Producent powiedział, że po przejechaniu jakichś 3–5 tysięcy spokojnie można uzyskać wynik 7 litrów w mieście. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to jeszcze sprawdzić i potwierdzić.

MINI jest niestety samochodem dość głośnym. O ile w mieście nie jest to problem, to na trasie, gdzie rozwijamy większe prędkości, jest już nieco gorzej. Przednia szyba jest niemal pionowa i trochę to wpływa na aerodynamikę, a co za tym idzie na poziom hałasu. Przy okazji szyby, to jest w jej okolicy jeden problem. Odległość o kierowcy, to szyby jest dość duża, przez co dach często nam ogranicza widoczność np. podczas stania na światłach musimy się wychylać do przodu, by spojrzeć w górę na sygnalizator. Lekkie nieudogodnienie, ale na pewno nie przekreślające całości.

Jeśli jednak nas na taki samochód stać, zwłaszcza z bogatszym wyposażeniem, to uważam że jest to naprawdę dobra propozycja. Otrzymujemy samochód, który jest już niemalże kultowy, a jego wygląd charakterystyczny – na dodatek możemy wybrać sobie kolor dachu, czy ma mieć poprzeczne pasy (w jakim kolorze), kolor lakieru (my mieliśmy obłędny niebieski „Electric Blue”) i te rewelacyjne, 17-calowe felgi.

W momencie włączenia tego trybu, na ekranie pojawia się informacja o „gokartowej frajdzie z jazdy” i – choć wiem, że jest to hasło PR-owe – doskonale oddaje to, jak tym autem się jeździ.

W wyposażeniu znalazły się również: kamera cofania, automatycznie ściemniane lusterka, czujniki parkowania, adaptacyjny tempomat i wiele innych. Widać, że pieczę nad parką sprawuje BMW, bo sporo rzeczy jest to rodem z ich aut. Niestety widać to również po wspomnianej cenie i tym, że niemal wszystko jest tu w wyposażeniu dodatkowym, za które nie płaci się mało.

Na koniec jeszcze ciekawostka związana z czujnikami parkowania. Przed zdjęciami pojechaliśmy na myjnię. W tym dniu świeciło piękne słońce, ale panowała również temperatura –14℃. Po dojechaniu na miejsce, gdzie chcieliśmy fotografować, nagle deska rozdzielcza się zaświeciła, czujniki zaczęły hałasować i nie dało się nic wyłączyć. Szybko okazało się, że problemem była woda z myjni, która zamarzła na czujnikach. Po zeskrobaniu warstwy lodu wszystko wróciło do normy. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.

Plusy:

  • charakterystyczny wygląd
  • oryginalna deska rozdzielcza i przełączniki
  • system komputerowy z BMW
  • wrażenia z jazdy, precyzyjny układ kierowniczy
  • bogate wyposażenie dodatkoweMinusy:
  • cena
  • mało miejsca na tylnej kanapie
  • mały bagażnik
  • wysokie spalanie – przynajmniej w pierwszych kilku tysiącach km od zakupu

Cena: od 90 000 PLN, testowany egzemplarz 151 498 PLN

Autorem zdjęć jest Tomasz Szykulski


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 2/2016

Jan Urbanowicz

🎬 Kino, filmy, seriale.  Apple user od 2006 roku. 🎙 Podcaster z 10-letnim stażem. Chcesz posłuchać o popkulturze? 👉🏻 www.innkultura.pl

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1