Od książki czytanej w Afryce do slumsów Bombaju
Ciągle zastanawiam się, jak to jest, że tak dużo osób podróżuje do Indii, ale nikt nie mówi nic o slumsach. Czyżby ich tam nie było? Czy może, nie są na trasie zwiedzania Taj Mahal. Myślę, że większość turystów boi się slumsów. Boi się tego, co tam może zobaczyć. Gdy pierwszy raz jechałem do Indii, to wymyśliłem sobie taki plan, że kilka dni pozwiedzam sobie fajne miejsca, a potem skoczę do slumsów na kilka godzin, zaś wieczorkiem do hotelu. Podobno, gdy się chce rozbawić Boga, to należy powiedzieć mu o swoich planach. U mnie było podobnie. W poprzednim odcinku opisałem drogę z lotniska. Podczas drogi już wiedziałem, że się myliłem, dla mnie tam wszędzie były slumsy. Nie było granicy, więc nie miałem gdzie wychodzić na te kilka godzin. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że każdy następny pobyt w Bombaju będzie coraz trudniejszy. Gdy w poprzednim odcinku pokazywałem ładne zdjęcie, to teraz już w tych miejscach są koczowiska biedoty.
Czym są slumsy i ich mieszkańcy, opisał Gregory David Roberts w Shantaram. Pierwotnie zamieszkiwali je rolnicy z pobliskich wiosek zatrudniani do ciężkich prac budowlanych. W książce opisane są slumsy utworzone na potrzeby budowy wieżowca. Usytuowano je pomiędzy ulicą 90 Ft Road a 60 Ft Road. Postanowiłem tam spędzić kilka dni. Z samego rana wyszedłem z hotelu, szybko złapałem żółto-czarną taksówkę i pokazałem na mapce, dokąd chcę dojechać. Taksówkarz spojrzał na mnie dziwnie. Mruknął chyba coś pod nosem, że tam nic nie ma. Zresztą, miałem problem, by się z nim dogadać. Poprosiłem, by włączył taksometr. W Bombaju to jest fajne, że jeździ się na wskazania taksometru, bo nawet tuk-tuki je mają. Później nauczyłem się wynajmować tuk-tuki na godziny, wychodzi jeszcze taniej. Mogłem poruszać się wszędzie, a kierowca zawsze na mnie czekał.
Taksówka się zatrzymała. Po lewej mam linię Mumbaj Metro, które jest metrem tylko z nazwy. Sprawdzam mapę i jestem w dobrym miejscu. Jednak nie widzę nigdzie slumsów. Z lewej mur, a z prawej typowa zabudowa – piętrowe budynki, gdzie na parterze są sklepy czy punkty usługowe, zaś na górze mieszkają właściciele. Chwilę stoję i przyglądam się. Zrobiłem kilka zdjęć i stwierdziłem, że chyba pojadę w inne miejsce, bo nic tu nie ma. Jednak działo się tam coś dziwnego, sporo ludzi znikało w wąskiej szczelinie pomiędzy budynkami. Chwilę się przyglądałem i postanowiłem wleźć tam. Przejście było wąskie na tyle, że nie dało się tam z inną osobą wyminąć. Było wąsko, ciemno i wilgotno. W powietrzu czuć było ścieki. Przejście prowadziło do sieci wąskich uliczek. Nie docierało tu światło, ale na szczęście było szerzej. Co kilka kroków były drzwi, przeważnie otwarte lub zasłonięte szmatą. Często przy drzwiach były kury przywiązane za nogę, by nie uciekły. Chodzenie utrudnia wąski kanał odpływu ścieków wzdłuż ścian. Wejścia na piętra to proste drabiny z podestem. Na tych prowizorycznych schodach siedzą dzieci. Zasmarkane, brudne, ale uśmiechnięte. Te korytarze ciągną się dla mnie kilometrami. Brak mi słońca i nieba. Dusi mnie to ciężkie powietrze. Mijam chyba najmniejszy na świecie sklep, który jest wielkości drzwi balkonowych i głębokości szafy. Siedzi tam sprzedawca, pewnie cały dzień po turecku, i o dziwo ma nawet colę. Wokoło widzę zaskoczone twarze ludzi. Wychylają się ze swoich mieszkań, by zobaczyć białego, co po ich dzielnicy chodzi.
Zaglądam im do mieszkań. Jedna izba, około 20 metrów kwadratowych. Bardzo często pomalowana na niebiesko. W jednym rogu kuchenka dwupalnikowa na małe butle gazowe. W większości telewizor, koniecznie włączony. W telewizji są seriale w stylu Bollywood. Oglądałem je zawsze, gdy jestem w Indiach, w większości kręcone są w pięknych plenerach, wyjątkowo ładnych dzielnicach. Piękni ludzie i tak jak w każdym kraju na świecie fabuła oparta na miłości, zazdrości i uczuciach. Taki sen dla ludu w Indiach. Rozumiem, dlaczego tak je tu wszyscy lubią. To są takie bajki dla nich. Podobnie jak my opowiadamy bajki dzieciom, tak samo oni chcą wierzyć, że gdzieś jest lepsze życie. Większość tych mieszkań wygląda podobnie. Te same sprzęty. W domach jest czysto. Oczywiście nie ma toalet. Wybudowano kilka i tam się załatwia te sprawy. Są też ustalone miejsca, w które się idzie, jeśli toaleta jest zajęta. Woda jest na szczęście dostępna z sieci wodociągowej miasta. Znalazłem kilka kranów w różnych miejscach, tam dzieci i kobiety kanistrami nabierają wodę.
Czuję mrowienie na karku, wszystko ogarnia półmrok, mimo że jest jeszcze dzień. Wilgoć. Po kilku następnych wąskich uliczkach wychodzę na mały placyk. Tu starsze panie zebrały się na plotki, a grupa chłopców gra w krykieta kawałkiem kija. Jest także mały ołtarzyk jakiegoś bóstwa. Niestety, nie ogarniam ich, bo jest ich tak dużo. Takich miejsc jest kilka, na następnym leżą kosze podobne do kapeluszy muchomorów z kropkami z placków, które suszą się zamiast smażyć. Słońce jest za darmo, za gaz trzeba płacić.
Ludzie są nieufni. Bo dlaczego mieliby mi zaufać? Jestem białym facetem z aparatem. Może chcę kogoś porwać. To jest dość częste, na każdym kroku widać plakaty z podobiznami zaginionych. Z tym, że nie ma plakatów dziewczynek. Dla rodzin często to nawet lepiej, gdy dziewczynka znika, z jednego bardzo banalnego powodu: wesela i posagu. Wesele i posag to obciążenie finansowe tak wielkie, że zbiera się na nie od chwili urodzenia dziewczynki. Byłem na jednym z takich ślubów i może kiedyś je opiszę. Gdyby ktoś kiedyś w Indiach zmienił tę tradycję, to powinien otrzymać Nagrodę Nobla i każdą inną. Ocaliłby bardzo dużo istnień i zapobiegł wielu tragediom.
Mam sprawdzony od lat sposób by mi zaufali ludzie: cukierki. Kupuję paczki po pół kilograma i rozdaję dzieciom. Gdy dzieci się uśmiechają, ich rodzice także. Poklepują mnie po ramieniu, pozwalają robić zdjęcia. Ważne, by być szczerym i uśmiechniętym. Nigdy nie myśleć, że inni mają gorzej, a ja jestem kimś lepszym. Nie! Nigdy tak nie wolno robić. Oni pewnie są lepsi niż każde rozkapryszone dziecko z paszportem UE. Paszport i miejsce urodzenia, za które ludzie oddaliby tu wiele. Wielokrotnie, nie tylko tu, widziałem facetów flirtujących z kobietami. Oni pewnie nie zdają sobie sprawy, przez wielkość własnego ego, że nie są tak atrakcyjni, jak uważają. Kobiety, zwłaszcza młode, widzą nie ich, ale ich paszport i drogę do raju, jakim jest Europa i Unia Europejska. Nawet niezamożna Polska jest obiektem marzeń tysięcy kobiet. Myślę, że zrobiłyby dla takiego marzenia wiele. Spędziłem w tych slumsach kilka dni. To miasta w mieście. Takich miasteczek jest sporo, każde ma swojego „burmistrza” i „policję”. Zasady, dzięki którym każdy wie, gdzie jest jego miejsce. To bardzo zżyta społeczność i musi taka być, by przetrwać. Razem pracują, gdy przychodzi zagrożenie i razem się bawią, gdy jest na to czas.
Gdy wtedy wędrowałem tymi uliczkami, uświadomiłem sobie, że mieszkając tu, nie jest się w najgorszym położeniu. Stopni ubóstwa jest dużo więcej niż mi się zdawało. Ten, który opisałem, nie jest najgorszy. Może kiedyś opiszę te następne.
Na dziś zakończę opowieść o książce, która zainspirowała mnie do przyjazdu do Indii. Patrzę na świat swoimi oczyma i okiem swojego aparatu. Najważniejsze jednak, by chcieć zrozumieć ludzi. Nie trzeba znać języków, by się świetnie dogadywać, najważniejsze, by być szczerym.
Książka, którą opisuję to „Shantaram”, powieść Australijczyka Gregory’ego Davida Robertsa, który skazany za napad na bank, uciekłszy z australijskiego więzienia, przeżył 10 lat w Indiach, zajmując się handlem narkotykami, fałszowaniem paszportów i uczestnicząc w wojnie w Afganistanie. Swoje przeżycia opisał w autobiograficznej książce. Powieść w oryginale (w języku angielskim) została wydana w 2003 roku, polskie tłumaczenie Maciejki Mazan w 2008 (za Wikipedią). W Polsce wydano także audiobooka. Miesiąc temu pojawiła się kontynuacja.
Komentarze: 1
Więcej, więcej chcę!