Gemstone Legends – na chwilę lub dłużej
Smartfony są bardzo specyficzną platformą do grania – zazwyczaj nie przesiadujemy przed nimi wielu godzin, a raczej wypełniamy nimi wolny czas. Gemstone Legends bardzo dobrze wpasowuje się w rytm dnia, ale potrafi być przy tym angażującą i wymagającą myślenia rozrywką. Na dodatek wydało mi się bardzo znajome, choć chwilę zajęło mi dojście do tego, dlaczego tak jest.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 4/2021
Na smartfonach pojawia się coraz mniej złożonych tytułów. Wynika to po części z ograniczonych możliwości sterowania, ale jest też związane z czasem, jaki poświęcamy na grę w ten sposób. Opracowanie bardziej skomplikowanej produkcji jest po prostu trudne, a to, że mamy rodziny, pracę i inne obowiązki nie pozwala spędzić zbyt dużo czasu z żadną grą. Krakowskie studio One More Game, odpowiadające za Gemstone Legends, stworzyło grę będącą nie tyle kompromisem, ile połączeniem kilku różnych stylów rozgrywki. Główne założenia są zawsze te same: kompletujemy drużynę złożoną maksymalnie z pięciu bohaterów, by toczyć walki z napotkanymi przeciwnikami. Początkowo mamy do dyspozycji tylko jeden, podstawowy tryb kampanii, w którym walczymy z kolejnymi falami przeciwników, a w nagrodę oprócz doświadczenia otrzymujemy też monety, przedmioty i zwoje. Bardzo szybko odblokowujemy jednak kolejne funkcje i tryby. Oprócz walk w kampanii możemy też zmierzyć się z innymi graczami na arenie, łączyć z nimi siły w gildiach bądź przemierzać szczeliny, pozwalające walczyć z najtrudniejszymi oponentami. Tempo wprowadzania nowych elementów jest dobrze przemyślane, zasady rządzące każdym z trybów są na tyle różne, że gracz chcący spróbować ich wszystkich łatwo się w nich odnajdzie. Zróżnicowanie ma jeszcze jeden, istotny skutek: sprawia, że niezależnie od tego, ile czasu mamy, zawsze znajdziemy sobie coś do roboty. To prawdopodobnie dlatego bateria mojego telefonu przestała wytrzymywać do wieczora.
Podstawą Gemstone Legends jest walka, łącząca elementy logiczne i RPG. Na środku widzimy siatkę z kamieniami, które ułożone w rzędy po trzy lub więcej sztuk zwiększają obrażenia zadawane przeciwnikowi przez bohatera. Ich kolor ma znaczenie – trzeba dobrać go do tego, jakiego oponenta weźmiemy na cel. Jeśli na przykład ma kolor czerwony, to najskuteczniejsze przeciwko niemu będą kamienie niebieskie oraz bohaterowie o tym samym kolorze. Trochę przypomina mi to serię Pokemon, gdzie również obowiązywały podobne zależności. Ponadto każda z postaci ma specjalną umiejętność, która ładuje się podczas walki i może być wywołana w dowolnym momencie. Bohaterowie mają też poziomy i statystyki, które dodatkowo zwiększamy wyposażeniem. Ponownie warto zwrócić uwagę na to, które statystyki danego bohatera wpływają na jego zdolność specjalną, by dodatkowo ją wzmocnić. Dodatkowym wsparciem jest smok, mający również jedną, potężną umiejętność. Tu również mamy wybór i, w zależności od taktyki, możemy dobrać jednego z kilku różniących się stworów. Postaci atakują po kolei, nasza drużyna reprezentowana jest kartami, podczas gdy przeciwnicy są zawsze widoczni w całości. Pomimo przedstawienia potyczek w prosty sposób, patrzy się na nie bardzo przyjemnie. Walki przypomniały mi godziny spędzone z Heroes of Might & Magic 3, w które grałem jakieś 20 lat temu – mechanika starć różni się, ale podobna szata graficzna, zróżnicowanie jednostek i turowa walka to najlepsze, co można było wyciągnąć z bitew tamtego tytułu.
Bohaterów zaprojektowano z pomysłem, bazując na kanonach fantasy, zostali narysowani równie interesująco, co szczegółowo. Czuć tu słowiańskiego ducha – niektóre postacie wyglądają jak wyjęte z ekranizacji „Ogniem i mieczem”, ich imiona również brzmią bardzo swojsko – od Boruty, przez Wandę, po Bohdana (aczkolwiek są tu też nawiązania do mitologii nordyckiej czy legend arturiańskich). Modelom bohaterów i atakom towarzyszą też animacje – dzięki temu, że są krótkie, nie wydłużają niepotrzebnie licznych potyczek. W późniejszym etapie gry w prostszych starciach korzystałem z automatycznej walki, bo drużyna była na tyle silna, że niektóre bitwy stawały się formalnością. Ponownie skojarzyło się mi to z Heroes – tam również przemierzając mapę, można było zaufać komputerowi i pomijać starcia. Szata graficzna całej gry również kojarzy mi się z tą serią. Daleko jej do minimalizmu, ale niczego innego nie spodziewam się po fantasy. Krainy, które przemierzamy, są zróżnicowane, mamy zarówno piaszczyste, utrzymane w ciepłych kolorach pustynie, skute lodem góry, jak i spalone lasy (oraz inne ponure przestrzenie w szczelinach). Udźwiękowienie wypada równie dobrze, motywy przygrywające w tle są miłe dla ucha, a odgłosy efektów podczas walki podkreślają wydarzenia na ekranie.
Jak już wspominałem, w grze mamy kilka trybów rozgrywki. Kampania, czyli podstawowy z nich, służy zdobywaniu monet i przedmiotów, a także zwojów do odblokowywania bohaterów. Przemierzamy w niej mapę, na której prócz bitew czekają nas nagrody. Każda potyczka jest oceniana i można przechodzić ją wielokrotnie, w tym w zautomatyzowanym trybie multi, gdzie starcia odbywają się jedno po drugim bez naszej ingerencji. To najlepszy sposób na pozyskiwanie zasobów do rozwoju drużyny, a także na zdobywanie przez bohaterów doświadczenia. Jest też lekarstwem na brak czasu, gdy chcemy zrobić choćby drobne postępy bądź musimy oderwać się na chwilę od gry – zostawiamy telefon włączony, a wszystko dzieje się samo. Ukończenie każdej lokacji wiąże się też z dodatkowymi nagrodami oraz odblokowaniem kolejnego miejsca. Walka w szczelinach jest zbliżona, różnicę robią trudniejsi przeciwnicy, ale też bardziej wartościowe nagrody. Każda potyczka zużywa energię, która uzupełnia się z czasem, możemy też dokupić ją za walutę zdobywaną w grze lub w formie mikrotransakcji. Tej zdobywamy jednak sporo, wypełniając zadania, ponadto kumuluje się ona, więc nadwyżkę można wykorzystać choćby następnego dnia. Wykonując tylko kilka zadań dziennie i walcząc w gildii, udało mi się przez kilka mniej aktywnych dni zgromadzić ponad 1000 punktów energii (a jedno starcie zużywa od 4 do 8 punktów, w zależności od siły przeciwnika) – nie sposób zużyć takich zapasów jednego dnia. Gemstone Legends oferuje też walkę z innymi przeciwnikami na arenie – nie są to jednak potyczki w czasie rzeczywistym, a starcia ze stworzoną w tym celu przez oponenta drużyną. Na liście dostępnych przeciwników widzimy nie tylko ich siłę, ale i skład ich drużyny, więc można odpowiednio dobrać swoich bohaterów. Tu również wykorzystujemy punkty do kolejnych walk, te są jednak inną pulą niż energia używana w kampanii (podobnie zaś regenerują się w czasie bądź też mogą być dokupione). Ostatnim z trybów jest walka wraz z członkami z gildii z bossem (który zmienia się codziennie). Po walce dostajemy dwie nagrody, jedna bazuje na sumie obrażeń zadanych przeciwnikowi przez nas, druga natomiast bierze pod uwagę ten parametr, ale zsumowany dla wszystkich członków gildii. Takie potyczki pozwalają zdobywać kolejną walutę, która może być wykorzystana w sklepie. Sposób, w jaki rozwiązano współpracę z innymi graczami, bardzo mi się podoba – jest prosty, nie stawia też barier w postaci języka. Owszem, każda gildia określa, w jakim języku preferuje komunikację na swoim czacie, ale nawet nie znając go, możemy uczestniczyć we wszystkich aktywnościach.
Gracze mogą komunikować się ze sobą na czacie, dostępnym w niemal każdym miejscu, nic nie stoi na przeszkodzie, by kontynuować dyskusję podczas walki. W rozmowach dominują zaproszenia do gildii, ale zauważyłem, że bardzo łatwo uzyskać tam pomoc i odpowiedzi nawet na najbardziej błahe pytania początkującego. Po prowadzonych tam rozmowach zauważyłem, że większość graczy wkomponowuje rozgrywkę między inne obowiązki (początkowo obawiałem się, że należę do nielicznych, którzy pomiędzy zabawą z synem a wysyłaniem maili wstawiają rozgrywanie pojedynczych bitew). Możemy przełączać się pomiędzy językami rozmów, dla każdego przewidziano 10 osobnych pokoi. Dodatkowo jest oczywiście czat globalny. Gemstone Legends ma pełną polską wersję językową – to wciąż niezbyt często spotykane w grach mobilnych. Spolszczenie ma też kilka smaczków, jak choćby nazwy poziomów trudności identyczne, jak w serii Diablo (czyli normalny, koszmar i piekło). Nawiązań do tej serii jest zresztą więcej, zaczynając od charakteru lokacji, po ich styl graficzny. Wspominałem już, że początek rozgrywki jest spokojny i wprowadza poszczególne elementy po kolei, by gracz zdążył się z nimi zapoznać. Tempo rozgrywki i postępów w rozwoju drużyny jest w miarę stałe, choć w pewnym momencie dotarłem do ściany – utknąłem w kampanii na jednym z bossów, mimo tego, że poprzednie bitwy wygrywałem bez trudu. To właśnie był moment, w którym musiałem zwrócić już uwagę na mechaniki związane z doborem kolorów kamieni do wroga oraz tak zestawić drużynę, by umiejętności jej członków pozwalały przyjąć jakąś strategię. Dobór bohaterów o najwyższym poziomie sprawdza się tylko do pewnego momentu, później robi się zauważalnie trudniej. Mnie to jednak cieszy, bo rozgrywka robi się tym samym bardziej satysfakcjonująca. W Gemstone Legends można jednak grać też zupełnie „na lenia”, korzystając z multibitwy (czyli nawet 15 starć po kolei, dziejących się automatycznie), posyłając bohaterów na treningi, kupując przedmioty na rynku (za walutę z gry) czy wypełniając zadania dzienne, tygodniowe lub miesięczne. Gra docenia regularność i choć nie jestem na każde jej zawołanie, to zaglądam do niej codziennie choćby na parę minut. Doceniam to, że zaprojektowano ją również dla takich graczy jak ja, którzy mają ochotę na rozgrywkę, ale nie zawsze mają na tyle dużo czasu, by siąść do konsoli czy komputera na dłużej. Nawet, gdy muszę oderwać się od gry, mogę zostawić telefon z włączoną multibitwą, by po kilkunastu minutach wrócić do niego i mieć postępy w rozgrywce.
Zdobywanie zwojów jest podstawowym motorem napędowym rozgrywki, bo pozwalają odblokowywać kolejnych bohaterów. W zależności od jakości zwoju, pozwala on wylosować postać odpowiednio wysokiej jakości – za każdym razem jest to obarczone ryzykiem trafienia kogoś, kogo już mamy lub zdobycia słabego bohatera (aczkolwiek takie postacie można wykorzystać do wzmocnienia pozostałych). Z jednej strony jest to mechanizm, którego działanie jest nieprzewidywalne, z drugiej jednak urozmaica rozgrywkę, bo możliwość kupienia za odpowiednio wysoką kwotę konkretnych postaci znacznie skróciłoby ścieżkę rozwoju drużyny. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by za realną gotówkę wydawać nie tylko na zwoje, ale też na złoto, kryształy, energię czy mikstury. Mikrotransakcji w grze jest dużo, ale dokładnie na tym polega model free to play. Przyznaję, że w Gemstone Legends zaimplementowano go jednak rozsądnie i o ile nie planujemy spędzać w grze kilku godzin dziennie, możemy całkowicie zignorować ten element. Bezpłatnie dostępna jest bowiem cała zawartość gry, a mikrotransakcje służą jedynie przyspieszeniu postępów.
Zrobienie złożonej, a jednocześnie grywalnej na smartfonie gry to spore wyzwanie. Musi być dostosowana do ograniczonych możliwości sterowania, ale też do tego, ile czasu spędzamy z tym urządzeniem. W przypadku Gemstone Legends nie tylko udało się pogodzić złożoność mechanik z możliwością prowadzenia krótkich, kilkuminutowych sesji, ale też umożliwić graczom spędzenie w niej dłuższego czasu, jeśli tylko mają na to ochotę. A zdecydowanie jest co robić: walka z silnymi przeciwnikami jest angażująca, a zbieranie kolejnych postaci po prostu wciąga. Gra stała się niewielkim elementem mojej codzienności, bo nie dość, że bardzo umiejętnie wyważono poziom trudności i skomplikowania, to przede wszystkim przypomina mi tytuły sprzed lat, które znam (a powszechnie wiadomo, że takie lubimy najbardziej).