Teheran
Obecnie bardzo głośno o zanieczyszczeniu miast w Polsce. Nie mieszkam na szczęście w żadnym z tych najbardziej zanieczyszczonych. Od jakiegoś czasu mieszkam na Mazurach. Niestety z powodu pracy często muszę odwiedzać miasta, o których słyszymy w mediach. Wszystkie te miejsca nie są jednak nawet w połowie tak zanieczyszczone jak Teheran, w którym niedawno byłem.
Teheran to stolica Islamskiej Republiki Iranu. To największe miasto regionu i całego państwa.
Przyleciałem o 23.00, ale z lotniska udało mi się wyjść dopiero grubo po 3 w nocy. Turystów na pokładzie było dokładnie siedmioro. Para z Czech, dwie Holenderki, małżeństwo z Polski i ja. Urzędnikom się nie spieszyło. Wydanie wiz trwało wieki i do ostatniej chwili nikt nie był pewien, że ją otrzyma.
Szybko złapałem taksówkę. Potem szaleńcza podróż do hostelu. Łapałem obrazy migające za szybą. Teheran był oświetlony kolorowymi lampkami i proporcami oraz flagami. Minarety podświetlone i piękne. Hostel kosztował 6$ za noc. I dokładnie wyglądał na 6$. Mały pokoik, jak schowek na szczotki, w nim dwa stalowe łóżka, nic więcej się nie zmieściło. Było zimno na dworze. Kaloryfer w pokoju na szczęście dawał przyjemną temperaturę. Toaleta i prysznic na zewnątrz. Dokładnie na zewnątrz, bo hostel miał otwarty ganek, z którego wchodziło się do pokoi i części sanitarnej. Toaleta w stylu wschodnim, czyli dziura, prysznic w ciemnej dziurze, a wszystko przy około 6 stopniach Celsjusza. Są tu dobre hotele, ale ten ma specyficzny klimat. Znają go na całym świecie.
Rano wyszedłem, by zobaczyć miasto, coś zjeść i znaleźć transport, którym pojechałbym w głąb kraju. Nie miałem planu podróży. To duża ulga i luksus podróżowania.
Ulice czyste. Ruch spory. W powietrzu czuć spaliny. Po ulicach jeżdżą ciężarówki lokalnej produkcji. Nie mają chyba tłumików i na pewno nie mieszczą się w żadnej europejskiej klasie ekologicznej. Z ich rur wydechowych wydobywa się czarny, gryzący dym.
Uciekłem do metra. Tu panują zasady jak w wielu znanych mi państwach i podział na wagony dla kobiet i mężczyzn. Ma to swoje uzasadnienie nie tylko związane z wyznaniem, ale i z dużym tłokiem. W kobiecych przedziałach jest luźniej. W męskich jest największy ścisk, jakiego w życiu doświadczyłem. Chciałem się dostać w pobliże starej ambasady USA. Tu zaczęła się rewolucja islamska. W pobliżu same uczelnie. Teraz teren byłej ambasady należy do nich. To, co pozostało, to bardzo charakterystyczne graffiti na murach.
W Teheranie wszędzie czuję, że jestem w państwie policyjnym. Ciągle mam na plecach czyjś wzrok. Nigdy i nigdzie nie miałem podobnego uczucia. Na ulicach patrole wojskowe lub jakiejś policji, ale uzbrojone jak żołnierze.
Pojechałem do głównej dzielnicy handlowej. Pasaż, gdzie były całe rodziny. Tu chciałem coś zjeść. Zjadłem kawałek pizzy w wersji perskiej. Tani i smaczny. Co zabawne, są tu bary, które wyglądają jak znane na całym świecie „burgerownie” czy te od pikantnych skrzydełek, ale każda ma trochę inną nazwę. Tak jak kiedyś u nas były adadisy, a nie adidasy. Nigdzie nie jest ładnie. Nie trafiłem do ładnych miejsc. Wszystko brudne, piękne są jedynie mozaikowe meczety i banki, których jest chyba więcej niż w Europie. Należy zauważyć, że tutejsza bankowość nie jest połączona ze światową siecią banków. Ile wwieziemy gotówki, tyle musi nam wystarczyć. Na szczęście jest tanio.
Postanowiłem dalej podróżować koleją. Poszedłem na dworzec kolejowy. Wielki, monumentalny budynek. Wszedłem i nagle wszystko ucichło. Wszyscy patrzyli na mnie. Podszedłem do informacji i zapytałem o pociąg. I tu nagle problem. Cyfry. Pani zapisała mi, o której mam odjazd, bo nie mówiła po angielsku. Zapisała mi wszystko po arabsku, z tym, że w Iranie liczby zapisuje się po persku, a nie po arabsku. Poszedłem do kasy. Pani w kasie sprzedała mi bilet na pociąg nocny, kuszetka. Miałem do przejechania około 800 km. Zapłaciłem 32 zł w przeliczeniu na polskie. Dwa razy liczyłem. Na bilecie na szczęście zapisano mi ołówkiem, o której mam odjazd.
Stawiłem się wieczorem i na szczęście, gdy tylko dworzec się wyciszył, podbiegła do mnie dziewczyna. Licealistka zapytała po angielsku, czy może mi pomóc. Wyjąłem bilet i zapytałem, z jakiego peronu mam pociąg. Peron 8. Dziewczyna pokazała, jaki to znaczek. Poszedłem tam i znowu przeszkoda. Bramki jak na lotniskach. Ochrona poprosiła o mój paszport. Zerknęli na wizę i kazali iść na posterunek policji na odprawę paszportową. Posterunek policji to był spory pokój, gdzie kilku funkcjonariuszy w przepoconych koszulach oglądało chyba perski odpowiednik M jak miłość. Byli autentycznie wściekli, że im przeszkadzam. Kazali usiąść i czekać. Skończył się odcinek, zwołali mnie. Na bilecie coś nagryzmolili i przystawili pieczątkę. Mogłem już wsiadać do pociągu.
W pociągu znowu popłoch. Niewierny, czyli ja, mam przedział z kobietami. Szaleństwo. Zamieszanie. Kierownik pociągu bał się mnie przesadzić, więc zaczął przesadzać wszystkich wokoło. Efektem tego zamieszania było to, że w przedziale byłem ja i dwa małżeństwa. Poproszono, by od razu rozłożyć kuszetki. Kobiety miały leżeć nade mną, bym nie widział ich bezpośrednio.
Podróż minęła. Wróciłem do Teheranu. Powiedziano mi, że warto wjechać kolejką linową na pobliskie góry. Faktycznie. Góry są częścią miasta. Nie trzeba nigdzie dojeżdżać. Ja przeszedłem pieszo i zajęło mi to z 30 minut od stacji metra. Za 12 zł wjechałem na wysokość 3300 m n.p.m. Sporo bogatych przyjeżdża tu po pracy i śmiga na deskach lub nartach godzinę czy dwie, a potem wraca do miasta. W poprzednim numerze Weekly zdjęcie z okładki zostało zrobione właśnie na górze. Widać było smog. Straszna, czarna pierzyna okrywająca miasto.
Wieczorami miasto wyludnia się. Sprzedawcy rozpalają koksowniki, takie, jakie znamy z PRL lub z manifestacji pod Sejmem. Jest ich sporo. Kopcą i razem z ciężarówkami karmią smoka zanieczyszczeniami.
Lotnisko i znowu uczucie policyjnego państwa. Każdy krok monitorowany. Nie rozumiem i nie wiem, jak dokładnie to przekazać, ale czułem się jak w filmie Operacja Argo, gdzie pracownicy ambasady USA uciekają z Iranu.
Iran jest obecnie bardzo przyjaznym państwem dla turystów. Nie można jednak ulegać złudzeniu. Ja takiemu złudzeniu uległem. Z jednej strony – wspaniali ludzie, a z drugiej – opresyjny aparat państwowy. Trudno to wszystko ogarnąć. Jednak ja zawsze wybieram ludzi, to oni są wspaniali. Szczególnie, gdy podchodzą do Ciebie, pozdrawiają i pierwszym ich pytaniem jest: „Ile zarabiasz?”. Polecam, by odwiedzić to najstarsze państwo na świecie. Jedna rada, nigdy nie mówcie, że Iran jest arabski. Będziecie mieli przechlapane. Iran to Persja. Dumna i odważna, jedynie 1,5% to Arabowie.
Komentarze: 1
Koniecznie przeczytaj mój wywiad z Pati – https://imagazine.pl/2016/05/16/oddajac-swoj-los-drodze/. Przyjaźnimy się od dawna. Ona wie o Iranie tyle, że to aż trudne do opisania. Także podkreśla niesamowitą gościnność Irańczyków. :) http://patrycjaborzecka.com/