Weekly Chill #011
Od kilku miesięcy finalizuję pisanie swojej pracy magisterskiej. Od samego początku studiów wiedziałem, że chcę, aby była ona swego rodzaju klamrą zamykającą fascynujący okres, w którym porzuciłem pecety, kupiłem pierwszego iPoda, potem MacBooka, a potem ukierunkowałem swoje życie w zupełnie innym niż zakładany kierunku. Jestem głęboko przekonany o tym, że Apple będzie mi towarzyszyło jeszcze bardzo długo, a nawyki, których nabrałem dzięki poznaniu historii Jobsa, Woźniaka i Ive’a, zaowocują dobrem jeszcze nie raz.
Przy pisaniu pracy magisterskiej dotarło do mnie jeszcze parę innych kwestii. Przy okazji przypominania sobie w towarzystwie przewracających się tysięcy stron przeróżnych książek, historii garażowej firmy z Los Altos, wiele etapów, wydarzeń czy tak zwanych Defining Moments skleiło się w przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń. Jest czymś niezwykłym zyskać tego typu świadomość czy raczej samoświadomość. Dziś nie o tym. Dziś chciałbym Wam opowiedzieć o jednej spośród tych wszystkich obserwacji, za którą jestem szczególnie wdzięczny życiu.
#011/ Wyobraźnia
Oto mały skrawek wielkiej sterty książek, które posłużyły mi jako literatura źródłowa. Do tego wszystkiego doliczcie sobie klipy z YouTube, cztery pełnometrażowe filmy, ponad 50 wywiadów z prawie trzydziestu pięciu lat i badania własne.
Mała dygresja – zaznaczanie w iBooks wybranych fragmentów książek za pomocą elektronicznego zakreślacza i palca jest dla mnie jedną z największych innowacji ostatnich lat. Wiem, rzadko się to słyszy, ale wierzcie mi – tak właśnie jest. Mamy za co być wdzięczni pierwszemu iPhone’owi i iPadowi. Samoprzylepnych znaczników, którymi zaznaczałem fragmenty literatury źródłowej w papierowych książkach, zabrakło co najmniej trzy razy. Jeden komplet to sto takich znaczników.
Pisząc tego typu prace czy książki, przedzierasz się przez czyjeś historie nie raz, nie dwa, ale dziesiątki razy. Czytasz, utrwalasz, poszerzasz wiedzę, którą już na dany temat masz i w końcu poznajesz zupełnie nowe obszary. W te ostatnie wkraczasz, najpierw bojąc postawić się stopę w odrzwiach, potem rozglądając się dookoła w postaci jakiejkolwiek świecy, aż w końcu całym sobą wtapiając się w zastaną rzeczywistość. Toniesz, a gdy wypłyniesz na powierzchnię, aby zaczerpnąć tchu – czyli napisać kilka kolejnych wersów jednego z rozdziałów – nawet się nie obejrzysz, a ponownie jesteś pod wodą.
Wspomnienie
Przy okazji niedawnej premiery pierwszego sezonu serialu „Stranger Things” świat zachwycał się jego scenariuszem. Istotnie jest on wybitny, a sam serial zdołał zamknąć w sobie nie tylko filozofię Baudrillarda, wizję Matrixa sióstr Wachowski, ale wbić się w naszą podświadomość, która od zarania dziejów podpowiada nam, że poza światem rzeczywistym i namacalnym istnieje coś jeszcze.
Hiperrzeczywistość, do której wstęp mają tylko wybrani. I tak na przestrzeni dziejów wiele wybitnych jednostek szukało odpowiedzi na to, gdzie owa rzeczywistość równoległa jest, jak się do niej dostać oraz kto ją zaaranżował. Dziś stworzyliśmy sobie VR, która za pomocą wielkich okularów, hełmów czy ktokolwiek wie czego jeszcze, ma zapewnić choćby namiastkę tej wizji. Spróbować ukoić naszą ciekawość i chęć panowania nad światem. Bezskutecznie.
Pamiętacie, kiedy czytaliście książkę, która tak właśnie Was wchłonęła? Od której nie mogliście się oderwać? Pamiętacie muzykę, której możecie słuchać bez końca a każdej z tych intymnych chwil towarzyszy wyobrażenie świata, siebie, własnego raju lub piekła? No właśnie… Tutaj dochodzimy do sedna. Do jedynej rzeczywistości równoległej, do której dostęp ma każda osoba na tej Ziemi i która dla każdej osoby jest nieco inna. Hiperrzeczywistość tworzymy my sami za pomocą wyobraźni. Najdoskonalszego algorytmu, zdolnego zwizualizować nam cokolwiek tylko zapragniemy.
Bez wyobraźni człowiek niczego by nie dokonał. Niczego by nie stworzył. Jest czymś doprawdy niesamowitym, gdy czytając o dokonaniach Woźniaka, wybuchowym charakterze Jobsa czy wielkiej wywózce na wysypisko zalegających, niesprzedanych Macintoshy o wartości prawie 400 000 dolarów, którą w roku 1998 zorganizował wówczas świeżo zatrudniony mistrz kalkulacji – Timothy Cook – nagle, w jednej sekundzie mogę uczestniczyć w tamtych wydarzeniach. Po części mimowolnie, gdzieś w przepracowanym do granic możliwości umyśle mam bowiem okazję odwiedzać tamte korytarze Cupertino, widzieć przełomowe dla branży IT wydarzenia lub tak po prostu spacerować po zawsze otwartym ganku domu Laury i Steve’a Jobsów. Ba, mam wielkie szczęście móc te historie opisywać, interpretować i poznawać po swojemu. Nie po cudzemu.
Wyobraźnia jest największym błogosławieństwem, jakie otrzymał człowiek. Może stać się także przekleństwem, ale jedno jest niezaprzeczalne – jej siły nie można lekceważyć i trzeba z niej korzystać. Innej hiperrzeczywistości nikt nam nigdy nie da. Jestem o tym przekonany.
Chill
Próbkę siły wyobraźni mogliście obejrzeć w grudniu zeszłego roku. Wojtek podrzucił wówczas poniższy klip na iMagazine.pl. Obejrzyjcie go sobie dzisiaj. To tylko niewielki wycinek piękna, jakie człowiek tworzy najpierw w swojej hiperrzeczywistości, aby później wszyscy mogli podziwiać jego blask tu i teraz.