Ekonomia wojny – ile kosztuje czołg?
Już Napoleon stwierdził, że aby prowadzić wojnę potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Tak jednak myślą przede wszystkim dyktatorzy, którzy na armię wydają dużo, ale przecież nie swoich pieniędzy.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7/2022
Ostatnio w przestrzeni medialnej online można napotkać jakiś materiał pokazujący, ile kosztuje np. czołg. Dajmy na to taki T-72, wykorzystywany przez siły Putina w trwającej rosyjskiej inwazji. Model wcale nie nowy, bo jego produkcję uruchomiono w 1973 roku, ale jednostka ta okazała się podatna na modernizacje i jest produkowana do dziś. Koszt jednego egzemplarza to ok. 2 mln dolarów – mowa o cenie rynkowej, jaką Rosjanom płacą kontrahenci z innych krajów. W przeliczeniu na złotówki to jakieś 9 milionów złotych, ale to koszt samego zakupu! Do tego przecież jeszcze trzeba doliczyć amunicję, obsługę techniczną, paliwo, serwis. Szczególnie ten ostatni jest dość kłopotliwy, bo czołgi to pojazdy znacznie bardziej wymagające od zwykłych aut. W przypadku współczesnego samochodu osobowego, nowego, spokojnie przejedziesz kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, zanim potrzebny będzie serwis (np. olejowy). W przypadku czołgu T-72 znalazłem informacje, że operacyjny zasięg jego gąsienic to zaledwie 3 tysiące kilometrów i to w wyjątkowo sprzyjających warunkach, o które w warunkach bojowych trudno. Później trzeba je wymienić i nie da się tego zrobić na polu. Ceny nowych gąsienic do T-72 nie znalazłem, ale ponoć używane to zaledwie 30 tys. zł – normalnie okazja, prawda? A przecież to tylko gąsienice. Tymczasem serwisu wymaga mnóstwo innych elementów zarówno napędu, układu jego przeniesienia, jak i pozostałe komponenty składające się na potężną konstrukcję, jaką jest współczesny czołg.
Nic dziwnego, że transportując ciężki sprzęt wojskowy pomiędzy bazami a miejscem prowadzenia działań operacyjnych (np. ćwiczeń), wojska NATO (w tym Polska), korzystają z platform transportowych, kolejowych bądź drogowych. Kiedy niedawno pojawiły się głosy krytyki dotyczące zakupu przez MON 31 zestawów transportu drogowego ciężkiego sprzętu opancerzonego (za kwotę 115,9 mln zł). Argumentowano, że to zbędny wydatek, marnowanie pieniędzy itd. Takie głosy świadczą jednak o kompletnym niezrozumieniu tematu logistyki w militariach. Przebazowanie czołgu na jego gąsienicach to dopiero czyste marnotrawstwo. Dzięki dodatkowym wozom transportowym transport ciężkiego sprzętu wojskowego wychodzi taniej. Warto też pamiętać o kosztach paliwa. Wspomniany T-72 zużywa jakieś 400 litrów węglowodorów na każde pokonane na gąsienicach 100 km. Ale to zużycie drogowe, w warunkach bojowych należy je pomnożyć przez dwa. I tak mało, bo czołgi napędzane turbinami gazowymi (przykładem mogą być kupione przez Polskę M1A2 SEPv3), mimo niewątpliwych zalet tego typu napędu palą jeszcze więcej. Zresztą takie kalkulacje i tak nie mają sensu, bo w warunkach operacyjnych zużycie paliwa czy generalnie energii przez pojazdy wojskowe przelicza się na godziny, a nie dystans. Nawet gdy weźmiemy pod uwagę transport koleją (jednak kolej nie dotrze wszędzie), a później pokonanie ostatniego fragmentu trasy np. na gąsienicach dzięki nakładkom na nie (chronią asfalt dróg przed zniszczeniem przez kilkudziesięciotonowe monstra), to i tak się nie opłaca.
I żebyśmy się dobrze zrozumieli, duże koszty obsługi to nie tylko domena poradzieckiego sprzętu, do których zalicza się T-72, ale jakiegokolwiek współczesnego, samobieżnego pojazdu pancernego. Przyjrzyjmy się innym danym: w 2008 roku resurs międzyremontowy polskiego czołgu PT-91 „Twardy” wynosił ok. 300 km w warunkach bojowych i ok. 600 km w warunkach ćwiczebnych. Natomiast poważniejszy remont czołgu wymagający m.in. częściowej rozbiórki wozu w wyspecjalizowanym w takich naprawach zakładzie, jest wymagany po pokonaniu przez dany egzemplarz pancernego molocha ok. 6000 km. Jeżeli już Wam w głowach zaczynają skakać jakieś niewyobrażalne kwoty, to wstrzymajcie konie, dopiero się rozpędzamy.
15 kwietnia 2009 roku kancelaria Sejmu Rzeczypospolitej opublikowała odpowiedź ówczesnego Ministra Obrony Narodowej Bogdana Klicha na interpelację poselską nr 8614, wniesioną przez ówczesnego posła, nieżyjącego już Ludwika Dorna. W odpowiedzi tej znajdziemy interesujący fragment:
Odnosząc się do kosztów eksploatacji poszczególnych modeli czołgów, informuję, iż w 2008 r. koszty, obliczone na podstawie „Katalogu wartości pieniężnych norm budżetowych na utrzymanie uzbrojenia i sprzętu wojskowego – technika lądowa”, zaktualizowanego na dzień 30 kwietnia 2008 r., oraz metodyki ustalania stawek za kilometr przebiegu i faktycznego przebiegu kilometrów, wyniosły:
– czołg PT-91 (232 egzemplarze) – 29 464 270 zł;
– czołg T-72 i jego odmiany (584 egzemplarze) – 14 947 454 zł;
– czołg Leopard 2A4 (128 egzemplarzy) – 82 550 951 zł.
Te kwoty są porażające, a pamiętajcie, że mówimy o zwykłej, pokojowej eksploatacji, a nie wykorzystaniu bojowym posiadanych wówczas przez Polskę czołgów. Na dodatek te kwoty pochodzą sprzed ponad dekady – nie ma najmniejszych wątpliwości, że dziś są sporo wyższe.
Ponadto, zakładając prowadzenie działań zbrojnych, co właśnie czyni Rosja na Ukrainie, trzeba jeszcze do całego zbioru wydatków doliczyć jeszcze jedno: amunicję. Akurat ceny pocisku pasującego do jakiegoś czołgu nie znalazłem, ale w fotel wbiły mnie inne kwoty, również odnoszące się do amunicji artyleryjskiej.
Według Jarosława Wolskiego, politologa, publicysty, coraz popularniejszego YouTubera i cywilnego analityka zajmującego się wojskiem i obronnością, koszt zaledwie jednego naboju artyleryjskiego 155 mm (tyle mają haubice w NATO, m.in. nasze Kraby, które dzielnie radzą sobie w Ukrainie, jak również amerykańskie M777 czy niemieckie Panzerhaubitze 2000), to 18–21 tys. zł. Wolski w rozmowie z Business Insiderem zwraca jednak uwagę, że bardziej zaawansowana amunicja jest sporo droższa. Podaje przykład pocisku Excalibur, który wyceniany jest na 80 tys. dolarów sztuka (czyli ponad 350 tys. zł). Jeden pocisk! Nie łudzę się, że zaawansowana amunicja czołgowa z systemem kierowania czy dodatkowym napędem zwiększającym zasięg rażenia to podobny rząd wielkości.
Współczesny czołg to bardzo kosztowna zabawka – nie tylko w zakupie. Po uwzględnieniu przewidywalnych kosztów przejechanie zaledwie 1 kilometra takim sprzętem to 5-cyfrowa kwota, a przecież samodzielny czołg na współczesnym polu walki nie jest wiele wart. Rosyjski batalion czołgów to nie tylko same czołgi (w liczbie ok. 30), ale również wozy zabezpieczenia technicznego, pojazdy terenowe, pojazdy dowodzenia, plutony łączności, artyleria przeciwlotnicza, ciężarówki, cysterny itd.
Prowadzenie niczym niesprowokowanej wojny najazdowej, co właśnie czyni Federacja Rosyjska, jest ekonomicznym absurdem. O innych aspektach związanych z wojną, kosztach społecznych, czysto ludzkich już nie wspomnę. Jeżeli Rosja osiągnie jakiekolwiek korzyści z trwających obecnie działań, to naiwnie byłoby sądzić, że na Ukrainie się skończy.