Ile programów? Wersja komputerowa
W ramach minimalistycznych porządków postanowiłam posprzątać w komputerze. Skończyło się na tym, że siedziałam z założonymi rękami.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 3/2021
Kiedy dwa lata temu kupiłam mojego aktualnego MacBooka Air, po raz pierwszy od wielu lat skonfigurowałam go jako „nowy sprzęt”. Wcześniej przenosiłam system z komputera na komputer, proceder kontynuowany od czasów, których nie pamiętają najstarsze dinozaury. Skutkowało to tym, że trafiły mi się programy jeszcze z procesorów PPC, co budziło we wszystkich niekontrolowaną radość. Dwa lata to całkiem spory szmat czasu, więc byłam przekonana, że sprzątanie komputerowi się przyda. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tak naprawdę nie mam czego usuwać. Dosłownie nie mam.
W odróżnieniu od telefonu, z zasady na komputerze instaluję niewiele – wynika to z tego, że niewiele potrzebuję. Dla każdego niewiele znaczy co innego – dla mnie najwyraźniej to, że na co dzień używam programów dostarczonych z systemem.
Po przeprowadzeniu audytu okazało się, że w ciągu dwóch lat używałam dokładnie pięciu programów firm trzecich. Najwyraźniej wprawiłam się w organizacji i zarządzaniu, bo jeśli instalowałam cokolwiek innego, to odinstalowywałam natychmiast po tym, kiedy program okazał się bezużyteczny. Skutkiem tego na skali minimalizmu komputerowego znalazłam się na samym szczycie skali.
Ponieważ głównie piszę, trzy pierwsze miejsca okupują programy do edycji: Microsoft Word, Scrivener i Bear.
Microsoft Word znajduje się na tej liście ze względów zrozumiałych – lepiej mieć niż nie mieć, dodatkowo jako jedyny obsługuje prawidłowo polskie słowniki. Po latach robienia korekty moja baza jest na tyle rozbudowana, że nie zamierzam z niej rezygnować.
Scrivener to wspaniały kombajn do poważniejszego pisania – pozwala planować, zbierać notatki i systematyzować większe publikacje. Pałam do niego szczerym uczuciem od czasu, gdy jedną z pierwszych wersji upolowałam w pakiecie z MacHeist. Od tamtej pory znacznie ewoluował, dorobił się wersji na iOS i synchronizacji pomiędzy urządzeniami. Świetny, czysty program do pisania. Wart swojej ceny, chociaż ta wcale nie jest zaporowa.
Bear to ciekawostka, z piękną integracją systemową – pozwala na tworzenie i synchronizowanie notatek na dowolnym urządzeniu, włączając w to Apple Watch. Żeby zapisać krótką myśl czy pomysł, nie trzeba od razu otwierać komputera – wystarczy tapnąć ikonkę na nadgarstku, powiedzieć dwa krótkie zdania, a program sam zadba o to, żeby notatka znalazła się na wszystkich urządzeniach. Synchronizacja wymaga groszowej subskrypcji.
Dwa ostatnie programy również nie wzbudzają większych emocji – jedną z nich jest Dropbox, pozwalający na zdalne dzielenie się plikami, drugą… Send to Kindle, umożliwiający wysyłanie plików do czytnika Amazonu. Przydaje się zazwyczaj wtedy, kiedy kupuję książki ze stron polskich księgarni w postaci downloadu. Książki z Amazonu ładują się same i nie potrzebują wykonywania dodatkowych czynności.
I to już naprawdę wszystko. Jedynymi śmieciami, które odkryłam, są pozostałości Adobe Creative Cloud, który kiedyś zainstalowałam do wykonania konkretnego zadania, ale ponieważ taki kombajn nie jest mi do niczego potrzebny, to nie zamierzam płacić za niego niebotycznego abonamentu. Do domowych zastosowań w zupełności wystarczają mi programy dostarczane przez Apple.
Zapoznawszy się z zawartością dysku, w te pędy pobiegłam do App Store’a, żeby sprawdzić, co mnie ominęło. I przyznaję, że wróciłam z niczym. Może brakuje mi wyobraźni, ale co jeszcze można zrobić z komputerem, będąc przeciętnym użytkownikiem? Pamiętam, że instalowałam kiedyś Todoista, w czasach, gdy postanowiłam się zorganizować. Wszystko byłoby dobrze, gdybym pamiętała o tym, żeby do używać, zamiast otwierać za każdym razem aplikację Przypomnienia lub, co gorsze, systemowe Notatki.
W świetle powyższego sprzątanie komputera uznaję za niebyłe. Teraz zabieram się do posprzątania iPhone’a i iPada, w dalszej kolejności czekają pliki, hasła i inne dobra cyfrowe.
W tym przypadku nie wydaje mi się, żebym osiągnęła podobne wyniki, bo i różnych urządzeń używam do różnych celów. Sprzątanie urządzeń mobilnych może okazać się zdecydowanie ciekawsze, zwłaszcza że nowe ustawienia prywatności już za rogiem i mam przeczucie, że są programy, z którymi przestanę się lubić.
Na razie, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, zrobię sobie małą przerwę. A za miesiąc pewnie podzielę się tym, co zostanie po sprzątaniu iPhone’a.
I zmienię tapetę na wiosenną, bo już czas najwyższy.