Wielka burza o Apple Store
Bitwa pomiędzy deweloperami a Apple trwa w najlepsze, a ja zupełnie nie rozumiem, o co w niej chodzi.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 10/2020
Czasem trzeba się przyznać do tego, że się czegoś nie rozumie. Dlatego właśnie z ręką na sercu mówię, że rozumiem, o co toczy się walka deweloperów. Znam argumenty obu stron, widzę emocje i gwałtowne reakcje, a pomimo to czuję, że na moich oczach odbywa się zaburzanie rzeczywistości.
Wyobraźmy sobie sklep, najlepiej supermarket, sprzedający bogatą gamę produktów – zarówno pod własną marką, jak i pochodzących od firm trzecich. Do tego sklepu przychodzi producent i domaga się, żeby natychmiast ustawiono mu w nim stoisko tak, by mógł oferować w tymże supermarkecie swoje konkurencyjne wyroby. Życzy sobie przy tym, żeby stoisko było nieodpłatne, oburza się na procent od sprzedaży i nazywa supermarket monopolistą. W rezultacie właściciel powinien utrzymywać sklep pro bono i oferować wszystkim możliwość zarabiania bez pobierania czynszu, czyli inwestować w czyjąś działalność i nie otrzymywać za to żadnego wynagrodzenia.
Rozumiem, że 30% procent, pobierane przez Apple od sprzedaży produktów to całkiem sporo, jednak (…)
Apple oferuje bogatą gamę produktów, zarówno fizycznych, takich jak komputery, iPady i telefony, jak i elektronicznych – książki, muzykę, gry i programy. Aby to uczynić, stworzyło i utrzymuje platformę sprzedażową, pozwalającą producentom dotrzeć z towarem do klienta. Nie tylko ma własny sklep z książkami, muzyką i programami, ale również umożliwia innym sprzedawcom oferowanie swoich produktów. Zanim produkt zostanie dopuszczony do obrotu, przechodzi kontrolę jakości, Apple utrzymuje pracowników i serwery, a wszystko po to, żeby dostarczyć użytkownikom najwyższej klasy usługi. Rozumiem, że 30% procent, pobierane przez Apple od sprzedaży produktów to całkiem sporo, jednak coś musi zapłacić za miliardy darmowych programów, których deweloperzy nie płacą ani grosza.
Problem pojawia się właśnie przypadku owych darmowych programów, za które nie obowiązuje opłata, a konkretnie „sklepów w sklepie”, czyli aplikacji, przy pomocy których deweloperzy dokonują sprzedaży produktów w systemie wewnętrznych płatności. Produkty te są często konkurencyjne w stosunku do tych oferowanych w innych sklepach Apple. Jest tak w przypadku Spotify, Amazona czy chociażby Audible. Sam „sklep”, będący programem podstawowym, jest oferowany za darmo, czyli nie podlega żadnym opłatom – te pobierane są za oferowane w aplikacji produkty. Dla mnie jest to praktyka zupełnie normalna – wykorzystuję czyjąś powierzchnię i zasoby, sprzedaję te same produkty, które oferowane są w firmowym sklepie właściciela, więc płacę za możliwość dotarcia z nimi do potencjalnych klientów platformy. Tak mogłoby się zdawać, ale zakrzywiona rzeczywistość twierdzi co innego. Deweloperzy chcą zamieszczać za darmo swoje „sklepy” oraz domagają się umożliwienia darmowej sprzedaży swoich produktów. Czyli korzystania z czyichś zasobów – serwerów, obsługi i bazy klientów – jednocześnie nic za nie nie płacąc. Czy tylko mnie wydaje się to nielogiczne? Amazon oferuje swój sklep z książkami, stanowiąc bezpośrednią konkurencję dla natywnego iBookStore i miałby robić to bez żadnych opłat za zakupy dokonane w systemie płatności wewnętrznych? Dla każdego normalnego biznesu byłoby to nie do pomyślenia. Najwyraźniej internet ma na ten temat inne zdanie.
Sytuacja nie jest beznadziejna. Deweloperzy, którzy nie chcą płacić „haraczu” Apple, mogą oferować subskrypcje i produkty poprzez swoje strony www, omijając tym samym system płatności wewnętrznych. Robi to Amazon – z aplikacji Kindle nie można zakupić książek, ale można je w niej czytać. To samo dotyczy Audible – audiobooków można słuchać, ale nie kupować, nawet jeśli do zakupu chcemy użyć kredytów, nie gotówki. Z punktu widzenia konsumenta treści, jest to oczywiście nieco niewygodne, ale nie odstraszające. Osobiście mam po prostu dwie aplikacje – główny program Audible i dodany do ekranu początkowego skrót do sklepu. Cały problem rozwiązany jest jednym dodatkowym kliknięciem. Oburzenie powoduje również fakt, że Apple nie pozwala na reklamowanie w aplikacji alternatywnych metod płatności, obchodzących zakupy w programie. To również nie dziwi, zwłaszcza że ceny przez www są zazwyczaj niższe, nie zawierają bowiem opłaty od zakupu przez platformę Apple. Tylko tyle i aż tyle.
Gdyby chcieć wykorzystać wszystkie możliwe w grze opcje, kosztowałyby zapewne powyżej 20 tysięcy złotych.
Ostatnim wielkim newsem jest wojna z Fortnite. Kuriozalnym dodam, bo samo Fortnite jest dalekie od etycznych rozwiązań. To gra, która żeruje na swoich użytkownikach w spektakularnym stylu. Miałam okazję obserwować, jakie sumy wydają zwłaszcza młodzi gracze na zakupy wewnątrz gry i muszę przyznać, że włos się jeży na głowie. Nie wyobrażałam sobie do tej pory, jak wiele ludzie są w stanie zapłacić za coś, co istnieje wyłącznie w przestrzeni wirtualnej. Gdyby chcieć wykorzystać wszystkie możliwe w grze opcje, kosztowałyby zapewne powyżej 20 tysięcy złotych. I to właśnie ta firma, bezwzględnie wykorzystująca graczy, oburzyła się na Apple za pobieranie opłat od mikropłatności wewnątrz gry. W skrócie chcieliby udostępniać swoją aplikację na platformie Apple i pobierać miliony w wewnętrznych zakupach, nie uiszczając za to żadnych opłat. Jeśli istnieje kwintesencja chciwości (i nie jest nią podejście Fortnite) to nie wiem, co nią jest.
Apple nie jest doskonałe i jak każda firma koncentruje się na tym, co podnosi jej wartość monetarną. Dokonując operacji na miliardach programów, popełnia błędy i dość często utrudnia życie deweloperom. Ale jednocześnie umożliwia dotarcie do największej możliwej bazy potencjalnych klientów, co dla każdego sprzedawcy jest absolutnie kluczowe. 30% i nieco dyskomfortu to naprawdę niewielka cena za obecność w największym supermarkecie internetu.
Problem polega na tym, że internet stał się śmietnikiem bylejakości i taniości. A w zasadzie darmowości. Użytkownicy sieci przyzwyczaili się, że w internecie się nie płaci, chociaż towar wirtualny zyskał miano produktu i nikt nie kwestionuje, że za wykonaną płacę należy się zapłata. I że działa to w obie strony.
Każdy dział firmy musi być przynajmniej samowystarczalny, nie mówiąc już o przynoszeniu zysku.
W przypadku sklepów Apple obie strony wykonują pracę – Apple poprzez utrzymywanie platformy, w wielu jej aspektach i deweloperzy – wytwarzając swoje programy. Zupełnie naturalne jest więc, że wszyscy powinni otrzymać za to wynagrodzenie. I nie ma tu znaczenia, jak wielką firmą jest Apple i ile jest warte. Sam fakt bycia wielkim graczem na rynku nie oznacza przymusu świadczenia darmowych usług. Robiąc to, każdy przedsiębiorca szybko wypadłby z biznesu. Każdy dział firmy musi być przynajmniej samowystarczalny, nie mówiąc już o przynoszeniu zysku. Jeśli staje się obciążeniem dla pozostałych działów, zagraża stabilności firmy.
Jak wspomniałam na wstępie, nie rozumiem zaistniałej sytuacji. Zgadzam się z tym, że niektórym firmom udało się wynegocjować niższe stawki. Nie ma w tym nic dziwnego – mały producent nie dostanie tej samej oferty w supermarkecie, na jaką może liczyć rynkowy gigant. Ale nie ma w tym nic dziwnego, tak funkcjonuje biznes w świecie realnym, nie tylko w internecie.
Jednym okiem będę obserwować postęp rozprawy sądowej. Nie dlatego, że leży to w centrum moich zainteresowań, ale dlatego, że chciałabym zrozumieć. I przekonać się, jak bardzo jesteśmy w stanie zaburzyć rzeczywistość.
Apple lubię, Fortnite’a darzę niechęcią, głównie za praktyki, jakie stosuje w celu wyciągnięcia z graczy maksymalnych opłat. O ile dorośli ludzie ulegają manipulacji na własne życzenie, o tyle wykorzystywane młodych wywołuje u mnie głęboki sprzeciw.
Nie ma więc raczej wątpliwości, po której stronie stoję.
Komentarze: 2
Ja trochę rozumiem, ale z jako użytkownik z innego powodu niż deweloperzy.
Mi nie podoba się arbitralne blokowanie pewnych typów aplikacji przez Apple, wyłącznie z powodów biznesowych czy ideowych, a nie tylko prawnych.
Mowa chociażby o przeglądarkach internetowych z własnym silnikiem, przez co nie może istnieć przeglądarka uzupełniająca braki Safari w kwestii technologii webowych. Mowa o klientach usług grania w chmurze (Apple dobrze wie, że nikomu nie będzie się chciało bawić w osobny klient dla każdej jednej gry, pomijając marnowanie miejsca – kopia kodu klienta 50x na 50 gier). Nie ma nic do wirtualizacji, choć iPady Pro z powodzeniem mogłyby sobie z nią radzić. Nie ma emulatorów, choć w innych sklepach są.
A przez monopol Apple na sklep i praktycznie brak instalowania nieautoryzowanych aplikacji (jedyny sposób jest na tyle upierdliwy, że zostaje tylko dla najbardziej upartych przez konieczność reinstalowania aplikacji co 7 dni) nie ma alternatywy. Jak Apple coś zablokuje, to użytkownicy nie skorzystają.
Ja jestem za tym, żeby prawo na firmach takich jak Apple wymuszało, że albo mają monopol na sklep, ale muszą wtedy dopuszczać wszystko, czego nie zabrania prawo, albo mogą dopuszczać według własnego widzimisię, ale wtedy musi istnieć opcja instalacji spoza sklepu bez cyrków.
no ja tez kompletnie nie ogarniam. Programisci to grupa zawodowa ktorej sie kompletnie odkleiło wszystko. Ceny, zarobki to jakiś absurd : ) no ale rynek. Z punktu widzenia uzytkownika aż sie prosi o rozwiazanie w ktorym w aplikacji mozna normalnie kupowac bo to jest absurdalne zeby omijac to skrotami do przegladarki zamiast uzyc aplikacji. Ale to w takim razie Apple musi opracowac jakies rozwiazanie aby pobierac podatek za uzywanie platformy od dewelopera rownoczesnie nie pobierajac prowizji za sprzedane. Moga liczyc ile kto sprzedał i im jakoś to odbijac, nie wiem.