Suunto 7 – sportowy, ale na co dzień
Profesjonalny sportowy zegarek bardzo łatwo nawet na pierwszy rzut oka odróżnić od smartwatcha – jest mniej elegancki, ma kiepski ekran i przyciski fizyczne, a jego oprogramowanie działa wolno. Suunto 7 jest jednym z nielicznych wyjątków, bo pomimo bardzo sportowego charakteru, jest jednocześnie bardzo ładnym i sprawdzającym się na co dzień zegarkiem smart.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 4/2020
Na rynku profesjonalnych zegarków sportowych rywalizacja o tytuł lidera toczy się pomiędzy Garminem a Suunto. Obie firmy mają w portfolio świetne urządzenia, których funkcje wykraczają daleko poza pomiar codziennej aktywności czy monitorowanie treningów biegowych. Oferta Suunto jest obecnie czytelniejsza: jej trzon stanową modele o numerach 3, 5, 7 oraz 9; im wyższa cyfra, tym urządzenie jest bardziej zaawansowane. Suunto 7, czyli najnowszy zegarek w ofercie, wyróżnia się przede wszystkim działaniem na Android Wear, a nie na autorskim systemie producenta. Ma też dotykowy ekran OLED, w przeciwieństwie do pozostałych modeli (Suunto 9 ma co prawda ekran dotykowy, ale nie jest to OLED). Choć 7 to duże urządzenie, odstające od nadgarstka, to jego wzornictwo jest zdecydowanie delikatniejsze niż w typowym sportowym zegarku. Dostałem go w zdecydowanie najbardziej interesującym wariancie kolorystycznym, czyli grafitowo-miedzianym. W kolorze miedzi jest obwódka ekranu (wykonana ze stali nierdzewnej), przyciski i sprzączka paska, grafitowe wszystko inne, czyli plastikowa koperta i gumowy, solidny pasek. Suunto postawiło na wbudowaną antenę GPS, co umożliwiło zastosowanie standardowego mocowania paska, ten w modelu 7 ma 24 mm szerokości. Na spodzie koperty znalazł się optyczny czujnik tętna i piny do ładowania baterii (wymagana jest specjalna ładowarka). Ekran zegarka ma dość wąską obwódkę, która nie rzuca się zbyt często w oczy dzięki zastosowaniu ekranu OLED oraz ciemnego interfejsu. Wyświetlacz ma bardzo dużą jasność, świetnie nasycone kolory oraz wysoką rozdzielczość (454 × 454 piksele) – to niewątpliwie najlepszy ekran, jaki widziałem w zegarku sportowym. Przykryto go Gorilla Glass, co również ma spore znaczenie, zwłaszcza że podczas aktywności jest mocno narażony na uszkodzenia. Będzie pasował przede wszystkim na masywniejszy nadgarstek, średnica koperty to aż 50 mm, a jej grubość to aż 15,3 mm. Pasek jest proporcjonalnie długi – pasuje na nadgarstek o obwodzie nawet 230 mm. Pomimo dużych rozmiarów zegarek waży tylko 70 gramów.
Spodziewałem się, że konfiguracja Suunto 7 będzie szybka i prosta – przyzwyczaiły mnie do tego inne smartwatche i zegarki sportowe. Tymczasem proces nie jest może trudny, ale trwa dość długo, bo wymaga skakania pomiędzy aplikacją Suunto oraz Wear OS. Wykorzystanie systemu Google daje dostęp do kilku bardzo istotnych funkcji: Asystenta, Google Pay oraz Sklepu Play. Wszystkie działają nie tylko po sparowaniu ze smartfonem z Androidem, ale i z urządzeniami z iOS. Oczywiście trzeba mieć konto Google z podpiętą kartą, by aktywować Google Pay, niemniej funkcja działa. Konfiguracja zegarka odbywa się w obu aplikacjach, co jest mylące, zwłaszcza że nawet podczas zwykłego używania obie się przydają. Ostatecznie nie zaglądałem do Wear OS w ogóle, za to w aplikacji Suunto przeglądałem przede wszystkim podsumowania treningów. Zegarek wysyła też dane codziennej aktywności do Google Fit i jest to niestety jedyny sposób na jej śledzenie (Suunto nie opracowało własnego rozwiązania), jeśli więc zależy nam na takich danych, musimy doinstalować jeszcze jeden program. Rozumiem, że wynika to między innymi z użytego systemu operacyjnego, dziwi mnie natomiast, że Suunto nie zaimplementowało tej funkcji również w swojej aplikacji, co umożliwiłoby choćby pokazanie wpływu treningów na dzienny cel aktywności. Ingerencja Suunto w Wear Os jest minimalna – ogranicza się do tarcz oraz aplikacji treningowej. Pozostałe elementy – takie jak centrum sterowania wysuwane z góry ekranu, lista powiadomień czy Asystent – są dokładnie tam, gdzie w pozostałych zegarkach z Wear OS. Nawet widżety są standardowe, a szkoda – liczyłem na większą inwencję Suunto w tym obszarze. Trudno jednak narzekać na jakość elementów prosto od producenta. Tarcz jest tylko kilka, ale są bardzo ładne, a moją ulubioną stała się ta podstawowa, która w tle wyświetla mapę okolicy z zaznaczoną aktywnością innych użytkowników. Na każdej tarczy mamy dwa pola danych, które można spersonalizować – da się w nich wyświetlić poziom baterii, datę, liczbę kroków, termin najbliższego spotkania czy temperaturę powietrza. Drugą ulubioną tarczą jest ta, która wyświetla się w trybie oszczędzania energii – imituje klasyczny zegarek z wyświetlaczem LCD. Nie da się jej włączyć w zwykłym trybie pracy, ale i tak widywałem ją dość często, bo bateria Suunto 7 jest jedną z najgorszych, jakie spotkałem w smartwatchu. Wytrzymuje maksymalnie dwa dni zwykłej pracy i to bez trenowania. Krótki, około 30-minutowy bieg sprawia, że zegarek nie wytrzymuje od 7:00 pierwszego dnia do 22:00 dnia następnego. Jak na smartwatcha to dość kiepski wynik jak na zegarek sportowy – wręcz dramatyczny.
Pomimo tego, że bateria nie powala, a gabaryty nijak nie pozwalają określić go mianem zgrabnego, Suunto 7 nosiłem przez kilka tygodni bez przerwy, nie oglądając się na mojego Apple Watcha. Ten zegarek jest przede wszystkim ładny i wygodny, ale sprawdza się równie dobrze podczas treningu, jak na co dzień. Funkcje smart są całkiem rozbudowane, w końcu to Wear OS, który bardzo dobrze współpracuje z iOS. Zegarek ma cztery fizyczne przyciski, do dwóch z nich można przypisać aplikację lub funkcję. Pozostałe wywołują menu aplikacji oraz aplikację Suunto do treningu. Długo nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że powrót do poprzedniego poziomu menu wywołuje się gestem, a nie przyciskiem, niemniej da się do tego przyzwyczaić. Odruchowo zamiast cofania włączałem menu aplikacji. Przyciski przydają się przede wszystkim podczas treningu, wtedy nawet dwa konfigurowalne służą do nawigowania pomiędzy ekranami treningu i sterowania nim. Suunto przyłożyło się do tego elementu – skok przycisków jest doskonale wyczuwalny, nie da się też ich wcisnąć przypadkiem, stawiają niezbyt mocny opór. Urządzenie nie pozwala niestety na prowadzenie rozmów; ma co prawda mikrofon, który pozwala korzystać z Asystenta, ale zamiast głośnika jest brzęczyk. Do tego mamy wibrację, wystarczająco mocną, by poczuć ją podczas treningu. Zegarek zdejmowałem jedynie do ładowania, zdarzało mi się więc w nim spać czy też brać prysznic (jest wodoszczelny do ciśnienia 5 ATM). Aby ekran nie podświetlał się niepotrzebnie po uniesieniu nadgarstka, blokowałem go z menu sterowania. Wybudza go wtedy pierwsze wciśnięcie fizycznego przycisku. To drobiazg, na dodatek dostępny w innych urządzeniach z Wear OS, niemniej dla mnie ważny – nie da się tego rozwiązać wygodniej.
Najważniejszym programem jest aplikacja treningowa Suunto. Początkowo zachwyca, bo pomimo kilkudziesięciu trybów treningu bez trudu można znaleźć właściwy (są podzielone na kategorie), a także skonfigurować, jak ma działać. Tryby różnią się od siebie dość mocno, poczynając od użycia GPS po wyświetlane podczas aktywności dane. Opcji jest mało, co z pewnością ucieszy początkującego użytkownika, ale ten średnio zaawansowany zauważy podstawowe braki, jak brak możliwości edycji pól danych na ekranach treningu czy włączenie asystenta tempa. Te funkcje są dostępne w ponad dwukrotnie tańszych zegarkach – dziwi mnie, że ich tu zabrakło. Przydatna jest natomiast opcja pobrania map offline i to w kilku wersjach. Rozpoczęcie treningu trwa chwilę – zegarek potrzebuje od kilku do kilkunastu sekund na złapanie sygnału. Podczas aktywności nie trzeba w ogóle korzystać z ekranu dotykowego, bo pola danych można przełączać przyciskami, w ten sam sposób wstrzymujemy i wznawiamy trening. Suunto 7 jest w miarę dokładny, choć rysowanie śladu GPS pozostawia sporo do życzenia. „Przebiegnięcie” z jednej strony dwupasmowej ulicy na drugą jest normą. Znacznie gorzej wypada pomiar tętna z nadgarstka, właściwie podczas każdego treningu zdarzały się mi gwałtowne spadki pomimo utrzymywania stałej intensywności wysiłku. Mocniejsze zaciśnięcie paska na niewiele się zdało – to ewidentnie problem z czujnikiem w zegarku. Do Suunto 7 można podłączyć zewnętrzne paski monitorujące tętno, ale obsługiwane są wyłącznie te, które mają Bluetooth. Zapisywanie treningu jest bardzo szybkie, podobnie jak przeglądanie zapisanych na zegarku aktywności. W zegarkach sportowych interfejs działa wolno, tu jest zupełnie inaczej – jest płynny i szybki, a do tego ładny. Treningi przesyłane są do aplikacji Suunto na smartfonie, stamtąd mogą być synchronizowane z kilkoma zewnętrznymi serwisami, jak Strava, Endomondo, MapMyRun oraz wieloma innymi. Zegarek współpracuje też z Movescount, czyli wygaszanym serwisem Suunto, z którego da się jedynie zgrać dane do aplikacji.
Suunto 7 ma w sobie coś, co sprawia, że chce się go nosić, pomimo jego licznych wad. Nie jest ani najlepszym smartwatchem, ani też wybitnym zegarkiem sportowym. Wyróżnia się doskonałym ekranem i płynnością działania niespotykaną w zegarkach multisportowych. To prawdopodobnie dlatego – gdybym tylko rozważał zakup takiego sprzętu – Suunto 7 byłby jednym z poważnie rozważanych modeli.