Pamiętnik szantażystki
Zapłać mi, to nie opublikuję tej książki – takie żądanie zawierał list, który Chrisann Brennan wysłała do Steve’a Jobsa w grudniu 2005 roku. 25 milionów dolarów wystarczy.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 11/2018
„Bite in the Apple”, napisana przez Chrisann Brennan, to pozycja z 2013 roku, nie należy więc do najnowszych. Jej ważkość dla próby odkrycia, jakim człowiekiem był Steve Jobs, nie jest merytoryczna i zdecydowanie nie w takim kształcie była przez autorkę zamierzona. Chrisann Brennan usiłowała przedstawić się jako ofiarę, nierozumianą i krzywdzoną nie tylko przez Steve’a, ale również jego znajomych, współpracowników, a nawet przewodnika duchowego – Kobuna. Osiągnęła efekt wręcz odwrotny i nikogo nie powinno dziwić, że jej córka, Lisa Brennan-Jobs, prosiła, by zrezygnowała z publikacji. Nie dlatego, że książka mogłaby zaszkodzić reputacji Steve’a Jobsa, lecz po to, by oszczędzić matce poniżenia i kompromitacji.
Zazwyczaj, pisząc recenzję, staram się ujawniać jak najmniej treści książki, żeby nie psuć czytelnikowi przyjemności z lektury. W tym przypadku nic nie wiąże moich rąk ani języka, bo uważam, że tylko masochista dobrowolnie zajrzałby do tej pozycji. Można ją określić jednym zdaniem: „Strefa mroku”. Jeśli pamiętacie ten słynny serial, to wiecie, że na początku wszystko wygląda zupełnie normalnie. Z czasem, tu i ówdzie pojawiają się elementy, które zaburzają rzeczywistość, by w końcu szaleństwo zawładnęło ekranem. Nie inaczej jest z książką Chrisann Brennan, która zaczyna się jak każdy pamiętnik. Na początku wydaje nam się, że niepasujące elementy to zwykły brak literackiej ogłady, patrzymy więc na nie przez palce. Jednak im dalej w las, tym ciemniej. Na koniec lektury czytelnik zostaje z dwiema wersjami opowieści – tą, którą napisała Brennan i tą, którą podpowiada logika. Wnioski są niestety smutne i niezamierzone przez autorkę. Wbrew jej intencjom po przeczytaniu książki nie zaczniemy współczuć samotnej matce – wręcz odwrotnie. Nasza sympatia do Steve’a Jobsa wzrośnie. Zrozumiemy bowiem, że przez całe swoje życie musiał po części funkcjonować w świecie, który wyśnił zaburzony umysł Chrisann Brennan.
Mówiąc o sobie, Chrisann odnosi się przede wszystkim do swojej artystycznej natury i ezoterycznej duchowości. Jest mądra, łagodna i podąża ścieżką oświecenia. Nie zajmują ją przyziemne sprawy, nie przykłada wielkiej wagi do pieniędzy. Interesuje ją wyłącznie wnętrze człowieka i artystyczno-duchowa ekspresja. Steve Jobs zawładnął jej sercem, bo był „takim uroczym chłopcem” i od razu połączyła ich „głęboka więź”. Nie dostrzega żadnej sprzeczności w tym, że prawie od samego początku opowieści powtarza, że nie rozumiała „ani jednego słowa z tego, co do niej mówił”. Gdy kiedyś wspomniał, że Szekspir był oświecony, kilka lat zajęło jej zrozumienie, co miał na myśli i dlaczego użył tego „wschodniego” określenia w stosunku do angielskiego poety. Sformułowania takie jak „nie rozumiałam, co do mnie mówi” ścielą się w książce gęsto i nie są podstawą do refleksji. Można odnieść wrażenie, że kilkadziesiąt lat później Chrisann nadal nie rozumie, a jeśli próbuje zinterpretować słowa czy zdarzenia, robi to w absolutnie nieracjonalny sposób.
Nie jest również tak uduchowiona, jak chciałaby, żebyśmy o niej myśleli. W jednym z wczesnych rozdziałów rozwodzi się nad tym, jak bardzo nie lubiła Steve’a Wozniaka. Gdy dwóch Steve’ów przebywało razem, czuła się wykluczona i nie wiedziała, jak się zachować. Nic w tym dziwnego, skoro nie wiedziała, o czym rozmawiali. Pewnego dnia jej i Jobsowi zostało niewiele pieniędzy. Wierciła mu o to dziurę w brzuchu, więc Steve, zirytowany, wyjął z kieszeni to, co im zostało i wyrzucił do morza. Tydzień później przyjechał Woz i podrzucił Jobsowi kilkaset dolarów ze sprzedaży „blueboxa”. Wtedy doszła do wniosku, że „ten Wozniak może wnieść w ich życie coś dobrego”. Następnie przyznała się bez skrępowania, że myślała wtedy, że Woz przyniósł te pieniądze z dobroci serca, bo nie miała pojęcia, że pracowali nad blueboxami razem.
To kolejny z ciągle przewijających się motywów – Brennan, pomimo upartego twierdzenia, że łączyła ją z Jobsem „głęboka więź”, co chwila wyznaje, że nigdy nie interesowała się tym, co Steve robił. Słuchała go czasem z rozdziawionymi ustami, kontemplując „jak on pięknie mówi”, ale bez próby rozumienia o czym. Zarówno na początkowym, jak i kolejnych etapach znajomości upierała się przy swojej niezwykłej interpretacji zdarzeń. I za każdym razem „lata zajmowało jej zrozumienie, o co mogło chodzić” w konkretnej sytuacji. Do tego krytykowała niemiłosiernie rodziców Jobsa i ich brak wykształcenia, z pogardą wypowiadała się na temat ich „małomiasteczkowych” zwyczajów. Za przyjaciół uznawała tych, którzy byli w stanie wyciągnąć od Steve’a pieniądze – do tego grona zaliczała się m.in. jego siostra, Mona Simpson. Sama jednak uważała, że w zamian za krzywdy, jakich doznała, Steve powinien ją utrzymywać.
Jak na osobę uduchowioną, Brennan bardzo często używa słowa „ja” i dużo mniej przejmuje się swoją córką, której uparcie używa jako argumentu, nie osoby. Zupełnie nie rozumie również, że obowiązek ojca dotyczy dziecka, a nie matki. Umyka to jej uwadze, mimo że dokładnie taką informację przekazał jej jeden ze znajomych. Jobs miał stwierdzić, że dawałby dziecku dużo więcej, gdyby nie oznaczało to utrzymywania Chrisann. Co ciekawe, nawet gdy wartość Steve’a zaczęła być liczona w milionach dolarów, żaden prawnik nie chciał zająć się jej roszczeniami. W końcu jeden z zaprzyjaźnionych adwokatów wyjaśnił jej, że sąd nie uzna pozwu, jako że Steve zawsze płacił jej więcej, niż zostało zasądzone. W ostatnich latach było to dobrze ponad 2000 dolarów miesięcznie, nawet wtedy, kiedy Lisa mieszkała z nim i Loreen Powell. Do tego przez wiele lat wynajmował im lokum, kupił samochód i w końcu dom – ten, który Brennan w końcu sprzedała. Zapłacił też za jej studia i uregulował długi. Sama nigdy nie potrafiła zadbać ani o siebie, ani o swoją córkę, prawdziwą pracę podejmowała okazjonalnie. Brennan nie rozumie, dlaczego Steve krzyczał na nią i domagał się, żeby w końcu „coś ze sobą zrobiła”. Nie rozumie, dlaczego zapraszał ją na ważne wydarzenia związane z Apple, gdzie przewijały się grube ryby, a potem wcale z nią nie rozmawiał. Chrisann jest przekonana, że wynikało to z tego, że była jedyną prawdziwą miłością Steve’a, a on nie potrafił poradzić sobie z emocjami. Nie przychodzi jej do głowy, że zapraszał ją, bo miał nadzieję, że nawiąże kontakty, które pozwolą jej funkcjonować w miarę niezależnie. Ani też to, że krzyczał na nią, bo widział, że żyje w wyimaginowanym świecie, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Sposób postrzegania świata i zdarzeń zaprezentowany przez Chrisann Brennan jest rozbrajający, patrzymy bowiem przez okulary rozpuszczonego, egoistycznego dziecka, które nie dostrzega niczego, poza czubkiem własnego nosa. Gdyby chcieć opowiedzieć historię, którą podpowiada logika, byłaby ona krótka i brutalna.
Młody chłopak poznał młodą dziewczynę. Jak wielu ludzi przed nimi i po nich, nie zastanawiali się, czy do siebie pasują i jaką mają przed sobą wspólną przyszłość. Dorastali w erze dzieci kwiatów i wschodnich filozofii, które zawładnęły umysłami ludzi Zachodu. Wydawało im się, że to element, który ich wiąże. I jak to bywa w takich historiach, oboje się pomylili. Jedynym elementem, który ich wiązał, był seks. On zaczął się rozwijać, ona pozostała zamknięta w umyśle niedojrzałej siedemnastolatki. On miał nadzieję, że jeśli wskaże jej drogę, ona zacznie dorastać. Ona uznała, że się nad nią znęca i „zupełnie nie rozumiała”, co do niej mówi. Jako głęboką niesprawiedliwość odbierała fakt, że wszyscy ludzie z otoczenia Jobsa odradzali mu związek z nią i sugerowali zerwanie kontaktów. Mimo tego ganiała za nim po całych Stanach i zaszła w pierwszą ciążę, którą usunęła. Następnie, kilka lat później, zaszła w kolejną ciążę i postanowiła zatrzymać dziecko. Nie od razu jednak, bo rozpisuje się, jak przez całą ciążę i po narodzinach Lisy ciągle zastanawiała się, czy aby nie oddać jej do adopcji. Czytelnik może wyobrażać sobie, jakie wrażenie wywarło to na jej córce. Reszta historii to niekończone się pasmo rozczarowań związanych z tym, że Steve nie wywiązywał się należycie ze swoich zobowiązań, o powinien przybyć niczym rycerz na białym koniu i zaopiekować się Chrisann i córką, chociaż tą drugą tylko przy okazji. Skoro tak się nie stało, Brennan postanowiła, że musi zadbać o swoje utrzymanie i postanowiła napisać książkę, traktującą o życiu z Jobsem.
Proces twórczy trwał przez kilka lat i była to „praca na cały etat”. W tym czasie zdążyła dojść do wniosku, że należy się jej od Jobsa dużo więcej. W grudniu 2005 roku wysłała do niego list, stawiając w nim ultimatum – albo Steve zapłaci jej 25 milionów dolarów, albo ona wyda tę książkę. Dla równego rachunku dorzuciła też 5 milionów dla Lisy, bo ona przecież w tej całej historii nie była najważniejsza. Jobs odpisał jej, że nie najlepiej reaguje na szantaż. Chrisann to jednak nie powstrzymało. Artykuł opisujący to wydarzenie znajdziecie tutaj (wersja anglojęzyczna).
Książka, którą z takim zapałem pisała Brennan, urywa się dość gwałtownie, w zaskakującym momencie, gdy nic na to nie wskazuje. Po urwaniu historii i kilku naprędce skleconych zdaniach podsumowania przenosimy się od razu do momentu, gdy Lisa informuje matkę o śmierci Jobsa. Brennan nie uczestniczyła w pożegnaniu Steve’a, chociaż początkowo wymusiła zaproszenie na prywatną ceremonię pogrzebową. Zaproszenie zostało następnie cofnięte w związku z tym, że zaraz po jego śmierci udzieliła wywiadu dla magazynu „Rolling Stones” i zamieściła w nim niepochlebny esej na jego temat.
Brennan zaczęła chorować i nie wiedziała, jaka jest przyczyna jej dolegliwości. Z właściwą sobie nieumiejętnością rozpoznawania rzeczywistości, dopiero pod wpływem znajomych „zaczyna rozumieć”, że cierpi w związku z żałobą i tym, że tyle spraw zostało pomiędzy nimi nierozwiązanych. Udaje się więc do domu, kładzie do łóżka i nawiązuje duchową więź z Jobsem, który „pokazuje jej prawdę o łączącej ich miłości”.
Początkowo jako dwa odrębne byty, zlewają się następnie w jedną, ezoteryczną istotę. Dostrzegają kulę światła – słońce wielkości piłki plażowej, które porusza się po niebie jak igła drukarki. Bez względu na jej położenie, nic nie rzuca cienia, mimo że każde źdźbło trawy zalane jest słonecznym blaskiem. Steve popłakuje, ale jednocześnie jest szczęśliwy. Dzielą wszystkie stany – szczęście i smutek, radość i ból, prawdę i stratę. Gdy w końcu nie może już utrzymać koncentracji i połączenie pomiędzy nią i Jobsem zaczyna słabnąć, kula światła szybuje w górę i staje się zachodzącym słońcem, które powoli skrywa się za horyzontem.
Tego się nie spodziewaliście, prawda? A przecież uprzedzałam, że ta książka to prawdziwa „Strefa mroku”.
Skończywszy lekturę, przez jakiś czas przebywałam w stanie oszołomienia. Zweryfikowałam też tekst z kilkoma anglojęzycznymi znajomymi, bo nie mogłam uwierzyć, że ktoś mógłby opublikować coś takiego i nie umrzeć przy tym ze wstydu.
Następnie, w odruchu intelektualnej obrony, postanowiłam poszukać więcej informacji na temat Chrisann Brennan. Wymyśliłam bowiem sobie, że skoro ona jest artystką, to może właśnie sztuka, którą tworzy, usprawiedliwia jej szaleństwo. Niestety, sieć nie dostarcza wielu informacji na ten temat – Brenann-artystka w internecie nie istnieje. Nikt nie sfotografował jej obrazów. Nie można ich nawet kupić – próbowałam! Znalazłam dwa przykłady, żaden z nich jednak nie usprawiedliwia tego spektakularnego szaleństwa. Pierwszy to słabej jakości podgląd, który możecie zobaczyć tutaj, drugi pojawia się w tle jej wypowiedzi dla Google Talk:
Zgadnijcie, jakie stwierdzenie pada z jej ust jako pierwsze? Otóż, zgodnie z konwencją książki, jest to: „Nie wiem, co Steve Jobs stworzył”. Sami wyciągnijcie wnioski.
Podsumowując lekturę, mogę stwierdzić, że momentów ze „Strefy mroku” jest bez liku. Wszystko to możemy okrasić garścią soczystych szczegółów, z których jeden pozwolę sobie przytoczyć na zakończenie – Brennan opisuje, jak Steve, będąc już mężem Laureen Powell, dzwoni do niej, by podziękować jej za te wszystkie noce, które razem spędzili, bo nigdy potem nie miał tak dobrego seksu. To przytyk do Laureen, która była według niej „niezwykle dziwną kobietą” – pewną siebie, dobrze ubraną, prowadzącą własny biznes i niezależną. Chrisann twierdziła, nigdy w życiu nie spotkała takiej kobiety. Nie przeszkodziło jej to jednak, by również od niej zażądać zadośćuczynienia. Po śmierci Steve’a Chrisann napisała do Laureen Powell, by ta naprawiła to, czego za życia nie naprawił Steve, oczekując finansowej rekompensaty. Laureen ani jej prawnicy nie odpowiedzieli na jej żądania, a Brennan opublikowała książkę, w której zaszyła „prezenty” na pożegnanie. Zarówno dla Laureen, jak i rodziny Steve’a, bliższych i dalszych znajomych czy kolegów z pracy. Dokładnie tak, jak zrobiłaby to każda uduchowiona, łagodna i mądra artystka.
Książki nie polecam.
Komentarze: 2
Dzięki za oszczędzenie mi czasu na tą lekturę.
Dzięki za oszczędzenie mi czasu na tą lekturę.