Guardians of The Galaxy – kosmiczna historia
Po serii bardzo dobrych adaptacji komiksów Marvela na konsolach zaczęły pojawiać się gry. Spider-Man był świetny, natomiast Avengers okazało się bardzo przeciętnym tytułem. Guardians of The Galaxy wraca do poziomu gry Insomniac, oferując świetną przygodę dla wyłącznie jednego gracza.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 12/2021
Obawiałem się mocno, że Strażnicy Galaktyki będą przeciętni. Trailery nie zachęcały, podobnie zresztą jak fakt, że stał za nimi ten sam producent i wydawca, co za konsolowym Avengers. Tym razem obrano jednak zupełnie inny kierunek i o ile adaptacja losów Iron Mana, Kapitana Ameryki i Thora była nastawioną na grind i mikrotransakcje, powtarzalną produkcją, o tyle Guardians of The Galaxy stawia na pierwszym miejscu historię. To o tyle zaskakujący wybór, że mając do dyspozycji tak zróżnicowany zespół bohaterów, spodziewałem się położenia nacisku przede wszystkim na akcję. Tej jest sporo, jednak za każdym razem odpalałem Strażników przede wszystkim po to, by posłuchać doskonałych dialogów i odkrywać ich dalsze losy. Co więcej, uważam Guardians of The Galaxy za jedną z najlepszych gier, w jakie w tym roku grałem – i to pomimo faktu, że do doskonałości brakuje jej naprawdę sporo.
W grze wcielamy się w Petera Quilla, czyli Star-Lorda, lidera samozwańczych Strażników Galaktyki. Pozostałe postacie, czyli Drax, Gamora, Rocket i Groot, towarzyszą nam niemal przez cały czas, ale nie możemy ich bezpośrednio kontrolować. Podczas walki i eksploracji wydajemy im polecenia, prowadzimy też z nimi mnóstwo rozmów. Bohaterowie nie są wzorowani na tych z filmów i choć w grze znajdziemy odniesienia do MCU oraz stroje, które z niego pochodzą, nie ujrzymy tu twarzy Chrisa Pratta (co akurat jest zaletą), Zoey Saldany czy Davida Bautisty. Dla osób znających filmy może to być lekkie zaskoczenie, jednak dzięki temu autorzy dostali więcej swobody w opowiadaniu własnej i niezależnej od MCU historii. Uważam to za dobry wybór, zwłaszcza że bohaterowie są świetnie napisani, każda postać ma dobrze zarysowane tło i motywacje, a znajdowane notatki czy przedmioty tylko je uzupełniają. Nie sposób nie uśmiechnąć się, słuchając Draxa reagującego z kamienną twarzą na zaczepki Gamory czy Rocketa, pomstującego na innych bohaterów kwiecistym językiem (aczkolwiek w grze nie uświadczymy wulgaryzmów, nie są tu do niczego potrzebne). O dziwo polski dubbing nie jest najgorszy, choć posłuchałem go tylko z recenzenckiego obowiązku – grę przechodziłem z dialogami po angielsku i tak brzmi ona zdecydowanie lepiej i bardziej naturalnie. Pierwszy raz doświadczyłem też tego, że gra jest przegadana i to dosłownie. Dialogi w ogóle mnie nie nudziły, natomiast jest ich tyle, że aż urywały się, gdy dochodziłem do kolejnych miejsc, w których fabuła postępuje do przodu i na przykład zaczyna się dialog z inną postacią. Bohaterowie rozmawiają właściwie bez przerwy, wypełniając tak zarówno eksplorację, walkę, jak i nasze szukanie znajdziek (nawet komentują to, dlaczego wybieramy okrężną drogę). W dialogach możemy uczestniczyć aktywnie, co niejednokrotnie ma niewielki wpływ na przebieg akcji, rzutuje to też na relacje z członkami drużyny, niemniej finalnie jest to równie nieodczuwalne, co w grach Telltale Games. Mimo ogólnego komediowego wydźwięku fabuły nie zabrakło tu poważnych momentów i podnoszenia tematów na tyle trudnych, że zwyczajnie się tego po Strażnikach nie spodziewałem. Tym bardziej jestem pod wrażeniem tego, jak dobrze to wyszło – ośmielę się stwierdzić, że fabuła gry jest lepsza niż w obu filmach z MCU.
Podczas podróży przez galaktykę odwiedzimy różnorodne miejsca, do niektórych też będziemy wracać, ale w kwestii potyczek z przeciwnikami nie odczujemy już takiego zróżnicowania. Każda walka toczy się na zamkniętej arenie, która wypełnia się falami wrogów. Po pokonaniu ich dostajemy doświadczenie, które następnie wydajemy na nowe umiejętności członków drużyny. Każdy bohater ma cztery specjalne zdolności, które można wywołać w czasie potyczek – są dopasowane do charakteru postaci, Drax polega na sile fizycznej i ogłusza wrogów, Groot natomiast potrafi uwięzić ich w swoich konarach. Ponadto zbieramy też surowce, dzięki którym ulepszamy protagonistę, dając mu więcej punktów zdrowia, przyspieszając stygnięcie broni czy zwiększając zasięg uników. Broń Star-Lorda ma też cztery specjalne tryby strzału, użyteczne w walce i pozwalające na pokonywanie nowych przeszkód. Nie jest tego może wiele, ale Guardians of The Galaxy to nie RPG, a gra akcji, w której rozwój ma drugorzędne znaczenie. Sama walka wypada średnio, głównie za sprawą przeciętnego balansu. Oponenci są gąbkami na pociski, przez co starcia są długie i momentami monotonne. Jednocześnie wrogowie nie stanowią zbyt dużego zagrożenia nawet na najwyższym poziomie trudności. Szkoda, że producent nie zdecydował się na skrócenie pasków zdrowia obu stron konfliktu i nie zmniejszył liczby wrogów, z jakimi jednocześnie się mierzymy. Może to ograniczyłoby chaos, w którym wydajemy polecenia towarzyszom broni trochę na ślepo, bo namierzenie konkretnego wroga w wirze walki jest naprawdę trudne. Dużo więcej frajdy daje eksploracja świata, zmieniającego się właściwie co rozdział. Od czasu do czasu trzeba wymyślić, jak pokonać jakąś przeszkodę z pomocą jednego z towarzyszy, innym razem zostajemy zaskoczeni załamującą się pod nami podłogą czy trafieniem za stery Milano, naszego statku powietrznego.
Gra oferuje naprawdę wiele możliwości konfiguracji, podoba mi się zarówno mnogość ustawień dotyczących poziomu trudności, jak i dostępności. Język gry oraz dialogów da się ustawić jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki, co nie jest standardem. Do wyboru mamy też trzy tryby graficzne, od wydajności (czyli obniżenia detali i rozdzielczości, ale i dążenia do 60 FPS), przez wyższą jakość obrazu po raytracing, skutkujący obniżeniem odświeżania do 30 FPS. Guardians of The Galaxy nie jest grą szybką, za to z pewnością ładną, dlatego grałem z podniesionymi ustawieniami graficznymi (po kilku rozdziałach włączyłem raytracing i tak już zostało do końca). Lokacje są bardzo interesująco zaprojektowane, nie brakuje kolorów, dziwnych obiektów i ogromnych przestrzeni wypełnionych na przykład lewitującymi w powietrzu skałami porośniętymi trawą. Miejscami czułem się, jakbym ogrywał ponownie Jedi: Fallen Order, gdzie bohater również przemierzał kolejne planety, które diametralnie się od siebie różniły. Sama konstrukcja poziomów jest jednak mało wysublimowana, miejscami ścieżka się rozgałęzia, by poprowadzić nas do ukrytych zasobów czy stroju dla bohaterów, ale gra jest liniowa i nie ma tu możliwości wybrania prawdziwie alternatywnej ścieżki. Design postaci wypada… różnie. O ile wszyscy bohaterowie fabularni mają świetne modele i niemal równie dobre animacje, to już przeciwnicy wyglądają mniej wyraziście, choć nie brakuje tu różnych stworów, to podczas potyczek często walczymy z kilkunastoma, dokładnie takimi samymi przeciwnikami. Odrobina zróżnicowania modeli z pewnością wyszłaby grze na dobre. Tym, co wypada genialnie, jest oprawa dźwiękowa. Oprócz niezłych motywów muzycznych mamy też masę utworów z lat osiemdziesiątych, które towarzyszą nam głównie podczas walki, choć pojawiają się też w przerywnikach filmowych.
Dawno nie grałem w grę, która jednocześnie mnóstwo rzeczy robi dobrze, ale wykłada się na jednym z głównych elementów. Guardians of The Galaxy ma bardzo przeciętną walkę, co jest o tyle dziwne, że stanowi ona sporą część rozgrywki. Z drugiej jednak strony nadrabia wszystkim innym: świetną grafiką, oprawą dźwiękową, pięknymi lokacjami, a przede wszystkim fabułą. Historia Strażników Galaktyki została świetnie napisana, a liniowa rozgrywka ułatwiła twórcom opowiedzenie jej dokładnie tak, jak tego chcieli. Chciałbym, by więcej studiów zdecydowało się na właśnie takie tytuły: skierowane do jednego gracza, pozbawione otwartego świata i mikrotransakcji, a przede wszystkim mające do zaoferowania coś więcej niż kilka skleconych ze sobą mechanik.