Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Trzy dni w Paryżu

Trzy dni w Paryżu

6
Dodane: 7 lat temu

W Paryżu, z różnych powodów, miałem okazję bywać zaskakująco często na przestrzeni ostatnich 20–30 lat. Średnio może nie wychodzi to raz do roku, ale prawdopodobnie raz na dwa lub trzy lata. Jak to zwykle bywa, mam podczas tych wyjazdów mniej lub więcej czasu wolnego na własne przyjemności. Tym razem wyjazd był trzydniowy. Oczywiście w teorii, bo w praktyce pierwszego dnia przylecieliśmy wieczorem, a trzeciego wylatujemy po południu. A zatem jeden pełny dzień, który wykorzystałem w pełni dla własnych przyjemności (i jednocześnie testów).

Sony A7R II i Fuji X-T2

Niektórzy z Was wiedzą, że od paru miesięcy szukam aparatu podróżnego. Ma być niewielki, przynajmniej tak dobry jak lustrzanka i nie powodować u mnie skoliozy. Albo sklerozy. No tej, która powoduje krzywy kręgosłup.

Po długich, długich miesiącach czytania wszystkich recenzji i opinii, jakie mogłem znaleźć, przeglądania przykładowych zdjęć, pobierania ich i obrabiania „po swojemu” w Lightroomie, w końcu wywołali mój numerek w kolejce. Na Sony Alpha 7R nie doczekałem się, bo zanim nadeszła moja kolej, pojawił się jego następca – model Alpha 7R II. Dwa lata czekałem (A7R II miał premierę przed rokiem), aż w końcu miałem go przez dwa tygodnie w rękach. W tym celu wybrałem się do Puszczy Białowieskiej i do Wrocławia. Wnioski z tych testów spisałem w recenzji, która pojawi się w grudniowym iMagazine. Będzie też dużo zdjęć.

Na Fuji również czekałem, ale ponad dwa lata. Najpierw miał być X-E2, potem X-T1 i X-Pro2, a teraz X-T2 – polski oddział ma zaledwie po kilka sztuk każdego aparatu i niestety uczestniczą one często we wszelkich warsztatach przez nich organizowanych, więc to droga przez mękę. Udało się jednak – aparat dojechał do mnie dokładnie na dwie godziny przed wylotem z kraju. Dostałem też obiektyw, którego się nie spodziewałem i którego prawdopodobnie nigdy bym nie kupił, ale nadał się idealnie. Jeszcze nie miałem okazji przejrzeć zdjęć zrobionych z jego pomocą, ale będą ilustrowały ten artykuł w chwili, w której będziecie go czytali. Samą recenzję Fuji znajdziecie w styczniowym iMagazine – spędziłem z nim dopiero dwa dni, więc ciężko o jakiś konkretny werdykt w tej chwili.

Dzień w Paryżu z Fuji

Skoro miałem aparat do testów, to miałem idealny powód na ponowne zwiedzanie miasta bez wyrzutów sumienia, że tracę czas. Po dojechaniu wieczorem do hotelu udaliśmy się spać, a następnego dnia wstałem, spakowałem plecak i udałem się na… śniadanie. Ale zaraz po nim wyszedłem na miasto.

Dotychczas zatrzymywałem się w hotelach położonych pomiędzy Arc de Triomph i Le Louvre – idealne miejsce do zwiedzania pieszego. Raz (i prawdopodobnie ostatni), na wyraźne życzenie Iwony, zamieszkaliśmy w rejonie Montmartre – chciała doświadczyć specyficznego klimatu tamtego miejsca. Generalnie nie polecam – mieliśmy kilka niemiłych doświadczeń w tamtym rejonie, pomimo że sam wyjazd był więcej niż udany. Tym razem jednak zatrzymaliśmy się w miejscowości pod Paryżem – Issy-Les-Moulineaux – chociaż większość ludzi prawdopodobnie nie zorientowałaby się, że to nie jest już Paryż. Ta miejscowość wygląda jak każda inna dzielnica miasta. Ma co prawda więcej uroczych kamieniczek i osobny park biznesowy, położony obok Sekwany, ale przypomina mi raczej Żoliborz niż Janki. Można też przemieszczać się pieszo – z hotelu do Tour Eiffel mam niecałe pięć kilometrów, czyli bliżej niż do biura redakcji z domu w Warszawie.

Pod hotelem znalazłem też tramwaj, ale zdecydowałem się na spacer do metra – chciałem poczuć klimat okolicy. Niecałe piętnaście minut później już siedziałem w wagonie i pędziłem w kierunku Place de la Concorde. Zaskoczył mnie nieco widok Roue de Paris obok obelisku, ale pieszo zacząłem się przemieszczać w kierunku mojego pierwszego celu – Apple Opéra. To tutaj, rzekomo, wystawione było najnowsze dzieło Jony’iego Ive’a – książka, w dwóch rozmiarach, pt. Designed by Apple in California. Zanim jednak mogłem zobaczyć nowy modlitewnik firmy z Cupertino, musiałem pokazać zawartość swojego plecaka ochroniarzowi. Nic nie dotykał, ale prosił o pokazanie obiektywu. To niestety cena ostatnich wydarzeń w tym kraju – wojsko jest na każdym kroku, a ochroniarze sprawdzają wszelkie torby i plecaki na obecność broni lub innych niebezpiecznych materiałów. Jak już dostałem się do środka, to trudno było go przegapić. Książka była wystawiona na stole jak każdy inny produkt firmy.

Najpierw podszedłem do tej większej – powierzchnią przypominała mi MacBooka Pro 17″ – po czym zorientowałem się, że to jednak ta mniejsza. Większa wyglądała jak iMac 21″ – to prawdziwie potężna dekoracja na stolik kawowy. Nie było innych zainteresowanych, więc poświęciłem dobre pół godziny na kartkowaniu każdej strony. Jakość całości jest porażająca – Ive się wyjątkowo postarał, jak to zwykle bywa w jego przypadku, żeby żaden detal nie pozostał pominięty. Specjalny papier, posrebrzane brzegi, wyjątkowa okładka – jakość na najwyższym poziomie. Zdjęcia w środku są też czystą przyjemnością dla oka i zmysłów, chociaż muszę przyznać, że brakowało mi słów – poza krótkim wstępem i osobnym dodatkiem z opisem produktów na każdej ze stron książka składa się tylko z fotografii. Szkoda, bo liczyłem, że przy każdym produkcie poznamy jakieś ciekawe anegdoty na ich temat. Patrząc na ten temat obiektywnie, to jego cena nie jest wygórowana – są podobne albumy kosztujące wielokrotnie więcej niż 200 lub 300 euro (zależnie od wersji).

Norbert Cała prosił mnie o przysługę, więc udałem się do stołu z MacBookami Pro. Mój wzrok błądził po nim, próbował przez tłum dojrzeć nowe, cieńsze modele, prawdopodobnie wystawione w odcieniu Gwiezdnej Szarości. Jest! Po drugiej stronie, w rogu! Podszedłem do niego, a to zwykły model. MacBook 13″. Nie Pro nawet… znaczy, nie miał Touch Bara.

– Bonjour Monsieur! Szy masie mosze nouveau Mach Booch Pcho? – zapytałem, po francusku.
– Non! – powiedział.
– Merrrrde! – pomyślałem, tak bardzo akcentując „r”, że aż się zakrztusiłem.

Poinformowałem o tym fakcie Norberta. Odpisał, zawierając wszystkie swoje emocje w jednym emoji: 😞.

blogxt2a0029_2000px-hero

Moim następnym celem był Carrousel du Louvre, a konkretnie drugi paryski sklep Apple – Norbert nie wybaczyłby mi, gdybym nie odwiedził obu. Nie chciałem jednak przemieszczać się metrem – lubię spacerować po tym mieście, bo zawsze coś ciekawego znajdę po drodze. Udałem się zatem w kierunku południowo-wschodnim, klucząc pomiędzy uliczkami. Nie minęło dziesięć minut, gdy zobaczyłem kolejkę do drzwi, za którymi krył się artisan boulanger. Drugą wskazówką, która zasugerowała mi, że należy się tym miejscem zainteresować, były zapachy wydobywające się z wnętrza. Zajrzałem przez witrynę i zobaczyłem prawdziwą ucztę dla podniebienia – morze kanapek z najprzeróżniejszymi nadzieniami i ocean słodyczy w najdziwniejszych kształtach. Miałem tylko jeden problem – nie byłem jeszcze głodny. Zanotowałem mentalnie lokalizację sklepu i kontynuowałem swój spacer.

Apple Carrousel du Louvre niestety również mnie zawiódł – nie było nowych MacBooków Pro, nie było Touch Bara i nie było też modlitewników. Za to obok był Maison du Chocolat, który polecam z całego brzucha – mają tam przepyszne eklerki z prawdziwym, francuskim nadzieniem, w postaci masy czekoladowo-budyniowej. Niestety, tego dnia już się wyprzedały, co mnie zaskakująco mocno zasmuciło. Na poprawę humoru wróciłem do Apple, aby spędzić chwilę z nowymi Beats Solo3 Wireless. Różnią się od poprzedników przede wszystkim nowym procesorem W1 (ten sam, który znajduje się w AirPods) oraz czasem pracy wynoszącym 40 godzin. Apple Music w takich sytuacjach spisuje się na medal – podniosłem iPhone’a z wystawy, sparowałem z nim Beatsy i zacząłem słuchać moich ulubionych kawałków – było wszystko, bo było Apple Music. Na co dzień używam wyjątkowych i prawdopodobnie jednych z najlepszych na rynku słuchawek – B&O H6 – więc z zaskoczeniem przyjąłem ilość niskich tonów skierowanych w stronę moich uszu. Na niektórych rockowych kawałkach bas był tak przesterowany, że zmieniał całkowicie odbiór piosenki. Podejrzewam, że po paru dniach przyzwyczaiłbym się do nich, ale przez ten bas wyszedłem z pustymi rękoma…

img_0131-hero

W międzyczasie zdążyłem zgłodnieć, więc postanowiłem zrobić coś pożytecznego przed odszukaniem pysznej piekarni sprzed paru godzin – wrócić w rejon Opery, a konkretnie do Rue de la Paix. Moim celem były przede wszystkim sklepy – Panerai, IWC Schaffhausen, Rolex, Tiffany & Co. i Bvlgari. W tym pierwszym ponownie przymierzyłem swojego wymarzonego Luminora (PAM00560) i ponownie skrzywiłem się na widok jego ceny. W tym drugim znalazłem kolejnego portugalczyka, którego mógłbym nosić, ale dla którego musiałbym wynająć ochronę – kosztował skromne 98 tysięcy euro. Rolexa minąłem, bo nie mieli nic ciekawego w witrynie, ale do Tiffany & Co. wstąpiłem, aby zobaczyć, co nowego mają z męskich zawieszek. Poza ciekawym dog tagiem, wykonanym z platyny i kosztującym więcej niż podróż na Marsa, znalazłem interesujący wisiorek wykonany z włókna węglowego i białego złota. Cztery tysiące euro. Bvlgari ominąłem szerokim łukiem. Cartiera zresztą też. Skoro nie było cen wystawionych na witrynach, to doszedłem do wniosku, że mnie nie stać.

Od tego patrzenia oczywiście zgłodniałem, więc wróciłem w rejon Boulevard des Italiens po kanapkę. Lokal znalazłem bez problemu w bocznej uliczce i czym prędzej zamówiłem dwudziestocentymetrową bagietkę wypchaną po brzegi pomidorami, sałatą, szynką serrano i bleu crudités, które to słowo prawdopodobnie określało przepyszny sos i ser pleśniowy (fromage bleu). Jako że było już po godzinie 15:00, to postanowiłem rozpocząć przemieszczanie się w kierunku Tour Montparnasse, mojego kolejnego fotograficznego przystanku. Zjedzenie tej kanapki zajęło mi całą drogę do Jardin des Tuileries – jakieś dwa kilometry. Rozkoszowałem się każdym kęsem! Żałuję tylko, że nie zapisałem sobie dokładnego adresu, aby móc to miejsce tutaj udokumentować…

blogxt2a0054_2000px-hero

Punktualnie o 17:00 wjechałem na 56. piętro Tour Montparnasse. Byłem o piętnaście euro lżejszy, ale było warto. Widok zza szyby robi wrażenie, ale polecam każdemu od razu udać się pieszo, po schodach, trzy piętra wyżej, na dach budynku. Taras widokowy na 59. piętrze to sporych rozmiarów przestrzeń na dachu, rozciągająca się prawie do brzegów budynku, która została otoczona szklanymi panelami. Dla fotografujących przewidziano otwory na wysokości klatki piersiowej, co jest rzadkością i bardzo miłym gestem. Prawdziwie długiej lufy się przez tą wąską przestrzeń nie zmieści (mówię o szkłach w okolicach 400–600 mm), ale obiektywy typu 70–200 wcisną się z zapasem. Nie polecam też niczego szerszego niż 50 mm – będziecie obejmowali brzeg budynku – i od razu podpowiem, że idealnie tutaj się sprawdza 56 mm obiektyw w iPhonie 7 Plus. Miłym akcentem jest możliwość użycia statywu – nie trzeba się ani prosić o pozwolenie, ani nie ma problemów z wwiezieniem go windą na górę – ale niestety potrzebny jest model dosyć wysoki. Obecnie mam podróżnego Cullmanna, który mieści mi się bez problemów do kabinówki, ale niestety nawet po maksymalnym rozłożeniu nie sięga do przestrzeni wolnej od szkła.

Niecałą godzinę później siedziałem już w wagonie linii 12, przemieszczającym się pod powierzchnią miasta, w kierunku stacji Mairie d’Issy.

No ale jak ten Fuji X-T2?

Zamawiając aparat, prosiłem o dwa obiektywy do testów – XF 23 mm f/1.4 R (odpowiednik 35 mm na pełnej klatce) oraz XF 56 mm f/1.2 R (odpowiednik 85 mm). Gdybym miał nabyć ten aparat, to prawdopodobnie kupiłbym te dwa szkła w pierwszej kolejności. Niestety, nie było ich na stanie, więc dano mi nowego XF 35 mm f/2 WR (odpowiednik 50 mm) oraz XF 50-140 f/2.8 R LM OIS WR (odpowiednik 75–210 mm). Ważniejsze jednak były wrażenia z samym body i już, po dwóch dniach, mam kilka, szokujących dla mnie, spostrzeżeń, które zweryfikuję w najbliższych dniach i opiszę w pełnej recenzji. Ciekawe jest zestawienie różnic pomiędzy X-T2 z A7R II – to niby dwa inne aparaty, skierowane do różnych osób, ale oba mi odpowiadają. Każdy z nich ma oczywiście swoje plusy i minusy, więc decyzja nie będzie łatwa, ale na pewno będzie mi teraz łatwiej podjąć decyzję.

Oczywiście została jeszcze jedna, bardzo istotna, kwestia – muszę ocenić same zdjęcia z aparatu, a to będę mógł zrobić dopiero po powrocie.

Je t’aime

Kiedyś Paryż był dla mnie zwykłym miastem. Kolejną stolicą z wielu w Europie. Nigdy nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Rzym, który zajmuje u mnie pierwsze miejsce na liście. Kilka lat temu jednak coś się zmieniło i do dziś pamiętam ten dzień bardzo dokładnie.

img_4160-hero

Jechałem wtedy samochodem w rejon Montmartre – nie pamiętam, w jakim celu ani dokładnie gdzie to było – i zobaczyłem dużą, starą i białą kamienicę na wzniesieniu, na tle niebieskiego nieba. Był ciepły, wiosenny poranek. Ulicą szła blondynka w jasnoszarym, długim płaszczu, ciasno związanym w pasie. Na nogach miała jasne buty na obcasie – niestety nie pamiętam teraz dokładnie jakie – a na nosie duże, modne okulary przeciwsłoneczne. Ulica wiła się pośród innych kamienic, a za moim plecami widać było część Paryża, rozświetlonego słońcem.

To wtedy zrozumiałem to miasto, a w zasadzie to konkretne miejsce w tej stolicy. Przemówiło do mnie. W tamtej chwili, wiele lat temu, spojrzałem na okna tej kamienicy i widziałem siebie spoglądającego z jednego z nich na życie toczące się na ulicy. Później zobaczyłem siebie w kafejce na rogu, pijącego espresso w sobotni poranek… i być może spożywającego croissanta zapiekanego z szynką i serem.

To nie jest miasto, w którym chciałbym mieszkać, ale ma w sobie magnetyzm, który odkryłem dopiero po wielu latach. Jeśli kiedyś w nim będziecie i jak już zwiedzicie typowe turystyczne miejsca, to zgubcie się w nim i być może wtedy lepiej poznacie siebie samych, tak jak mnie się to przydarzyło.

Wojtek Pietrusiewicz

Wydawca, fotograf, podróżnik, podcaster – niekoniecznie w tej kolejności. Lubię espresso, mechaniczne zegarki, mechaniczne klawiatury i zwinne samochody.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 6

23mm i 35mm nie mogą być jednocześnie odpowiednikami 50mm ;) Z kolejnym aparatem polecam wyjazd do Brugii albo Trewiru. Co do tekstu, gdybym nie czytał przy śniadaniu to bym zgłodniał w trakcie. Ten akapit dotyczący Fuji bardzo biedniutki, a pełna recenzja dopiero w moje urodziny?

Polecam Brugię – najpiękniejsze miasto europy

Miałem okazje korzystać z A7R II i X-T2. Może Sony to technicznie lepszy aparat, ale jak dla mnie to tylko bezduszna maszyna. Fuji to coś znacznie więcej. Dlatego go kupiłem.

Dla mnie Sony ma trochę duszy, a Fuji mnóstwo. Ale do Sony mam szkła, a te w Fuji nie do końca mi pasują. Coś za coś. Jak zwykle.