Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Snowrunner – Ja nie wjadę? No i nie wjechałem…

Snowrunner – Ja nie wjadę? No i nie wjechałem…

0
Dodane: 4 lata temu

Gry z samochodami w roli głównej natychmiast kojarzą się z wyścigami. Nowa gra Saber Interactive zamienia spojlery na wyciągarki, tory na koleiny, a walkę o każdą sekundę przeistacza w mozolne planowanie i pokonywanie tras wyładowaną po brzegi ciężarówką.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2020


Snowrunner, bo o nim mowa, pozwala zasiąść za kierownicą niesamowitych i najlepszych w swojej klasie pojazdów, choć próżno szukać pośród nich choćby poczciwego BMW. Zamiast nich mamy Freightleinery, Caterpillary i Chevrolety. Saber Interactive zrobiło grę o jeżdżeniu po błocie i śniegu, porzucając rywalizację z innymi kierowcami na rzecz dużo bardziej wymagającego przeciwnika: terenu. Rozgrywka polega więc na powolnym przedzieraniu się po bezdrożach z miejsca na miejsce, transportując towary, dostarczając zagubione ładunki i pomagając innym kierowcom, wyciągnąć ich z błota. Nie brzmi to zbyt fascynująco, zwłaszcza że próżno szukać tu rywalizacji z innymi graczami czy wciągającej fabuły. Pozory, jak zwykle bywa, mylą, bo choć nigdy nie przepadałem za tytułami starającymi się cokolwiek symulować, w Snowrunnera dosłownie wsiąkłem. Rozgrywkę zaczynamy w Michigan, zasiadając za kierownicą pick-upa wyposażonego w wyciągarkę i napęd na cztery koła. To idealny pojazd na wejście w świat gry, pierwszy fragment mapy stanowi samouczek, w którym nie tylko poznajemy obsługę pojazdu, ale i przećwiczymy jazdę po kilku typach nawierzchni. Od początku gra jest trudna, zwłaszcza jeśli mamy odruch wciskania do oporu prawego spustu, a hamujemy tylko po to, by wprowadzić tylną oś w kontrolowany poślizg. Tu o takiej zabawie można zapomnieć, bo samochody, nie dość, że są powolne, to brakuje miejsc, by uskuteczniać taką zabawę. Tempo jest niskie, ale satysfakcja z każdego pokonywanego metra w pełni to usprawiedliwia.

Kluczem do dobrej zabawy jest opanowanie sterowania – to jest odmienne od tego, do jakiego przyzwyczajają inne gry. Oprócz manewrowania samochodem należy rozsądnie korzystać ze skrzyni biegów, włączać napęd na wszystkie koła (celowo nie piszę o czterech, bo poruszamy się też pojazdami z większą liczbą osi) czy sterować wyciągarką, by pokonać trudny teren lub wyciągnąć inny pojazd z błota czy zaspy. To dopiero podstawy, dzięki którym można rozpocząć przedzieranie się przez rozorane kołami ciężkich pojazdów koleiny, rzeki i oblodzone jezdnie. Każdy odcinek trasy stanowi wyzwanie, początkowo wymaga przemyślenia i dostosowania taktyki przejazdu do pojazdu i jego wyposażenia. Wraz z postępami w rozgrywce i nabywaniem doświadczenia jazda staje się prostsza. To jeden z tych tytułów, w których liczą się nabywane przez gracza umiejętności, a nie statystyki. Żeby nie było jednak nudno, każdy z pojazdów dość mocno się od siebie różni, a im większy jest, tym bardziej naturalnie się nim jeździ. Kierując pick-upem, nie czuję jego ciężaru, szczególnie podczas poruszania się po utwardzonej nawierzchni. Większe ciężarówki znacznie łatwiej wyczuć, nawet jeśli na naczepie wieziemy drugi, niewiele mniejszy pojazd. W zależności od przewożonego ładunku będziemy nie tylko zmieniać samochody, ale i podczepiać do nich odpowiednie przyczepy, co również odbija się na sposobie prowadzenia i planowania trasy. Zdarzało się, że wracałem z towarem zupełnie inną drogą, niż tą, którą się po niego wybrałem. To wcale nie koniec urozmaiceń, bo pojazdy można modyfikować. Zmianie może ulec zarówno wygląd, jak i wyposażenie samochodu. Do wyboru mamy kilkanaście rodzajów opon, różne silniki, napędy, kilka typów wyciągarek, a nawet bagażniki dachowe do przewożenia dodatkowego paliwa. Gra niespecjalnie pomaga w dostosowaniu pojazdu do potrzeb konkretnego zadania, wszystko robiłem na wyczucie. Początki były więc trudne, bo wpływ wyposażenia na być albo nie być na trasie jest ogromny. Sytuacji nie poprawia mała liczba wskazówek do poszczególnych zadań, które ułatwiłyby wybór pojazdu. Początek rozgrywki jest niefortunnie zaprojektowany, gra sugeruje, by po wykonaniu zadań z samouczka przeskoczyć na skutą lodem Alaskę. Znacznie rozsądniejszym wyborem jest pozostanie w Michigan i zdobycie środków oraz umiejętności, pozwalających na czerpanie przyjemności z jazdy w trudniejszych rejonach.

Świat gry jest ładny, aczkolwiek pusty. Oprócz nas nie porusza się po nim nikt, nie widać ani innych samochodów, ani nawet przechodniów, przez co, wjeżdżając do miasta, miałem wrażenie odwiedzania planu filmowego. To właściwie mój jedyny zarzut do strony wizualnej, bo Snowrunner jest ładnym, aczkolwiek nieprzesadnie napakowanym efektami graficznymi tytułem. Mapy są estetyczne i zróżnicowane, natychmiast wiadomo, czy przemierzamy błotniste Michigan, zimną Alaskę czy jeszcze bardziej skuty lodem, rosyjski półwysep Tajmyr. Pora dnia zmienia się płynnie, co wpływa nie tylko na widoki, ale i warunki jazdy – w nocy jest zdecydowanie trudniej, bo naprawdę trzeba polegać na reflektorach samochodu. Nie obyło się niestety bez drobnych problemów z doczytywaniem obiektów, potrafią pojawić się dość blisko pojazdu (aczkolwiek nie na tyle, by utrudniać rozgrywkę, bo jej tempo jest niskie). Niedopracowana jest też kamera zza samochodu, która obraca się tak, że praktycznie nigdy nie widać tego, co trzeba, a im dłuższym pojazdem kierujemy, tym bardziej staje się uciążliwa. Większość gry spędziłem z widokiem z wnętrza kabiny, który przełączałem tylko podczas cofania (bo w bocznych lusterkach nic się niestety nie odbija). Oprawa audio jest nierówna: nijaka, przygrywająca w tle muzyka zagłuszana jest mięsistym terkotem diesla, rzężeniem wyciągarek i chlupotaniem bryzgającego spod kół błota. Dźwięki samochodów i otoczenia brzmią fenomenalnie i doskonale budują klimat.

Dawno żadna gra nie zafundowała mi takiej lekcji cierpliwości. Podczas jazdy trzeba zwracać uwagę na zużycie paliwa, zmieniające się w zależności od pojazdu, włączonego napędu i biegu. Tankowanie jest co prawda darmowe, ale stacji paliw mijamy niewiele, więc trzeba je uwzględniać podczas planowania trasy. Gra nie robi też nic za gracza: zadaniami zarządzamy samodzielnie, wybieramy je ręcznie, bez podpowiedzi, do którego z nich mamy najbliżej (i które z nich jesteśmy w stanie wykonać aktualnie kierowanym pojazdem). Trasę określamy sami, za pomocą znaczników, co jest akurat w pełni zrozumiałe, wyznaczanie jej automatycznie odbierałoby przyjemność z doboru metody jej pokonania. Wszędzie potrzebny jest też rozsądek, o czym dość szybko przekonałem się, chcąc dojechać do umieszczonej na bagnie wieży obserwacyjnej. Moja ciężarówka przejechała całe 100 m, zanim permanentnie ugrzęzła w błocie. Następstwem tego był przyjazd innym samochodem, którym po chwili kombinowania udało się mi wyciągnąć zagrzebany pojazd. Najpierw mnie to frustrowało, ale później zacząłem doceniać to, jak bardzo Snowrunner nie wybacza błędów – przyjemność czerpie się tu z nauki, a nie z odhaczania kolejnych, bliźniaczo podobnych zadań.

Grając w Snowrunnera, mam wrażenie, że oglądam program na Discovery. Choć akcja jest powolna, to każda chwila wymaga chłodnej głowy i skupienia, a im lepiej znamy możliwości kierowanego pojazdem, z tym większą satysfakcją pokonujemy kolejne trudności. Gra ma klimat, a to obecnie wcale nie takie oczywiste. Wygrzebując się po raz kolejny z zasp, niemal czułem dotyk flanelowej koszuli na skórze i zapach galonów przepalanego paliwa. Niemal, bo w rękach trzymałem cały czas trzeszczącego DualShocka.

Paweł Hać

Ten od Maków i światła. Na Twitterze @pawelhac

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .