Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu „Hamilton” w Disney+ – streamingowa premiera najpopularniejszego musicalu naszych czasów

„Hamilton” w Disney+ – streamingowa premiera najpopularniejszego musicalu naszych czasów

2
Dodane: 4 lata temu

„How does a bastard, orphan, son of a whore” trafia do serwisu streamingowego i to takiego familijnego, jak Disney+? Hamilton, tytułowy bohater musicalu przełomowego w dziejach gatunku, pojawi się w wielu domach na świecie 3 lipca, za sprawą streamingu nagrania oryginalnego spektaklu na Broadwayu w 2016 roku.

Właściwie wszystko już powiedziałam, teraz trzeba to wyjaśnić. Ale najpierw zwiastun. 

Dla tych, którzy nie lubią czytać dużo: 3 lipca o północy PST (Pacific Standard Time), czyli naszej 9 rano, można zacząć oglądać „Hamiltona”, najważniejszy musical naszych czasów, na platformie streamingowej Disney+.

Founding Fathers

Zgodnie z historyczną metodą zaczynam od źródeł. Ojcowie założyciele czynnie uczestniczyli nie tylko w procesie uzyskiwania niepodległości przez angielskie kolonie w Ameryce Północnej u schyłku XVIII wieku, ale także ukształtowali nowe państwo pod względem ustrojowym. To im USA zawdzięczają konstytucję, która, warto zaznaczyć, obowiązuje od 1787 roku do dzisiaj. Wśród nich byli Jerzy Waszyngton, Benjamin Franklin czy Thomas Jefferson, a także właśnie Alexander Hamilton. Ojcowie założyciele to jeden z najważniejszych mitów fundamentalnych USA; trudno się dziwić, że upomina się o nich popkultura. 

Alexander Hamilton

Tytułowy Hamilton był prawnikiem, dowódcą wojskowym, bankierem, ekonomistą. Miał wpływ na kształt i ratyfikację Konstytucji USA. Przede wszystkim zaś na system finansowy i bankowy nowo tworzonego państwa. Wspinał się po szczeblach drabiny społecznej, jako „bękart, sierota, syn ulicznicy”. Student prawa w Nowym Jorku, wojskowy dowódca zasłużony w wojnie o niepodległość, wreszcie pierwszy Sekretarz Skarbu USA.

Jednocześnie miał barwne życie prywatne. Skandalem, który przekreślił jego szansę na zostanie prezydentem USA, był nawet nie sam fakt romansu z pewną mężatką. Zgubiło go… przyznanie się do niego w opublikowanej przez siebie broszurze, z informacją, że w zamian za milczenie, opłacał męża owej damy. W 1804 roku zginął w pojedynku zabity przez Aarona Burra, swego wieloletniego przyjaciela, potem zagorzałego wroga politycznego i prywatnego. Na tej ambiwalentnej relacji tych dwóch osnuta jest opowieść mistrzowsko napisana przez Lina-Manuela Mirandę.

Hamilton na Broadwayu

Lin-Manuel Miranda, twórca musicalu, który od 2015 roku rozpala publiczność, to kompozytor, tekściarz, artysta musicalowy, autor sztuk – długo by wymieniać. Wybrał postać Hamiltona do opowiedzenia historii USA, bo, jak powtarza w swoich wypowiedziach, to człowiek, którego zna dzisiaj, imigrant, który zjawił się w Nowym Jorku i zrobi wszystko, bo to miejsce stało się „jego” miejscem na ziemi (La Fayette, Francuz walczący ramię w ramię z Amerykanami za wolność, śpiewa w spektaklu: „Immigrants, we get the job done” – imigranci, my robimy, co trzeba). Historia Hamiltona staje się esencją amerykańskiego snu – od bękarta do Sekretarza Skarbu. To sen człowieka, który za wszelką cenę pragnie odcisnąć swój ślad na ziemi. Któż tego nie chce…?

Olbrzymi sukces musicalu najpierw na Broadwayu, a następnie na kolejnych scenach świata to jednak nie tylko uniwersalna historia człowieka gotowego ponieść śmierć za sprawę (na marginesie – jakże to bliskie nam, Polakom…). Przede wszystkim to porywająca fuzja różnych gatunków muzycznych, głównie hip-hopu, R&B, jazzu z typowo broadwayowską nutą.

Posłuchajcie kawałków takich jak „My Shot” czy „The Room Where It Happens”, to są okrutne ear-wormy, melodie, których nie można z głowy się pozbyć nawet po jednorazowym przesłuchaniu. Do tego mocne przesłania – choćby z otwierającej spektakl piosenki: „there’s a million things I haven’t done. But just you wait, just you, wait.” – „jest tysiąc rzeczy, których jeszcze nie zrobiłem, ale daj mi szansę, daj mi szansę”. Odrobina humoru (piosenki króla Jerzego III), wiele wzruszenia („It’s Quiet Uptown”), ale przede wszystkim rewolucyjne zaangażowanie przebijające ze słów („Raise a glass to freedom”), z muzyki (znowu „My Shot”), z choreografii (np. „Hurricane”). Nie dziwię się, że kilka lat po premierze „Hamiltona” amerykańskie społeczeństwo wyszło na ulice. 

Black Lives Matter

Pozwalam sobie wykorzystać motyw przewodni aktualnych rozruchów w USA – Black Lives Matter – do zwrócenia uwagi na najbardziej przełomową cechę „Hamiltona”. W role Ojców założycieli USA i ich współpracowników wcielili się potomkowie niewolników – Afroamerykanie – i latynoscy imigranci (rodzice Lina-Manuela Mirandy pochodzą z Puerto Rico). Aaron Burr jest ciemnoskóry, żona Hamiltona ma azjatyckie pochodzenie, sam Hamilton z kolei jest Latynosem (w oryginalnej obsadzie to Miranda grał tytułowego bohatera).

Dzisiaj protestujący na ulicach amerykańskich miast mogą cytować słowa piosenek z „Hamiltona”, wznosząc podobne hasła na swoje sztandary (np. „Oceans rise, empires fall” z piosenki króla Jerzego III). Miranda, podejmując taką decyzję obsadową, myślę, że stał się jednym z Ojców założycieli dzisiejszych protestów. Hamilton wypowiada – jak sądzę – myśli Mirandy:

As a kid in the Caribbean I wished for a war / I knew that I was poor / I knew it was the only way to —

Rise up!

Realizacja filmowa

Disney+ 3 lipca udostępnia w streamingu filmową realizację „Hamiltona” w oryginalnej obsadzie broadwayowskiej. To miks trzech różnych spektakli zarejestrowanych w 2016 roku. Reżyserem jest Thomas Kail, który był również reżyserem wersji scenicznej. Disney pierwotnie planował kinową premierę filmu – zapowiadano ją na jesień 2021. Tymczasem Amerykanie na swój kolejny Dzień Niepodległości (4 lipca) otrzymują prezent w postaci streamingu.

Recenzenci, którzy już widzieli wersję filmową, potwierdzają, że jest ona równie rewolucyjna pod względem realizacji, jak sceniczna muzycznie czy choreograficznie i inscenizacyjnie. To rejestracje live, ponoć maksymalnie bliska scenicznemu doświadczeniu – zobaczymy krople potu na skroniach bohaterów przy zbliżeniach, na scenę wejdziemy, „śledząc” króla Jerzego III, patrząc na publiczność, będzie nawet przerwa między aktami! Jedyne, co będzie różniło oryginał od streamingu, to cenzura wulgaryzmów, a konkretnie „f-word”. Disney+ wszak to kanał rodzinny, a „Hamiltona” przeznaczono dla widowni 13+. 

Disney+

Oficjalnie platforma nie jest dostępna w Polsce. Nieoficjalnie – nie wiem, nie znam się i nie będę się wypowiadać, choć wiem, że są sposoby. Możecie poczytać, co Paweł Okopień napisał na temat tej platformy na łamach iMagazine. Ja, w każdym razie, zrobię wszystko, by być subskrybentką, wyłącznie dla „Hamiltona”. 

Jedno jest pewne: Disney+ całkiem niedawno zlikwidowało darmowy okres próbny, zatem kto może mieć platformę, będzie musiał i tak zapłacić, żeby obejrzeć choćby tylko ten jeden tytuł. Ale wiecie, jest różnica między niecałymi 7 dolarami za miesiąc Disney+ a jakimiś 200 funtami za dobre miejsce w Londynie.

Moja obsesja

Czego nie wiecie o mnie, to to, że jestem obsesyjną fanką „Hamiltona”. W ogóle lubię musicale, bo łączą moje ulubione muzykę, śpiew i taniec. Jako dziecko oglądałam do zmordowania stare musicale amerykańskie, do dzisiaj jestem wierną fanką Gene’a Kelly, odgrywałam przed lustrem kroki Judy Garland i Freda Astaire’a z „A Couple of Swells” w „Paradzie Wielkanocnej”. Nie mogłam pominąć „Hamiltona”.

W marcu tego roku, w ostatnim tygodniu przed lockdownem z powodu koronawirusa, udało mi się w końcu zobaczyć ten musical w Londynie, bo – nie uwierzycie – ale w sieci naprawdę nie było nawet pirackich wersji rejestracji spektaklu, tylko fragmenty! Oglądałam te „ochłapy”, słuchając piosenek, marząc o obejrzeniu na żywo; w końcu mogłam dzięki temu w Londynie razem z resztą publiczności śpiewać najlepsze numery. Ostatnio dzięki pandemii i akcji udostępniania wielu dóbr kultury w sieci, odświeżyłam sobie kilka musicali Andrew Lloyda Webera; to te największe hity Broadwayu i West Endu. Powiem Wam tyle: „Hamilton” bije je na głowę. Daje siłę, daje moc, daje wiarę w to, że możesz osiągnąć wszystko, ale jesteś też odpowiedzialny za swoje czyny, które przynoszą czasem tragiczne konsekwencje. Przede wszystkim uświadamia, że wielcy ludzie, jak Ojciec założyciel, Alexander Hamilton, są… ludźmi. Jak my. 

Więc… rise up!

Anna Gabryś

Byłam flecistką, wydawczynią, historyczką, muzealniczką. Jestem IT PM. Nie wiem, kim jeszcze zostanę. #piszęSobie #smartkultura #polszczyzna

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 2

uwielbiam muzykę Hamiltona, nie mogę się doczekać aż będę mogła obejrzeć na disney+ oraz [głównie] na żywo. Ale akurat jest cały spektakt dostępny w internecie, da się znaleźć ;)