Sól ziemi
Film o fotografie. Film o ludziach. Film o ziemi.
Po pierwszych kadrach filmu mam ochotę wyłączyć telewizor, wyjść z kina. Kadry czarne i docierające do głębi serca. Każde następne zdjęcie wzbudza coraz większy niepokój, burzy komfort fotela w którym siedzę. Głos autora spokojny i jednostajny potęguje wrażenie zagrożenia. Zdjęcia same w sobie nie są drastyczne. Chwila, którą opisują, jest irracjonalna jak gorączka złota w Afryce, którą pokazują. Słyszę całym ciałem ten szum, to ludzkie mrowisko w wielkiej dziurze ziemi. Słyszę głosy, pokrzykiwania, oddechy i tupot nóg po błotnistym zboczu. Takie są zdjęcia Sebastão Salgado. Film jest o nim.
Projekt zapoczątkował on sam. Jednak, by uczciwe siebie pokazać, tak jak pokazuje świat na swoich zdjęciach, zaprosił swojego syna oraz osobę z zewnątrz do realizacji filmu. Wim Wenders podejmuje się opowieści o rodzinie. Ich zmaganiu z wyjątkową empatią i odczuwaniem świata Sebastão, który jako młody obiecujący ekonomista z aparatem żony zaczyna robić zdjęcia w Afryce. Powoli zmienia się. Przepoczwarza się z urzędnika w artystę. Zaczyna dzięki ogromnej wrażliwości widzieć więcej i to dokumentować. Rejestruje emocje w czerni i bieli.
Film prowadzi przez pierwszy duży projekt fotograficzny – Other Americas (Inne Ameryki). Idziemy z fotografem przez nieznany świat Ameryki Łacińskiej. Ciągle narasta napięcie, gdy pokazują się nowe, pełne niepokoju zdjęcia. Każda następna odsłona to dreszcz niesamowitych opowieści. Fotograf potrafi jednak zjednać sobie wszystkich, których odwiedza. Otwierają się przed nim i jego „okiem”. Nawet najbardziej nieufne społeczności przyjmują go do siebie.
Realizacja projektu Exodus przez Salgado jest dla mnie największym arcydziełem. Pokazuje piekło uchodźców z Rwandy. Jego zdjęcia są tak dramatyczne, że potrafią przenieść w sobie ładunek bólu, który czuję w sobie. Będąc sam w slumsach, odczuwałem, mam nadzieję choć w małym stopni, to co on. Miałem świadomość, iż tylko opowiadając obrazami (czyli tak jak się potrafi najlepiej), może jesteśmy w stanie im pomóc. Tak jak on zauważyłem wyjątkowy stosunek rodziców do dziecka. Motyw ten przewija się w zdjęciach z Jugosławii. Gdzie jedno stwierdzenie dosadnie określa nas: "Pokłady nienawiści i zła nie są domeną dzikich ludów z Afryki". Choć za moment pokazuje nam materiał z wojny pomiędzy Tutsi i Hutu. Po tym wszystkim, co pokazał, nie zostało w nim nic, czym można by złagodzić wszystkie okropieństwa, które zobaczył.
Nagle Leila powiedziała: „zasadzimy tu z powrotem las”, gdy odziedziczyli wyjałowioną jak jego dusza ziemię. To było jego oczyszczenie, ratunek. Przywrócenie życia na ziemi jego dziadka. Poczuł, że ludzie go zawiedli. Nie ma już siły pokazywać tak ogromnych pokładów zła. Natura go oczyściła i przywróciła nadzieję. Bo jeśli ludzkość to sól, jedyne co nam pozostaje, to ziemia.
Na drugim biegunie jest rodzina. To też opowieść o odwadze i sile kobiety, którą poznał, gdy był młodzieńcem. O jej trudzie wychowania synów, gdy artysta przebywał na wielomiesięcznych realizacjach projektów. Juliano Ribeiro Salgado przez realizację filmu poznaje dopiero ojca. Uczy się go. Jest jego towarzyszem i przyjacielem.
Salgado już wcześniej był dla mnie jednym z najważniejszych fotografów. Jego zdjęcia oglądałem w albumach, które starałem się zdobyć. Budowa jego zdjęć jest dla mnie nieosiągalnym mistrzostwem budowania kadru. Gdzie nic nie jest przypadkowe. Gdy zobaczyłem pierwszy raz ten film, zrozumiałem, jak wielką sztuką jest poczuć zdjęcie. Zastanowiło mnie to, że gdy wędrując po biednych rejonach świata, robiłem zdjęcia szybko, jakbym bał się, że kogoś zdjęciami skrzywdzę. Zupełnie inna jest jednak rola fotografa zaangażowanego. To właśnie on powinien pobrudzić się tą biedotą, tym błotem. Powinien przesiąknąć dymem z ogniska, na którym skwierczy cienka zupa. Gdy ocierałem się o tę linię, ludzie zaczynali mnie przyjmować do siebie. Nie byłem jedynie białym turystą, ale stawałem się przyjacielem. Kimś, komu można zaufać, że opowie historię ich życia prawdziwie. Daleko mi do mistrzostwa Sebastião Salgado. Nawet nie silę się na to, ale dziękuję mu za przekazanie mi sposobu, w jaki należy odczuwać fotografię. Nie już zrobioną, ale w trakcie jej tworzenia.
Film teraz ukazał się jako dodatek do tygodnika „Polityka”. Widziałem go także na półce z wyprzedażami w Empiku. Za około 30 zł mamy nominowany do Oskara dokument, którego obejrzenie będzie sporym przeżyciem. Mam przynajmniej taką nadzieję.