Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Zwolnij biegaczu!

Zwolnij biegaczu!

0
Dodane: 2 tygodnie temu

Kiedy piszę te słowa, pozostał tydzień do mojego startu w maratonie wiedeńskim 2024. Kiedy Ty je czytasz, z łatwością zdołasz sprawdzić, jak mi poszło w sieci. Te tekst nie będzie jednak poświęcony śrubowaniu biegowych wyników. Będzie o drodze, którą przeszedłem jako doświadczony biegacz, aby wystartować w maratonie. A wierz mi lub nie, było to najlepsze, na co mogłem postawić. Zwolniłem.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 5/2024


 Zła góra

Biegam już ponad 8 lat. Kiedy zaczynałem w 2017 roku, ważyłem ponad sto kilogramów. Tak, nikt nie wierzy mi do dziś, ale doskonale pamiętam siebie z tamtego okresu. Jadłem astronomiczne ilości jedzenia, głównie wieczorami. O tej części historii szerzej opowiadałem w serii odcinków mojego podcastu „Bo czemu nie?”, a kiedyś na pewno zbiorę to jeszcze w formie pisanej. Na potrzeby dzisiejszego tekstu przeskoczymy w tej historii do momentu startu w pierwszym półmaratonie. To był Kraków, 2018 rok.

Jak na gościa, który biegał wtedy bez żadnego przygotowania trenerskiego, nie robił absolutnie żadnych treningów uzupełniających, nie wzmacniał w żaden sposób swojego ciała i w końcu żył w przekonaniu, że „im szybciej, tym lepiej” z treningu na trening, czas 1 godziny i 58 minut był świetny. Zwłaszcza przy braku kontuzji po wbiegnięciu na metę. Potem jednak przez długie lata nie zrobiłem z tym absolutnie nic. Nadal trenowałem na oślep. Patrząc na wyniki tych gości, którzy bieganiu poświęcili całe dzieciństwo i życie.

To pierwsza zła góra, na którą próbowałem się wspiąć. Góra z wielkim „Musisz szybciej!” napisem na szczycie. Nawet dziś znam ludzi, którzy kochają biegać, ale non stop coś im w tym bieganiu nie pasuje. Zdarza mi się słyszeć zdania pokroju „Jeśli mam nie poprawić wyniku, nie startuję”. Lub „Przeziębiłam się. Wszystko na nic”. To bardzo przykre kiedy mniej więcej w jednej trzeciej wspinaczki kończy Ci się zapas wody i jedzenia, a Ty po prostu nie wiesz, po co to w ogóle robisz. Zła góra, nieosiągalnych na danym moment, wyników prowadzi do mentalnego wypalenia, a bieganie czyni przekleństwem. Wyjście na trening bez wysłania wyniku na Stravę lub bez zegarka jest niemożliwe.

To druga zła góra. Góra progresu, który wyznaczają parametry innych. Nie Twoje. To moment, w którym ChatGPT, albo gość z TikToka układa Ci program treningowy, samemu biegając po norweskich górach. Bierzesz go za pewnik. Góry? Asfalt? Co za różnica! Byle szybciej. Płuca nie dają rady, nogi również, bo z gościa, który nie robił żadnych treningów uzupełniających, z dnia na dzień chodzisz 3 razy w tygodniu na godzinę morderczej siłowni i treningu kardio. Ale biegniesz, bo my biegacze mamy już tak, że w pewny momencie, gdzieś za połową wspinaczki na drugą złą górę, nasza mentalizacja i wizualizacja wydają się być potężnymi siłami. Tryb przetrwania. „Nic mnie nie pokona”. No, chyba że… rozwodnienia na 17 km półmaratonu. Bo gdzieś, ktoś nie wspomniał, że dieta też jest ważna. Przerabiałem. On też. Obaj nie polecamy tej drogi.

W końcu stajesz. Nie dasz rady dalej biec, bo po prostu brakuje Ci tchu. I tego fizycznego i mentalnego. Ściana. Przecież o niej pisali w poradnikach. „Dam radę, jak oni!” Nie dajesz. Płuc nie oszukasz. Ograniczeń własnej budowy anatomicznej również. Oczekiwany progres okazuje się być regresem. Góra, na którą się wspinałeś – nie tą górą.

Oddech

Przez ostatnie pięć miesięcy nauczyłem się na nowo biegać. Na nowo oddychać. Dosłownie. I to nie tylko biegając. Budząc się, wstając z łóżka, medytując, spożywając posiłek, kładąc się spać. Oddychać przez wielkie „O”. Większość długich treningów biegałem na niskim tętnie. To dla gościa, który do niedawna myślał, że „im szybciej, tym lepiej” było dosłownie, jak znalezienie Świętego Grala. Pomógł w tym trener i metody, mądrzejszych ode mnie i bardziej doświadczonych, biegaczy, których tempo na kilometr ma trójkę lub dwójkę z przodu, zaufałem bez reszty.

Przy okazji odkryłem, że pomiar tętna w dowolnym zegarku (Garmin, Apple Watch, Coros, bez różnicy) można sobie włożyć pomiędzy cztery litery, kiedy na poważnie się trenuje. Zaopatrzyłem się więc w pasek, który mierzy tętno na klatce piersiowej. Referencyjny Polar H10, do którego naukowcy odnoszą dokładność każdego innego urządzenia na rynku. Apple Watch i tak okazuje się mieć najdokładniejszy pomiar tętna z nadgarstka (odchylenie standardowe jest najbliższe pomiarom z H10), ale to za mało. Kiedy musisz utrzymać tętno 135 uderzeń na minutę przez dziesięć, dwanaście lub trzydzieści kilometrów, potrzebujesz stałego pomiaru. Tu i teraz. Zawsze. Kręcące się czasami minutę, a czasami pięć minut serduszko na watchOS prędzej doprowadzi Cię do zawału, niż w czymkolwiek pomoże. Dodatkowo biegając z paskiem, oszczędzamy rady radykalnie baterię w Apple Watch, o czym więcej pisałem tutaj.

Bieganie na tętno uczy nie tylko oddychania przeponowego, ale przede wszystkim panowania nad głową. Kiedy przez lata wydawało Ci się, że aby biegać na zawodach szybko musisz realizować każdy trening najszybciej, jak się da, a potem te same 12 km robisz tempem z siódemką lub ósemką z przodu, dowiadujesz się, ile jest warta Twoja psychika. Jak bardzo jesteś w stanie zaufać mądrzejszym od Ciebie, schować ego do kieszeni i skupić się na celu. I wiecie co? To najlepsze, co mogło mnie w bieganiu spotkać!

Zrozumiałem, że nie muszę martwić się o powolnym progres. Dużo bardziej powinienem się martwić o wspinanie się na złą górę.

Pokochałem bieganie na nowo. Pokochałem na nowo bieganie z podcastami, bo czym innym jest przebiec 30 km w tempie zawodów (to robi się na zawodach!), a co innego zrobić to na spokojnie. Wtedy wiesz, czego słuchasz, a przy okazji faktycznie trenujesz swoje ciało. Kiedy masz dzień szybkich interwałów – Twoja głowa wie, że bierze na trening ciszę lub muzykę. Że będzie ciężko i szybko. Ale kiedy po prostu idziesz na długie wybieganie – biegniesz. Kochasz to, że możesz biec.

Na świecie biega zaledwie 6% populacji. Sensowne wyniki w bieganiu długodystansowym osiąga 1% ludzkości. Jeśli nadal wydaje Ci się, że biegasz za wolno, albo że „wszystko poszło w piach”, bo Twój organizm śmiał złapać przeziębienie – zatrzymaj się. Weź głębszy oddech i zastanów się, co jest faktycznie celem. Jesteś w 6% ludzkości, którym chce się założyć buty i iść biegać. Dlaczego?

Więcej o mojej biegowej historii przeczytasz tutaj.

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .