Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Magia listów

Magia listów

1
Dodane: 8 lat temu

Papier i pióro to narzędzia, które u dorosłych odeszły w kąt. Jakikolwiek długopis służy do okazjonalnego spisania zakupów czy postawienia podpisu na liście u listonosza. Nasze babcie używają ich chociażby do wypełniania krzyżówek, a dziadek spisuje na byle jakich kartkach wyniki sportowe. Czasem, może na wakacjach, ktoś z Was wyśle pocztówkę do znajomego z internetu? A może ciotce na Święta życzenia przyozdobione błyszczącą wydrukowaną choinką?

O listach wysyłanych pocztą już prawie nikt nie pamięta. O papeterii, która nie wiedzieć czemu wciąż zalega w sklepach papierniczych, o kolorowych kopertach i znaczkach, tych ładniejszych i zwykłych.

Jednak, jak dobrze wiem ja i wiecie Wy, w internecie można znaleźć ludzi, którzy podzielają którekolwiek z zainteresowań. Skoro na Reddicie jest cały dział poświęcony notatnikom Field Notes, to i w Polsce znajdzie się ktoś chętny do pisania listów.

Gdy trzy czy cztery lata temu założyłam grupę na Facebooku, nie spodziewałam się, że to jakkolwiek wypali. Przez moją głowę przeszło kilka pomysłów, ale ostatecznie po prostu dodają się tam ludzie, którzy szukają korespondencyjnych przyjaciół. Jest ich niewiele ponad setka, ale wierzę, że większa część z nich znalazła kogoś, z kim może wymieniać listy.

Żyjemy w czasach kontaktu w wersji instant. Wiadomości na Messengerze przychodzą kilka milisekund po tym, jak klikniemy wyślij, a gdy klikniemy ikonkę słuchawki, możemy zadzwonić, bez względu na to, jak daleko znajduje się osoba po drugiej stronie urządzenia. Nie trzeba czekać. Skąd więc w ogóle pomysł, żeby w takich czasach przejść na analogową komunikację?

Listy są intymne

Jeśli ktoś decyduje się na szukanie korespondencyjnych przyjaciół, zazwyczaj jest w tej relacji szczery od początku do końca. Pewnie zdarzą się jakieś wyjątki, chociaż to zdecydowana mniejszość.

W pierwszym liście opowiadamy trochę o sobie i swoim życiu. Czym się zajmujemy, co lubimy, czego nie. Może wspomnimy o mieście, w którym żyjemy? Na końcu przygotujemy zestaw pytań do naszego odbiorcy, tak, by miał już trochę przetarty szlak.

Z każdym kolejnym listem szuka się wspólnych tematów, rozmawia się na coraz poważniejsze tematy i z czasem przechodzi do naprawdę osobistych spraw, o których wiedzą nieliczni. Nie z każdym dotrze się do takiego etapu, ale nawet jeden zaufany korespondencyjny przyjaciel to dużo.

Przekazywane w ten sposób wiadomości są z jednej strony ulotne, bo gdy tylko zakleimy kopertę, tracimy już dostęp do jej treści, z drugiej – odbiorca może schować kartki od nas do pudełeczka i przechowywać przez wiele lat. Nie ma kopii, jest tylko jeden egzemplarz, oryginał.

Listy są przyjemne

Możecie się ze mną spierać, ale to jest fakt. Przyjemne jest i samo pisanie w większych ilościach, bo nie wyobrażam sobie listu, który nie zapełnia chociaż jednej kartki A4, a z drugiej strony, czytanie to też niezła frajda. Czasem to też wyzwanie! Bo nie każdy ma specjalnie czytelny charakter pisma. Jeśli więc już w szkole potrafiliście czytać hieroglify kolegów z ławki, to teraz będzie troszkę łatwiej.

Nad listem trzeba pomyśleć, trzeba usiąść nad kartką i stworzyć pierwsze zdanie, a później kilka kolejnych. Trzeba stworzyć monolog, często o sobie. Czasem już samo spisanie i późniejsze przeczytanie pozwala nam spojrzeć z dystansu na opisywany temat. To ciekawe doświadczenie.

IMG_20160312_175251

Nie tylko nowi ludzie

Jedne ze swoich pierwszych listów wymieniałam z nauczycielką ze studiów. Nie była o wiele ode mnie starsza, sama zaproponowała, bym napisała do niej list. W pierwszej chwili było dziwnie, chociaż o tyle dobrze, że zajęcia z nią skończyłam w poprzednim semestrze. Nasze listy były długie, wciąż trzymam te pliki kartek…

Zdarzyło się też tak, że dostałam list, nagle, z rysunkiem w formie podpowiedzi kim jest nadawca. Był to chłopak, z którym przyjaźniłam się pod koniec liceum, później nasz kontakt się urwał i nie sądziłam, że kiedyś ją odbudujemy. Listy pozwoliły nam się otworzyć i zdystansować do tej relacji, bo często o wiele łatwiej jest coś napisać niż powiedzieć w twarz.

Nie wiem czy bez nich udałoby nam się przywrócić tę przyjaźń do życia.

Tak, trzeba czekać

To punkt, którego nijak nie da się przeskoczyć. Odpowiedzi na nasz list nie dostaniemy następnego dnia, chociaż wśród rekordów mojej własnej komunikacji w ten sposób, jest pełny obieg w tydzień, czyli udało mi się w piątek odesłać odpowiedź na list, który dotarł do mnie w poniedziałek. Są to jednak odosobnione przypadki, bo nad stworzeniem listu trzeba pomyśleć, trzeba znaleźć spokojną chwilę lub dwie.

Na szczęście takie czekanie też jest przyjemne.

Wysyłanie

Poczta Polska nigdy nie miała dobrej opinii, jednak przy częstym wysyłaniu listów można zmienić zdanie. Wybieram zawsze priorytet, nie polecony, bo sama uważam, że ewentualne awizo i wizyta na poczcie po prostu nie są warte zachodu, a priorytety dochodziły mi zawsze, zazwyczaj na drugi dzień, jeśli udało mi się wybrać do placówki przed piętnastą. Przez kilka lat pisania listów tylko raz zdarzyło się, że przesyłka nie umiała dotrzeć. Zawieruszyła się gdzieś w jednym punkcie po drodze i do mojej skrzynki trafiła trzy tygodnie po wysłaniu. Ale dotarła, a błąd może zdarzyć się każdemu.

Mimo że listy piszę już od dłuższego czasu, to nie czuję potrzeby kupowania wymyślnej papeterii — chociaż może po prostu nie znalazłam odpowiedniej? Idealnie sprawdza mi się Moleskine Volant, kupiony już prawie dwa lata temu, tylko po to, żeby się kurzył. Format XL do niczego innego mi tak nie pasuje. Tylko koperty mam w sumie inne, bo wiele już lat temu zakochałam się w zwykłych, jednokolorowych, od różowych po niebieskie.

Postcrossing nigdy mnie specjalnie nie kręcił, podobnie z zeszytem podróżnikiem, który jest ostatnio całkiem popularny u kilkunastoletniej młodzieży. Ale może Wy czegoś próbowaliście z tych analogowych metod komunikacji?

Angelika Borucka

Koduję, gram w gry i oglądam horrory. A do tego wszystkiego używam Windowsa.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 1

Uwielbiam pisać listy, ale nie cierpię chodzić na pocztę. W liceum korespondowałam z paroma osobami, pisaliśmy do siebie listy długie na kilometry papieru, co najmniej raz w tygodniu, ale na pocztę – by kupić znaczek i wrzucić do skrzynki – zanosił je mój kolega z klasy. Taki pre-listonosz. Do tej pory mi to zostało: jestem chora, jeśli muszę iść na pocztę i zawsze to odwlekam.
Ale to piękne, że nadal ludzie listy piszą :) Piękne, @Yzoja.