Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Muzyka

Muzyka

4
Dodane: 7 lat temu

Muzyka to trochę banał. Jest wszędzie i chyba każdy powie, że owszem, słucha muzyki. Większość nawet określi swój ulubiony gatunków i tylko procent nie będzie umiał zawęzić swojego gustu do trzech gatunków.

To jednak będzie osobisty tekst, o mnie i mojej muzyce. O tym, że ona na mnie działa i często jest czymś więcej niż tylko tłem do pracy.

Słucham dużo. Średnia z last.fm z ostatnich dziewięciu lat to tylko 22 odtworzenia dziennie, ale ciężko się dziwić, skoro w takim 2013 roku zapisało się tam niewiele więcej odsłuchań niż w pierwsze 20 dni tego roku. Tak. Jestem zakochana w tym narzędziu i nałogowo z niego korzystam.

#szju

Jeśli ktoś z Was śledzi mnie na Twitterze, to mógł się natknąć na #szju. Nie wiem czy kojarzycie ten skrót? Syndrom Zapętlenia Jednego Utworu. Zaczyna się niewinnie. Odkrywam piosenkę, znajduję ją na Deezerze (bo to mój ulubiony serwis do streamingu muzyki) i puszczam w kółko. Jeśli piosenka jest naprawdę dobra – dobijam do setki odtworzeń w niecałe dwa dni. Słuchawki wsadzone w uszy, suwaczki przesunięte do prawej strony. Mój azyl. Może trochę izoluję się od świata na ten czas, ale czasem chyba trzeba.

Przeszukuję internet w poszukiwaniu tekstu. Nie chcę, żeby cokolwiek mi umknęło. Przy aktualnym #szju nie było to takie proste, album wyszedł miesiąc temu, a moja wybrana piosenka wcale nie jest tą najbardziej popularną. Jeśli dodamy fakt, że sam wykonawca jest raczej niszowy, to jest źle. Gdy już znalazłam tekst, to miał w sobie parę błędów, które na szczęście byłam w stanie poprawić. W jednym okienku praca, z prawej strony ekranu przypięty ten tekst – mogę śpiewać. Stroję miny i po cichu wypowiadam kolejne słowa. Uwielbiam ten stan. Z zewnątrz pewnie wyglądam dziwnie, ale średnio mnie to rusza.

Moje tweety są monotematyczne. Podniecam się tym, jak idealnie tekst wstrzela się w mój gust i że ta piosenka mogłaby mi innego miesiąca aż tak nie podejść, a potem głupio mi podrzucić linka do YouTube’a, bo co sobie ludzie o mnie pomyślą. Brawo ja.

Po trzech-czterech dniach jestem wreszcie gotowa zerknąć na resztę utworów danego wykonawcy. Czasem zostaje on w całości na dłużej, czasem tylko ta jedna piosenka trafia do bardzo starannie przygotowanej listy Ukochanych na Deezerze. Tak, jestem wybredna. I nie, jeśli piosenka jest naprawdę dobra, to nie nudzi mi się nawet po dwustu odtworzeniach w kółko.

Ukochane zespoły

Ile zespołów nazwiecie ulubionymi? Trzy, pięć? Piętnaście? Jak często ktoś dostaje się do Waszej prywatnej czołówki? A może nie ograniczacie się do zespołów, konkretnych płyt, tylko eksplorujecie gatunkami?

Mam może piętnaście ukochanych wykonawców. W dziesiątce się nie zmieszczę i poza pierwszym miejscem (Innerpartysystem), reszty nie poukładam. Każdy z tych zespołów (bo tylko Landon Tewers to nie zespół) jest ze mną od kilku dobrych lat. Z Innerpartysystem to już dziewięć lat, Incubus jest ze mną chyba trochę dłużej, podobnie A Perfect Circle czy The Servant (który nadal kojarzy mi się z wakacjami w Irlandii dziesięć lat temu, kiedy to wreszcie odważyłam się posłuchać czegoś ponad “Cells”). Nowi wykonawcy dochodzą do tej listy rzadko, Glass Animals poznałam prawie 3 lata temu, Passion Pit w 2009, rok później Mumford and Sons, a w 2011 na nowo odkryłam The Mars Volta (w zeszycie z moją “powieścią” miałam zapisaną jedną piosenkę! Już w 2007 roku). Z szybkiej matematyki wychodzi, że przez ostatnie pięć lat zakochałam się tylko w Glass Animals i aktualnie w Landonie Tewersie. Rozumiecie, prawda? Jak coś odkrywam to całym sercem, chociaż nawet nie wiem, co sprawia, że zespół się do mnie przykleja.

Landon Tewers

To trochę dziwne. Pierwszy raz poczułam potrzebę kupienia mp3, bo Deezer w zapętleniu nie wystarczał mi do szczęścia. “Need to change” brzmi mi teraz nawet w budziku, a nie przepadam za umieszczaniem piosenek w tym miejscu (wiecie, dość szybko ma się tego dość). Po tygodniu kupiłam płytę, digital niestety, bo nie dostarczają do Irlandii z jedynego miejsca, gdzie można ją kupić. To były moje pierwsze zakupy w Microsoft Store (pierwsze Digital, bo konsolę też mam stamtąd) i jestem generalnie zachwycona faktem, że w dzisiejszym świecie to działa tak instant. Kilka kliknięć myszką, parę danych wklepanych na klawiaturze i już. Uwielbiam czasy, w których żyjemy! I to, że wyrosłam z szukania muzyki na szemranych serwisach – chociaż szczerze, łatwiej mi było znaleźć tę płytę w takich miejscach niż faktycznie w serwisie, gdzie mogę ją mieć legalnie.

Wiem już dziś, że będę do niego wracać, że będzie na mojej stałej playliście “kochań”, że zostanie ze mną na kolejne dziesięć lat i zawsze będę się głupio uśmiechać przy tej jednej piosence.

No nic, łapcie. I tak pewnie myślicie sobie o mnie dziwne rzeczy.

Jak słucham muzyki?

W Deezerze, to już wiecie. Do muzyki offline mam tę aplikację plus starego Winampa, którego nadal ubóstwiam za globalne klawisze skrótów. W Deezerze mam ukochaną playlistę, a na niej równo 100 piosenek. Znajdziecie tam od jazzu po hip-hop, przez rocka, techno czy folk-rocka, parę instrumentalnych utworów ze ścieżek dźwiękowych i obok sprośne i hałaśliwe piosenki 3OH!3. Misz-masz kompletny. Mój.

Nie słucham radia, poza okazjonalnymi odtworzeniami 101x.com, czyli jedynego radia, które gra dokładnie to, co kocham – poznałam tam Passion Pit! Pomiędzy Foo Fighters, The Mars Volta, Incubusem i starymi hitami, jak “Black Hole Sun” Soundgarden. Głównie zapętlam ścieżki dźwiękowe, to moje główne źródło odkryć i wśród tych stu ukochanych piosenek pewnie 40% znajdziecie w jakimś filmie, serialu lub w grze. Rocznie do tej playlisty dokładam może piętnaście piosenek. Słucham więc w kółko tego samego i nie mam dość. Po prostu nie mam. Może jestem nudna? A może po prostu wierna? Muzyka jest ważnym punktem mojego życia, potrafi momentalnie poprawić mi humor lub przywrócić wspomnienia.

Angelika Borucka

Koduję, gram w gry i oglądam horrory. A do tego wszystkiego używam Windowsa.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4

Deezer i Winamp to dla mnie taka abstrakcja, jak lot na Marsa, ale i tak doskonale Cię rozumiem. A przy M&S dostaję usznego orgazmu. 2 koncerty i ciągle mi mało. Pojadę jeszcze pewno na 8 kolejnych.

Ja większości moich kochań już na żywo nie usłyszę :( ale i tak się cieszę, że moje największe love spotkałam, w sumie 2 miesiące przed tym jak się rozpadli.

M&S uwielbiam – Wilder Mind w kuchni w wieży, więc jak robię obiad to zawsze zapuszczam ♥ są genialni. Na koncert się miejmy nadzieję kiedyś wreszcie wybiorę.

Landon Tewers już się słucha… i muszę powiedzieć, że mnie wzięło :-)