Backup podróżny
Zbliża się majówka, mikrowakacje, wyjedziemy bliżej lub dalej, a większość z nas zabierze aparaty fotograficzne czy kamery. Będziemy zapisywać wspomnienia w formie cyfrowej, ale żeby nie były ulotne jak nasza pamięć, musimy pamiętać o kopii bezpieczeństwa. Marek Wojtaszek opisał swoją przygodę z uszkodzonym dyskiem na wakacjach. Powinna to być dla nas nauczka. Tak jak myślimy o tym, żeby zabrać odpowiednie buty, jeżeli jedziemy w góry i będziemy dużo chodzić, tak samo powinniśmy pomyśleć o backupie.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 5/2017
W zależności od wyjazdu stosuję dwie opcje z modyfikacjami. Zestaw mały, kiedy nie biorę komputera, bo mi się nie chce dźwigać lub po prostu warunki na to nie pozwalają (np. na spływ kajakowy). Głównym elementem takiego zestawu jest iPad z Adobe Lightroom Mobile i aplikacja Zdjęcia. Moje fotografie z dnia staram się codziennie wieczorem zgrać na iPada za pomocą czytnika kart SD-Lightning do aplikacji Zdjęcia, gdzie przeprowadzam wstępną selekcję. To, co zostanie, importuję do Adobe Lightroom Mobile. Mam włączoną synchronizację z chmurą iCloud i Adobe, jeżeli więc warunki na to pozwalają, następuje automatyczne wgranie zdjęć na chmurę. Po zgraniu nie kasuję zdjęć z karty aż do powrotu do domu. Zapełnione karty lądują w osobnym etui. Nośniki danych są dostępne w przystępnych cenach, nie warto oszczędzać na ich ilości. Poza tym jestem z tych, którzy oszczędnie strzelają foty, zapełnienie karty 32 GB zajmuje mi więc trochę czasu. Kolejnym dodatkiem jest kopia na drugiej karcie, aparat, którego używam, ma dwa sloty, SD i CF. Mam włączony zapis kopii zdjęcia na drugą kartę, a karty sortuję w identyczne pary. Kopię na drugiej karcie trzymam osobno od sprzętu i pierwszej karty, na wypadek utraty lub zniszczenia bagażu.
W ten sposób mam zdjęcia w minimum trzech kopiach, a jeżeli udało się zsynchronizować z chmurą, to w pięciu. Wydaje się aż nadto, a potrzebujemy do tego następujące elementy:
- iPad – im większa pojemność, tym lepiej,
- aplikacja Zdjęcia,
- opcjonalnie Adobe Lightroom,
- czytnik kart SD–Lighting, lub USB–Lighting – druga opcja, kiedy mamy aparat na inne karty, ma wadę, gdyż zużywa baterię aparatu podczas importu zdjęć,
- dostęp do internetu, jeżeli chcemy mieć synchronizację z chmurą.
Zestaw duży, zazwyczaj na dłuższe lub miejskie wyjazdy, różni się tym, że zamiast iPada używam MBP z Adobe Lightroom i zewnętrznego dysku. Zdjęcia importuję na dysk wewnętrzny MBP do Adobe Lightroom z opcją automatycznej kopii na dysk zewnętrzny, przeznaczony tylko na zdjęcia/filmy. Jak pisałem w poprzednich numerach, będąc na wyjeździe zawsze, kiedy mam ze sobą komputer, mam także dysk z bootowalną kopią systemu z MBP. Staram się tę kopię odświeżać podczas wyjazdu maksymalnie co dwa dni, jeżeli dużo danych się zmienia, na przykład przybywa zdjęć. W ten sposób kopie zdjęć są na dysku w MBP, na zewnętrznym, przeznaczonym tylko na zdjęcia i na drugim zewnętrznym, będącym kopią CCC z dysku MBP. Kart z aparatu, podobnie jak przy małym zestawie, nie kasuję, aż do powrotu, a do tego mam kopię na drugiej karcie. Jak internet pozwala, zgrywam kopię biblioteki LR do chmury Amazona. Zestaw duży wygląda zatem następująco:
- MBP,
- Adobe Lightroom,
- Carbon Copy Cloner,
- dysk na kopie zdjęć,
- dysk z kopią całego dysku z MBP,
- dostęp do internetu.
Znowu pięć–sześć kopii. Tak, jestem trochę paranoikiem, można się ograniczyć przecież do jednej czy dwóch kopii. Najprostszą metodą jest zachowanie danych na kartach i zgranie ich na dowolne urządzenie. Dobrym rozwiązaniem jest używanie większej liczby kart o mniejszych pojemnościach niż jednej dużej. Karty bywają zawodnymi nośnikami, w przypadku uszkodzenia czy utraty karty stracimy mniej danych.
Warto dbać o przechowywanie wspomnień. Nasza pamięć nie jest tak dokładna, jak obiektyw aparatu i zapis cyfrowy, ale na szczęście o wiele trudniej z niej coś wymazać. Aparat natomiast nie zapamięta smaku smażonych sardynek, schrupanych gdzieś w restauracji nad samym morzem.
Komentarze: 1
zbliza sie majówka … no nieźle pojechaliście z wydaniem tego artykułu .. hangover redakcyjny ?