Call of Duty: Modern Warfare
Serie, które pojawiają się regularnie co roku, stają się coraz mniej zaskakujące. Ostatnie odsłony Call of Duty były skupione na rozgrywce wieloosobowej i aspektach czysto rozrywkowych. Najnowsza część cyklu, zatytułowana Modern Warfare, nie poprzestaje na szlifowaniu mechanik, ale robi też coś znacznie ważniejszego: stara się coś wszystkim przekazać.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2019
Tegoroczne Call of Duty: Modern Warfare ma wiele wspólnego z czwartą częścią cyklu (czyli Call of Duty 4: Modern Warfare), wydaną w 2007 roku. Po raz kolejny akcja osadzona jest we współczesnych realiach, a fabuła ponownie porusza wątki terroryzmu i nacjonalizmu, ale dużo większy nacisk położono w niej na wydarzenia towarzyszące dużym operacjom wojskowym, dziejące się w ich cieniu, ale będące równie istotnymi dla świata. Zmiana narracji była serii potrzebna: po trzech odsłonach Modern Warfare, które opowiadały historię narastającego konfliktu, przeradzającego się stopniowo w trzecią wojnę światową, trudno byłoby podkręcać tempo jeszcze bardziej. Twórcy przyznają, że zdecydowali się na reboot Modern Warfare z uwagi na to, jak bardzo zmieniło się przez ostatnie lata pole współczesnej walki. To prawda, choć uważam, że dużo ważniejsza była zmiana sposobu narracji, dającej możliwość zbudowania wielowymiarowej fabuły, na którą w poprzednich odsłonach nie było miejsca. Wraca Kapitan Price, czyli najbardziej rozpoznawalna postać w całej serii i, choć ubyło mu lat, to wciąż ma swój niepodrabialny wąs, nosi kapelusz, a od czasu do czasu odpala cygaro. O ile jednak wygląda znajomo, to zachowuje się zupełnie inaczej niż swoje poprzednie wcielenie. Słowa o tym, że trzeba ubrudzić sobie ręce dla wyższego dobra, nie są tylko patetycznym hasłem rzucanym w krótkich przerwach w wymianie ognia. Tu bohaterowie przechodzą od słów do czynów, uciekając się do metod, które niewiele różnią się od tych stosowanych przez terrorystów. Jednocześnie są bardzo autentyczni – gdy na ekranie widzimy przemoc, jest ona nie celem, a środkiem, konsekwencją, ale też sposobem obrony. Nie przypominam sobie jeszcze FPS-a, w którym aż tak często wahałem się, pociągając za spust.
Infinity Ward zawsze było tym studiem, którego Call of Duty były dobrymi i przemyślanymi grami. Sposób opowiadania fabuły w serii Modern Warfare był wielokrotnie powielany przez innych, Ghosts fabularnie kulało, za to było świetnie dopracowane pod względem technicznym, natomiast Infinite Warfare czerpało, ile się da z mechaniki biegania po ścianach i podwójnych skoków, opowiadało też interesującą i spójną historię w trudnym, bo futurystycznym uniwersum. Przepisem na nowe Modern Warfare, prócz przedstawienia fabuły w odcieniach szarości, jest położenie większego nacisku na realizm. Trójka protagonistów należy do zupełnie różnych światów, pomimo tego, że uwikłani są w ten sam konflikt: Alex, agent CIA, Kyle, żołnierz SAS oraz Farah, bojowniczka o wolność swojego narodu, wszyscy dążący do tego samego, ale zupełnie innymi metodami. Najbardziej podobały się mi dwie misje SAS, wzorowane na prawdziwych wydarzeniach, w których w goglach noktowizyjnych stopniowo oczyszcza się z przeciwników budynki, poszukując pewnych rzeczy lub osób (z oczywistych przyczyn, nie mogę tego napisać konkretniej). Zadania te są perfekcyjnie wyreżyserowane: broń jest zablokowana na pojedynczy strzał, poruszamy się też ciasnymi korytarzami, w których drogę blokują nam inni członkowie oddziału, dyktując nam tym samym tempo. Wbrew pozorom, swobody w tych zadaniach jest aż nadto, zwłaszcza w momentach, w których zabijam mężczyznę zasłaniającego się bezbronną kobietą, a ta podnosi upuszczony przez niego karabin, mierzy do mnie i ginie, zanim odda pierwszy strzał. To mocny moment, ale są tu chwile dużo trudniejsze i jeszcze bardziej zapadające w pamięć. Co więcej, gra nie karze za zabijanie cywili – we wcześniejszych odsłonach zastrzelenie przypadkowej osoby wiązało się z powrotem do ostatniego punktu kontrolnego (z wyjątkiem pamiętnej misji w MW2), tu w kilku momentach uniknięcie przypadkowych ofiar po prostu nie jest możliwe. Fabuła osadzona jest w fikcyjnym kraju, który, z uwagi na wydarzenia w grze, najbliższy jest współczesnej Syrii. Teoretycznie nie mamy tu żadnych historycznych wydarzeń, ale kilka momentów nawiązuje do prawdziwych operacji wojskowych. Mam z tym spory problem, bo nie dość, że po raz kolejny narodem obarczonym za większość zła dziejącego się w grze są Rosjanie, to ponadto są oni w Modern Warfare odpowiedzialni za kilka niechlubnych wydarzeń, ocierających się nawet o zbrodnie wojenne, które w istocie popełnili Amerykanie. Rozumiem, że Rosja i USA to wciąż jedne z największych światowych mocarstw, co czyni je prawdopodobnymi stronami konfliktów w ważnych strategicznie rejonach świata, ale tak mocna polaryzacja ociera się już o kicz. Gra jest krótka, ale intensywna – fabułę ukończyłem w około 5–6 godzin, ani przez chwilę się nie nudząc. Po obejrzeniu ostatniej sceny jestem niemal pewny, że historia będzie kontynuowana i bardzo mnie to cieszy.
Call of Duty zawsze było przede wszystkim grą online i to właśnie w tym trybie spędzamy najwięcej czasu. W tym roku multiplayer doczekał się całkowitej przebudowy: zmianie uległ sposób modyfikowania broni, pozwalający dopasowywać jej najdrobniejsze detale, uproszczono system wyzwań, który wymaga teraz bardziej świadomego podejmowania konkretnych działań (deklarujemy, jakie wyzwanie realizujemy, nie możemy żadnego zrealizować przypadkowo), a prócz znanych trybów gry pojawiło się też kilka zupełnie nowych. Gunfight to mój faworyt: na niewielkich mapach ścierają się dwie dwuosobowe drużyny, otrzymujące co dwie rundy nowy zestaw uzbrojenia. W zależności od tego, jaką broń i wyposażenie dostaniemy, przyjmujemy zupełnie inną strategię – taktyka jest ważna, bo śmierć jest permanentna, a leczenia nie ma. Kolejną dużą nowością jest tryb wojny lądowej, przypominający Battlefielda. Na dużej mapie zdobywamy flagi, poruszamy się po nich pieszo lub pojazdami, a w rozgrywce uczestniczy jednocześnie kilkudziesięciu graczy. To bardzo przyjemny odpoczynek od szybkich zmagań w tradycyjnym multiplayerze, choć nie aż tak angażujący, jak można by się spodziewać. Jest też tryb realizmu, w którym nie ma żadnego interfejsu, ale obowiązują zasady z klasycznego multiplayera (nie giniemy więc od jednego strzału, jak w trybie hardcore, chyba że dostaniemy w głowę) – ten tryb niezmiernie się mi podoba, bo wymaga większego skupienia i opanowania mapy. Tuż po premierze wyodrębniono też walkę w nocy, obecnie starcia te są dostępne w trybie realizmu. Każdy dostaje noktowizor, a celowanie z broni ogranicza się do zamontowanego do niej celownika laserowego, którego wiązkę widać, jeśli z niego mierzymy (zdradza to obecność zarówno naszą, jak i naszych oponentów). Pomimo tego, że pozostałe reguły gry są takie jak w standardowej grze, nocne walki są dużo wolniejsze, a starcia prowadzone są częściej na krótszy dystans. Wyglądają fenomenalnie – w żadnym innym tytule nie widziałem tak dobrze zrealizowanego efektu użycia noktowizora.
Integralnym elementem serii Modern Warfare były zawsze operacje specjalne, czyli zadania kooperacyjne wykonywane na licznych mapach. W nowej odsłonie również są obecne, jednak mam wrażenie, że zostały dorobione na samym końcu i ledwo starczyło na nie czasu. Nie dość, że misji jest tylko kilka, to ponadto są niezwykle trudne i monotonne. Zadania polegają na zdobyciu danych poprzez wystarczająco długie przebywanie w danym miejscu czy zlikwidowanie kogoś, a wszystkie czynności okraszone są walką z niekończącymi się falami przeciwników, które wręcz zalewają mapę. Nie ma mowy o cichym rozgrywaniu misji, bo każda prędzej czy później sprowadza się do uśmiercania tysięcy wrogów, bez w miarę zgranej drużyny nie ma sensu do nich nawet podchodzić. Poza tym zadania są zdecydowanie za długie, bo można je rozgrywać nawet ponad pół godziny. Brakuje mi krótkich operacji z Modern Warfare 3, w których nie dość, że dużo więcej się działo, to były one idealne do kanapowej rozgrywki we dwie osoby. Do operacji specjalnych warto zajrzeć tylko po to, by odblokować kilku operatorów (różnią się między sobą jedynie wyglądem, także pomijając ten tryb, nie stracimy dostępu do żadnej mechaniki). Niezmiennie, w Call of Duty dobrze się strzela. Broni jest dużo i różni się od siebie znacząco, przez co budowanie dopasowanego do różnych okazji arsenału to rozrywka na wiele godzin. Modyfikacje w postaci końcówek lufy, kolb, celowników czy magazynków w znaczący sposób wpływają na właściwości uzbrojenia, właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by karabin szturmowy przerobić na snajperkę, dodając do niego odpowiednią optykę, dodatki zwiększające stabilność i celność, a także przełączając go w tryb ognia pojedynczego. Mechanika strzelania z broni jest również świetna, choć niespecjalnie realistyczna – widać jednak, że Infinity Ward chciało zbliżyć się do jej faktycznego zachowania. Strzelby mają znacznie większy zasięg niż w poprzednich odsłonach, dużo dłużej trwa też celowanie z ciężkich LKM-ów i karabinów snajperskich. Broń ma niewielki odrzut, który można zniwelować, opierając ją o ściany czy inne przeszkody. Zazwyczaj tego typu dodatki nie sprawdzały się w grze online (było tak na przykład z wychylaniem się zza przeszkód w Ghosts), ale tym razem widać, że gracze z tego korzystają.
Szata graficzna Call of Duty nie była dla mnie nigdy najbardziej istotnym elementem. W szybkich grach sieciowych dużo ważniejsza jest płynność, poza tym duże tempo nie pozwala przyglądać się detalom. Ze względu na kampanię fabularną grafika stała się jednak ważna, a Infinity Ward o niej nie zapomniało. Modern Warfare wygląda doskonale nawet na podstawowym PS4. Detali jest mnóstwo, świetnie prezentują się nie tylko modele postaci (ta mimika!), ale też otoczenie, z porozrzucanymi przedmiotami, zrujnowanymi wnętrzami czy kałużami spływającej po ścianach wody. Im ciemniejsze i kontrastowe są sceny, tym lepiej wypada też oświetlenie – misje w nocy należą do moich ulubionych. Kolorystyka jest bardzo stonowana, jaskrawe barwy ustępują miejsca szarościom ruin, zgniłej zieleni i pustynnym odcieniom pomarańczowego. Równie dobrze wypada udźwiękowienie i, o ile do świetnej muzyki w serii każdy się już przyzwyczaił, to głosy postaci nigdy jeszcze nie były tak przekonujące – jak zwykle, oryginalna angielska ścieżka dźwiękowa jest jedyną słuszną. Infinity Ward poradziło sobie także z odgłosami broni, kroków i otoczenia, a przede wszystkim dobrze osadziło je w przestrzeni. Grając na słuchawkach, nie miałem najmniejszej wątpliwości, skąd dobiegają dźwięki, w rozgrywce sieciowej to niezmiernie istotne. Infinity Ward nie popełnia błędu poprzedników i nie oferuje (jak na razie) żadnych elementów wizualnych odstających stylistyką od militarnych realiów. Nie ma tu różowych karabinów, strojów rycerzy czy wybuchających małp – to wszystko widzieliśmy w ostatnim Black Ops i mam nadzieję, że tak zostanie. Nie wątpię, że wkrótce w grze pojawią się mikrotransakcje, a Activision nie wprowadziło ich jedynie po to, by nie wspominano o nich w recenzjach, ale i tak wydawca wykazał się na tyle dużą dozą zdrowego rozsądku, że nie oferuje już płatnej przepustki sezonowej, dającej dostęp do nowych map. Tym razem wszystkie aktualizacje zawartości są bezpłatne i dostępne dla wszystkich graczy. Dla podtrzymania dużej bazy graczy wprowadzono też cross play i to nie tylko pomiędzy PS4 i Xboxem, ale włączono w niego również użytkowników PC. Nie ma jednak ryzyka, że gracze korzystający z klawiatury i myszy będą mieli przewagę nad tymi z padami, bo jedynym wymogiem do wspólnego grania jest używanie takiego samego kontrolera. Oznacza to, że do PC należy podpiąć pada, w przeciwnym razie lobby będzie ograniczone do osób, które do konsoli zdecydowały się podpiąć klawiaturę i mysz.
Po tym, jak ostatni Black Ops przeistoczył się ze spójnej i konsekwentnej strzelaniny w napakowany mikrotransakcjami produkt, który wyglądał, jakby był darmową produkcją, do zakupu Modern Warfare podchodziłem bardzo sceptycznie. Infinity Ward stanęło na wysokości zadania i po raz kolejny pokazało, że Call of Duty może nie tylko dawać rozrywkę, ale też podejść poważnie do tematu wojny. Od lat nie miałem wrażenia takiej świeżości również w multiplayerze, który dzięki nowym, zróżnicowanym trybom i przebudowanej mechanice walki wygląda znajomo, ale wymaga też wypracowania nowych nawyków. Wszystko wskazuje na to, że Call of Duty: Modern Warfare będzie najpopularniejszym FPS-em 2019 roku. I będzie to pozycja w pełni zasłużona.