Od backupów nie ma wakacji
W grudniu zeszłego roku wybrałem się do Australii na półtoramiesięczne wakacje. Wiedziałem, że będzie to najlepszy z moich dotychczasowych wyjazdów, dlatego postanowiłem uwiecznić go na filmie. Zabrałem ze sobą laptopa MacBook Air, dysk zewnętrzny, dwie kamery oraz karty pamięci. Jeden z elementów tego zestawu spowodował, że zrobiło mi się gorąco i nie było to spowodowane 28 stopniami Celsjusza na plusie o 1 w nocy pod australijskim niebem.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2017
Od początku pobytu po drugiej stronie globu kręciłem dużo – zawsze wolę odrzucać materiał po powrocie, niż potem żałować, że czegoś nie udało mi się nagrać. Często musiałem zatem zgrywać materiał z kart pamięci, które szybko się zapełniały. W tym celu wziąłem ze sobą dysk twardy o pojemności 500 GB, na który trafiały surowe pliki video. I tutaj muszę się na chwilę zatrzymać.
Do kwestii backupu podchodzę bardzo poważnie. Wszystkie dane z mojego prywatnego komputera mam zduplikowane w co najmniej pięciu kopiach na trzech dyskach w dwóch lokalizacjach. Utrata komputera w trakcie podróży oznaczałaby jedynie stratę sprzętu, ponieważ wszystkie moje pliki były bezpieczne w Polsce. Na tym etapie jedynymi danymi bez kopii były filmy, które kręciłem w trakcie wakacji. Ponieważ komputer, którym dysponowałem, ma jedynie 256 GB (z czego większość już zajęta), postanowiłem filmy zgrywać na dysk zewnętrzny z pominięciem komputera. To był ogromny błąd, o czym wkrótce się przekonałem.
Była ciepła, styczniowa noc. Jak co parę dni, tak i wtedy zabrałem się z całym „zestawem małego filmowca” do zgrywania materiałów. Usiadłem na werandzie, uruchomiłem komputer, przygotowałem karty pamięci i podłączyłem dysk twardy. W tym momencie serce stanęło mi na ułamek sekundy. Dysk nie został rozpoznany przez komputer, a z jego wnętrza zaczęły wydobywać się głośne i bardzo częste metaliczne stuknięcia. Momentalnie przed oczami przeleciały mi wszystkie ujęcia, które utrwaliłem na filmach znajdujących się na dysku. Plaże półwyspu Mornington (na południe od Melbourne), Great Ocean Road, karmienie kangurów, czochranie koali po futrzastych uszach, święta Bożego Narodzenia w wersji australijskiej i wiele innych scen, które się ogląda, marząc o tym, żeby być po drugiej stronie ekranu.
Po kilku sekundach odłączyłem dysk od komputera w nadziei, że to złącze „nie styka”, co już wcześniej mi się zdarzało. Wtedy jednak dysk się nie włączał w ogóle – nigdy nie zdarzyło mi się, żeby wydawał podejrzane dźwięki. Po dociśnięciu kabelka do dysku spróbowałem ponownie. To jest drugi błąd (zaraz obok braku kopii zapasowej danych), którego nie powinno się popełniać. W momencie, gdy dysk twardy nie zostaje poprawnie wykryty przez system, a do tego wydaje „dziwne” dźwięki lub wibracje, nie powinno się go ponownie podłączać do komputera. W przypadku awarii mechanicznej dysku może wtedy dojść do zapiłowania talerzy dyskowych, co może doprowadzić do bezpowrotnej utraty danych. Ja sam biłem się z myślami: spróbować podłączyć go jeszcze raz w nadziei, że to „tylko” niedziałające złącze, czy zostawić dysk w spokoju. Po ponownej próbie podłączenia i dokładnie takim samym rezultacie odłączyłem dysk. Na tym etapie wiedziałem, że każde moje działanie może tylko pogorszyć sytuację. Przypuszczałem, że problem mogą stanowić głowice dysku, które zostały zablokowane nad talerzami. Sytuacja taka jest niebezpieczna, ponieważ głowice umieszczone nad kręcącymi się talerzami mogą poważnie uszkodzić dysk. Musiałem zatem odłożyć go w bezpieczne miejsce i przywieźć do Polski, gdzie planowałem skorzystać z pomocy profesjonalnej firmy odzyskującej dane.
Jeszcze nigdy nie przewoziłem z wakacji ładunku tak dobrze zabezpieczonego jak ten dysk – owinięty w kilka warstw folii bąbelkowej, a następnie w jedyną bluzę, jaką miałem ze sobą. Jechał ze mną w bagażu podręcznym, który podnosiłem, aby nie przejeżdżał przez nawet najmniejsze progi na lotniskach. Jak się potem dowiedziałem, moja troska o dysk była przesadzona, ponieważ głowice są na tyle sztywne, że nawet ich blokada nad talerzami nie powinna spowodować ich uszkodzenia, o ile dysk będzie wyłączony. Po powrocie udałem się z prośbą o pomoc do firmy Kroll Ontrack. Pierwszy kontakt z firmą, gdy opisałem swój przypadek, trochę mnie uspokoił. Dowiedziałem się, że jeżeli faktycznie są to uszkodzone głowice, to dane powinno dać się odzyskać, ale na 100% będzie to wiadomo dopiero po wykonaniu ekspertyzy w laboratorium. Kroll Ontrack wysłał do mnie kuriera, który odebrał paczkę i dostarczył do laboratorium. Na każdym etapie procesu byłem informowany, co aktualnie dzieje się z moim dyskiem. Tu muszę pochwalić Kroll Ontrack za bardzo dobry kontakt oraz szybkie i profesjonalne odpowiedzi na wszystkie moje pytania.
Po niecałym tygodniu otrzymałem maila zwrotnego z informacją o stanie dysku. Fantastyczna wiadomość – wszystkie dane na dysku są nietknięte! Po wykonaniu ekspertyzy okazało się, że wadliwa była kieszeń USB, w której znajdował się dysk, sam dysk natomiast nie został uszkodzony. Nie było zatem czego odzyskiwać, ale profilaktycznie zaproponowano mi wykonanie kopii wszystkich danych, na co od razu przystałem. Gdy piszę te słowa, moje „cyfrowe wspomnienia” z Australii jadą do mnie kurierem na dwóch dyskach (oryginalnym oraz kopii) i możecie być pewni, że pierwsze, co zrobię po odebraniu paczki, to kolejna kopia na mój dysk backupowy.
Z mojej historii można wyciągnąć kilka wniosków. Po pierwsze, lepiej nauczyć się na cudzych błędach i nie znaleźć się nigdy w mojej sytuacji. Pamiętajcie, że prawa Murphy’ego tylko czekają, żeby o sobie przypomnieć i zrobią to wtedy, gdy najbardziej zaboli. Róbcie backupy. Zawsze. Wszystkiego, co ma dla Was nawet najmniejsze znaczenie. Koszt kupna zapasowego dysku będzie wielokrotnie niższy niż nawet najprostsze odzyskiwanie danych, a oprócz pieniędzy zaoszczędzicie też masę niepotrzebnego stresu. Jeżeli już znajdziecie się w kryzysowej sytuacji – nie panikujcie. Najbezpieczniej jest wtedy odłączyć dysk i z niego nie korzystać. Jeżeli usterka jest logiczna (skasowany plik lub błędy w odczycie danych), możecie spróbować samodzielnie odzyskać dane, korzystając ze specjalistycznych programów, musicie jednak wiedzieć, co robicie. Podstawową zasadą jest niezapisywanie absolutnie żadnych nowych danych na dysku, aby nie nadpisać tego, co chcemy odzyskać. Jeżeli usterka jest mechaniczna, to radzę od razu odłączyć dysk i zgłosić się po pomoc do specjalistów. W takim przypadku nie radzę korzystać z usług kogoś, kto zrobi to najtaniej – może się okazać, że uszkodzi on tylko dysk i danych już nigdy nie uda się odzyskać. Jeżeli naprawdę zależy Wam na swoich plikach, idźcie tam, gdzie pracują prawdziwi fachowcy.
Przy okazji całej tej sytuacji uświadomiłem sobie, jakim błogosławieństwem jest iCloud Photo. Dużo zdjęć robiłem telefonem, który każdego dnia sam wysyłał zdjęcia na zdalne serwery. Nawet w przypadku utraty samego telefonu – a, powiedzmy sobie szczerze, na wakacjach nie jest o to trudno – moje zdjęcia były bezpieczne. Zdjęcia jednak zdecydowanie łatwiej jest wrzucić na zdalny serwer niż kilka gigabajtów danych każdego dnia.
Komentarze: 2
Miałeś dużo szczęścia. Niedawno sam korzystałem z usług tej samej firmy (lidera w branży) po tym, jak po powrocie z wesela nagle padł mi dysk – bez żadnych sygnałów. Okazało się, że poszła głowica, elektronika i doszły bad sectory (Seagate Momentus XT 750GB 2,5 cala). Udało się odzyskać około 85% danych, najważniejsze momenty zostały ocalone. Koszt usługi z nowym dyskiem wyniósł około 1700 zł. Od tamtej pory wprowadziłem dodatkowe kroki, mimo wykonywania backupów na bieżąco. Cieszę się, że skończyło się to pozytywnie ;)
Zduplikowane w pięciu kopiach powiadasz…