Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Toyota C-HR – nowa definicja kompaktowego crossovera

Toyota C-HR – nowa definicja kompaktowego crossovera

0
Dodane: 7 lat temu

Powiedzieć o Toyocie C-HR, że przyciąga wzrok, to tak, jakby nic o niej nie powiedzieć. Co jednak zrobić, skoro tak jest. Nowy model japońskiego producenta zrobił furorę na rynku, a mnie wcale to nie dziwi.

Toyota mówi, że skrót C-HR powinno się rozwijać Compact Hybrid Revolution. Oznacza to, że model ten jest rewolucją w podejściu do miejskich crossoverów. Kiedy patrzymy na auto, wydaje nam się, że jest to coupé (z dala, dzięki lekko zamaskowanym klamkom tylnych drzwi, sprawia wrażenie auta trzydrzwiowego), po chwili stwierdzamy, że to auto kompaktowe, by z bliska przekonać się o tym, iż tak naprawdę jest to crossover. Początkowo myślałem, że jego bezpośrednim konkurentem jest Nissan Juke, szybko jednak okazało się, że bliżej mu do większego Qashqaia. Producent przekonuje, że C-HR to przede wszystkim auto europejskie. Tu zostało zaprojektowane, z myślą o europejskich drogach i kierowcach. Czuć to podczas prowadzenia i chyba między innymi dlatego lepiej jeździło mi się tym autem niż Priusem. Oczywiście, są to inne samochody, ale mają sporo wspólnego – o tym później.

Pamiętam, gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten samochód. Uczucia miałem bardzo mieszane, bo z jednej strony spodobała mi się jego oryginalność, ale jednocześnie był paskudny. Szybko jednak przekonałem się o tym, jaki jest naprawdę i moje zdanie zamieniło się na bardziej pozytywne. Tak jak wspominałem wcześniej, nie można powiedzieć, że auto nie przyciąga naszego wzroku. Choć sporo tu podobieństw do innych modeli, również innych producentów, to Toyoty nie pomylimy z żadnym innym samochodem, nawet jakbyśmy nie mieli na karoserii żadnych znaczków – podobnie zresztą jest w przypadku Priusa. Choć C-HR z pozoru wygląda na małe autko, to szybko okazuje się, że to całkiem masywna bryła, ale nie na tyle wielka, byśmy mieli problem z zaparkowaniem na mieście czy wciśnięciem się w ciaśniejsze uliczki. Jest to zatem bardzo dobry samochód na miasto.

Zajrzyjmy do środka. Od razu widać, że Toyota postanowiła coś zmienić. Wprawdzie są tu podobieństwa do innych modeli, ale zadziało się tu również sporo nowości. Wprawne oko szybko wychwyci, że niemal w każdym elemencie deski rozdzielczej, wykończenia podsufitki czy kierownicy znajdziemy kształt rombu.

Toyota mówi, że skrót C-HR, powinno się rozwijać Compact Hybrid Revolution.

Pojawia się on w całym aucie i według mnie to bardzo ciekawy zabieg. Inne są fotele, w których siedzi się naprawdę wygodnie i podróże (nawet dalsze) nie męczą naszych pleców. Mnie bardzo przypadł do gustu zegarek znajdujący się obok ekranu inforozrywki – jest osobno i pokazuje nam godzinę, bez względu na to, czy ekran jest włączony. Swoim bardzo prostym designem nawiązuje do starszych modeli producenta. W C-HR znajduje się również odmienny drążek zmiany biegów – nie ma tu tego znanego z innych hybryd Toyoty, niebieskiego „joysticka” – który dla mnie był niesamowicie wygodny. Nie wiem do końca, jak mam to ująć. Całe wnętrze jest wykonane solidnie, z dobrej jakości materiałów. Zdecydowanie lepszych niż w ostatnim Priusie. Nie ma już tych dziwnych plastików przypominających wyposażenie łazienki, wszystko jest lepiej ze sobą spasowane i nie trzeszczy tak bardzo. Użytkowanie tego wnętrza jest przyjemne.

Miejsca w środku jest więcej, niż bym się spodziewał. Dobrze, przyznam, że ja sam wielkoludem nie jestem, ale biorąc pod uwagę, jaki miałem „zapas”, to nawet osoby wyższe sobie tu poradzą – przynajmniej z przodu. Z tyłu bowiem może być mniej wygodnie, jeśli mamy powyżej 180 centymetrów wzrostu. Niestety, nawet jeśli macie mniej, to nie chcielibyście tam siedzieć. Tylna kanapa to moim zdaniem największa wada tego samochodu. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do ciemnej pieczary. Nocą. Jest tam więc ciemniej niż w d…, no, jest po prostu ciemno. To teraz pomyślcie, że może być jeszcze ciemniej i tak właśnie jest z tyłu w C-HR. Winę za to ponoszą wielkie tylne słupki i małe okna. Przez to wpada tam dość mało światła, co w połączeniu z przyciemnianymi szybami i ciemną podsufitką (brak szyberdachu lub dachu panoramicznego), może powodować efekt przytłoczenia i lekkiego dyskomfortu. Trochę pewnie wyolbrzymiam, ale ja sam się tam dość dziwnie czułem.
Bagażnik ma 377 litrów pojemności, co większości w zupełności wystarczy na rozmaite zakupy i krótkie trasy. Oczekiwałem czegoś mniejszego i byłem zaskoczony pakownością tego „kufra”.

Toyota C-HR jest dostępna w dwóch wersjach napędowych. Pierwsza to silnik benzynowy 1.2 turbo i 116 KM. Drugi, taki mieliśmy do testu, to hybryda o mocy 122 KM. To dokładnie ten sam napęd, który znajdziemy w Priusie 4. generacji. To są moje subiektywne odczucia, ale tym modelem jeździło mi się o wiele, wiele lepiej niż „Królem Hybryd”. Tu chyba wchodzi w grę to, że C-HR została stworzona przede wszystkim dla Europejczyków. Jest też nieco lżejsza. Pomimo tego, że to ten sam układ napędowy, to wydaje się on lepiej dopasowany do C-HR. Jazda była dla mnie o wiele przyjemniejsza.

Sama jazda po mieście tym modelem jest dla mnie niemal tak komfortowa, jak Hyundaiem IONIQ w wersji hybrydowej. Przez większość czasu poruszamy się niemal bezszelestnie, a przy tym średnie spalanie wynosi 4,6 litra/100 km. Wspaniale! Gorzej jednak robiło się przy większych prędkościach, zwłaszcza autostradowych i wtedy zdecydowanie wygrywał Koreańczyk.

Tylna kanapa to moim zdaniem największa wada tego samochodu.

Hyundai miał bowiem dwusprzęgłową skrzynię, a Toyota tradycyjnie w swoich hybrydach oferuje bezstopniową CVT. W mieście sprawdza się to bardzo dobrze, trasa i jazda ze stałą wysoką prędkością może jednak mocno wkurzać nasze uszy. Żeby tego było mało, kojarzycie ten spoiler nad tylną szybą? Otóż przy szybszej jeździe słychać bardzo szum powietrza, który również może bardzo przeszkadzać.

Tym, na co warto zwrócić uwagę, jest wyposażenie. Jest ono bardzo bogate już w wersji podstawowej, zwłaszcza jeśli chodzi o pakiet bezpieczeństwa. Dostaniemy w nim między innymi: 9 poduszek powietrznych, aktywnego asystenta pasa ruchu, adaptacyjny tempomat, układ antykolizyjny czy automatyczne światła. W opcji dostępne są również czujniki martwego pola, czytnik znaków drogowych, a także system ostrzegający o ruchu poprzecznym przy cofaniu. Warto zwrócić uwagę na kamerę cofania. Żałuję, że ma nie tu rozwiązania, jak u niektórych niemieckich producentów, chowanej kamery, która pojawia się dopiero po wrzuceniu wstecznego biegu, dzięki czemu jest niemal zawsze czysta. Toyota nie stosuje tego, przez co kamera dość szybko się brudziła, kiedy nie było słonecznej pogody.

Minusem jest tu również brak systemów Android Auto oraz CarPlay. Przez to jesteśmy „skazani” na system Toyoty, któremu sporo brakuje do ideału, zwłaszcza pod względem designu – w szczególności mapa nawigacji, która wciąż wygląda, jakby była sprzed 20 lat. Oczywiście możemy sobie podłączyć nasz telefon po Bluetooth, by rozmawiać przez zestaw głośnomówiący oraz słuchać muzyki przez dość przeciętne audio.

Toyota C-HR sprawiła, że jeszcze mocniej przekonałem się do aut hybrydowych. Niskie spalanie, cicha praca i wygoda to rzeczy, które zachęcają do zakupu. Tym bardziej że ostatnio moja droga do pracy – o ile poruszam się samochodem, a nie komunikacją – to sporo czasu w korku, a co za tym idzie, sporo spalonej benzyny. Z hybrydą ten problem znacząco się zmniejsza. Baterie w C-HR ładują się dość szybko podczas jazdy i mogą wystarczyć na długie stanie w korku. Dzięki temu pojawiają się nam oszczędności. W przypadku tego modelu dochodzi nam jeszcze naprawdę oryginalny wygląd, który sprawi, że możemy się wyróżniać na drodze. Z tym jednak bym nieco uważał, gdyż na drogach jest ich już całkiem dużo. Jeszcze przed oficjalną premierą auta w polskich salonach, na początku roku klienci Toyoty zamówili około tysiąc sztuk.

Toyota C-HR sprawiła, że jeszcze mocniej przekonałem się do aut hybrydowych.

To mówi samo za siebie. Ze swojej strony polecam kolor białej perły – jest go dość mało na ulicach, a moim zdaniem wygląda obłędnie i z całej oferty lakierów prezentuje się na tym modelu najlepiej. Gdyby tylko nie trzeba było za samochód zapłacić takich pieniędzy, to poważnie bym się nad nim zastanawiał przy potencjalnym zakupie. Za wersję podstawową z silnikiem benzynowym i wyposażeniu Active, zapłacić musimy 81 900 PLN. Jest to jak najbardziej akceptowalna cena, szkoda tylko, że za podstawę i bez napędu hybrydowego. Testowy egzemplarz w pakiecie Prestige kosztuje 126 200 PLN. Niemało.

Dopóki w Polsce nie powstanie bogata infrastruktura dla ładowania aut elektrycznych, a ich baterie też nie będą pojemniejsze, to hybrydy są według mnie najlepszym rozwiązaniem. To jest co prawda półśrodek, bo wszystko i tak idzie w stronę pełnych elektryków, ale zanim to nastąpi, powinniśmy wybierać jak najlepsze modele aut hybrydowych. Toyota C-HR, choć nie bez wad, zdecydowanie do nich należy. Podkochuję się w tym samochodzie i mam nadzieję, że jeszcze w przyszłości będę miał okazję nim jeździć, najlepiej trochę dłużej.

Plusy:

  •  design nadwozia
  •  dobre prowadzenie
  • estetyczne wnętrze
  • bogate wyposażenie podstawowe
  • bardzo dobre niskie spalanie w mieście

Minusy:

  • ceny bogatszych wersji
  • ciemno na tylnej kanapie
  • bezstopniowa skrzynia CVT
  • szum powietrza przy wyższych prędkościach

 


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7/2016

Jan Urbanowicz

🎬 Kino, filmy, seriale.  Apple user od 2006 roku. 🎙 Podcaster z 10-letnim stażem. Chcesz posłuchać o popkulturze? 👉🏻 www.innkultura.pl

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .