Wenecja bez smrodu!
Długo zastanawiałem się, co mojej drugiej połowie sprawić na jedną z „bardziej okrągłych” rocznic jej osiemnastych urodzin i w końcu stanęło na Wenecji. Wiedziałem, że nie miała jeszcze okazji tam być. Wiedziałem, że chciała tam jechać. Pozostało tylko zorganizowanie wszystkiego tak, aby nie zbankrutować, ale jednocześnie zachować wysoki standard. Poza lotami – bo na te, jak już wspominałem w artykule „Jak dostać się z lotniska Treviso do Wenecji”, trudno było wpłynąć poza wykupieniem Priority Boarding. Duzi przewoźnicy odpadali – tańsze bilety znalazłem na pokładzie Dreamlinera do Tajlandii niż do Wenecji. Niestety, nie miałem możliwości utrzymać prezentu w tajemnicy przed Iwoną, czego najbardziej żałuję – musiała potwierdzić w pracy, że dostanie urlop.
Dzwonnica św. Marka.
Pierwszym krokiem było znalezienie fajnego lokum. Nie za bardzo miałem pomysł, w którym rejonie najlepiej będzie się zatrzymać – nie byłem w tym mieście od wielu lat. Widziałem tylko, że odpada mieszkanie na stałym lądzie. Pierwszą myślą było oczywiście znalezienie lokum z widokiem na Gran Canal, ale szybko zweryfikowałem swoje potrzeby, jak zobaczyłem, że noc w ładnym apartamencie kosztuje od 30 tysięcy złotych wzwyż.
Zamknąłem zakładki z otwartymi hotelami na stronie Booking.com i przystąpiłem do Airbnb – miałem nadzieję na jakieś ładne mieszkanie w odpowiednim klimacie. Dosyć szybko wyeliminowałem większość pozycji – albo z powodu ceny, albo lokalizacji. Zdecydowałem się w końcu na „Rialto the very heart”, którego właścicielem była Monika – to było jedno z jej trzech mieszkań. Jego lokalizację zaznaczyłem fioletową pinezką na powyższej mapie, na Calle dei Botteri. To miejsce było znakomite pod paroma względami. Po pierwsze, centralna lokalizacja umożliwiała zwiedzanie w dowolnym kierunku. Po drugie, było stosunkowo blisko do czterech mostów, dzięki którym można się przedostać na drugą stronę Gran Canal. Po trzecie, mieszkanie znajdowało się jedną uliczkę obok drugorzędnego traktu turystycznego, mieliśmy więc wieczorami i w nocy ciszę oraz spokój. Na dodatek otrzymaliśmy w prezencie od Moniki kilka butelek prosecco, świeże truskawki i inne smakołyki. Było wybornie!
Nasz pokój. Na jednym z tych zdjęć staram się imitować Deadpoola.
Nie pytajcie dlaczego.
Mogę jeszcze polecić trzy inne dzielnice, które również mają swoje plusy:
- Cannaregio – na północy Wenecji, zapewnia spokój, ciszę i ciut niższe ceny w restauracjach.
- Castello – na zachodzie miasta, zapewnia jeszcze większą ciszę, świetne widoki na Plac św. Marka i większe przestrzenie na ulicach.
- Dorsoduro – stąd jest bliżej do paru znakomitych punktów widokowych, a uliczki w tym rejonie są przecudownie piękne. Tutaj chciałbym się zatrzymać następnym razem.
Udaliśmy się do Wenecji na sam koniec czerwca – konkretnie od 26.06 do 29.06. To okres, w którym w Wenecji jest gorąco, a nawet bardzo. Temperatury oscylują w rejonie 28–35° C, lekko więc nie jest. Nie wiem, czy mieliśmy szczęście, czy po prostu tak jest na przełomie czerwca i lipca, ale kanały nie śmierdziały! To była moja największa obawa – podejrzewałem, że fetor z nich się wydobywający całkowicie zabije romantyczną nutę wyjazdu i zniechęci lub zawiedzie Iwonę.
Pogoda w każdym razie była wzorowa, poza deszczem, który spadł, jak spaliśmy pierwszej nocy, uprzyjemniając kolejny poranek. Przed słońcem nie było trudno się schować – wąskie uliczki zapewniały to swoją architekturą, a w dniu, w którym udaliśmy się do Cannaregio na północy, gdzie kanały są znacznie szersze, trzeba było się tylko pilnować, aby znajdować się po właściwej stronie kanału.
Kościół San Giorgio Maggiore po drugiej stronie Gran Canal.
Jeśli chodzi o samo zwiedzanie, to Iwona zrobiła sobie listę rzeczy, które chciała koniecznie zobaczyć. Ze względu na piękną pogodę od razu zrezygnowaliśmy ze spędzania czasu w muzeach – na to przyjdzie czas, jak będzie deszczowo. Nie udało nam się jednak podążać wytyczonymi przez nią szlakami, a zamiast tego zrobiliśmy to, co najbardziej lubię robić w tego typu miastach – zgubiliśmy się. Okazuje się, że mam całkiem dobry zmysł orientacji, zamiast więc podążać ulicami okupowanymi przez tłumy turystów, podążaliśmy do punktów wartych zwiedzenia bocznymi szklakami. Bardzo polecam taki tryb zwiedzania, bo po pierwsze można odkryć wiele ciekawych tajemnic danego miejsca, a po drugie jest to dla mnie przyjemniejszy sposób – nigdy nie wiem, co pojawi się za rogiem.
Tę motorówkę spotkaliśmy właśnie w jednej z bocznych uliczek miasta.
Niestety, nie udało nam się zaliczyć wszystkich zaplanowanych punktów widokowych. Ze względu na tłumy ludzi na Placu św. Marka nie weszliśmy na punkt widokowy na Campanile – dzwonnicy na placu. Prawdopodobnie najlepsza pora, aby tam się dostać, jest późnym wieczorem albo z samego rana, gdy światło jest przyjemniejsze dla oka, mamy więc pozycję do odhaczenia przy okazji kolejnej wizyty.
Przed wyjazdem odświeżyliśmy sobie film pt. „Turysta” z Johnny Deppem i Angeliną Jolie. Natchnął mnie do odwiedzenia dwóch miejsc z filmu – balkonu, z którego Depp skakał, uciekając przed dwoma delikwentami chcącymi go zabić, oraz bazy Interpolu, do której wpływała Angelina motorówką. Balkon znajdował się niedaleko naszego mieszkania i natknęliśmy się na niego zupełnie przypadkowo – rozpoznałem go od razu – a kanał prowadzący do Arsenału znaleźliśmy przy okazji spaceru po dzielnicy Castello.
Są dwie rzeczy, które polecam w Wenecji każdemu. Po pierwsze i najważniejsze, to musicie spróbować przepysznych weneckich cicchetti. Te miejscowe tapasy to małe kanapeczki kosztujące często od pół do dwóch euro za sztukę, ale są tak bajecznie skomponowane, że musicie ich spróbować. Osobiście najbardziej zakochałem się w wybornym serze feta pokrytym dżemem… cebulowym! Słony ser niesamowicie w ustach kontrastował z lekko słodkim dżemem – przepyszna kombinacja. Drugą rzeczą, którą polecam, szczególnie jeśli jesteście fanami zegarków, to odwiedzenie sklepów takich producentów jak Officine Panerai, IWC czy Rolex. Znajdują się w większości pod arkadami na Placu św. Marka.
Przyznaję, że po wcześniejszych wizytach w tym mieście nie byłem specjalnie optymistycznie nastawiony do tego wyjazdu. Niepotrzebnie. Był naprawdę cudowny i polecam każdemu taki kilkudniowy city break – można go zorganizować bardzo tanio i jedyne, o czym polecam pamiętać, posilając się w Wenecji, to unikać knajp w rejonach, gdzie jest dużo turystów, bo mają tam często dwukrotnie wyższe ceny.
Po lewej: widok na jedną z wysp po drugiej stronie Gran Canal.
Po prawej: schody prowadzące do jednego z bocznych kanałów.
Komentarze: 5
Mnie Wenecja też się podobała. Spośród europejskich miast stawiam ją na 2. miejscu po Barcelonie. Co prawda nie wszystkie jeszcze widziałem, ale już sporo. Kałużowe zdjęcie – BOMBA ;)
Nie rozumiem dlaczego tak wielu osobom podoba się Barcelona. Osobiście byłem kilka razy i nigdy mnie tam nic nie urzekło.
Pomijając dokonania Gaudiego jest mnóstwo budynków, które mają ciekawą nowoczesną architekturę, a każdy park wygląda inaczej i nie jest zwykłą zielenią miejską z alejkami. To właśnie mnie urzekło.
Dla mnie nadal moloch-miasto. Wioska Olimpijska była ciekawa w sumie.
Ulubione moje zdjęcie z Barcelony odszukałem… 2007 rok.