Weekly Chill #032
Przy okazji finału naszej – a nie tylko Jurka Owsiaka, Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zawsze wraca temat niesienia pomocy. Większość z nas raczej deklaruje, że pomaga, o ile może. I komu może. Do tego wrócę jeszcze za chwilę. Staram się unikać antagonizmów, które wychodzą na jaw zawsze przy okazji finałów Orkiestry z serduszkiem, ponieważ najnormalniej w świecie – są dla mnie żenujące. O ile jeszcze pięć lat temu odbijały się echem wyliczania wzajemnych przywar i słuszności względem mamony, dziś pomaganie generuje innego rodzaju czczą gadaninę.
#032/ Pomaganie
„Nie pomagam w ten sposób. Nic Ci oszuście nie wrzucę!”. – usłyszałem kiedyś na krakowskich plantach. Fakt faktem, każdego dnia roi się tam od wyłudzaczy, ale także od ludzi, którzy mają prawdziwe problemy, których dotknęła bieda. Nie zawsze ta finansowa, czasem emocjonalna. Nie zawsze szukają pieniędzy, prawie zawsze szukają dobrego słowa. Omijamy ich, ponieważ to my, nie oni, jesteśmy przecież intelektualną elitą, która na tym czy innym blogu finansowym wyczytała o głupocie wspierania bezdomnych złotówką wrzuconą do ich pordzewiałej puszki. Oczywiście puszki po piwie.
Wspomnienie
Boli mnie takie podejście. Rozumiem jego zamysł i całkowicie zgadam się z powtarzanym i lansowanym przez ostatnie kilka lat, hasłem: „Pomagasz, dając wędkę i ucząc, jak łowić, a nie serwując jedną rybę”. Owszem. Przyjrzyjmy się temu zdaniu raz jeszcze.
„Dając wędkę” – wędka kosztuje. „Ucząc, jak łowić” – czas każdego z nas kosztuje. O tym nie napisze już prawie nikt. Ma to dwa skutki. Pierwszy rodzi w nas chore poczucie wyższości nad potrzebującymi. „Nie mam czasu. Odejdź! Nie żebrz. Idź do przytułku!”. Koniec wypowiedzi Pana wszechwiedzącego. Tymczasem rozmawiałem kiedyś z jednym bezdomnym. Był analfabetą. Popadł w alkoholizm z tych czy innych powodów. Kiedyś ktoś tak właśnie go potraktował.
– Ja bym poszedł do tego przytułku, ale nikt z tych, którzy mnie tam wysyłali, nie powiedzieli mi, gdzie to jest. Gdy kiedyś dopytałem, zostałem pobity – wyznał mi ze łzami w oczach. Gdyby dostał adres na kartce, ktoś musiałby mu powiedzieć, gdzie to jest. Nie potrafił czytać. Ktoś? Ktokolwiek? Wątpię. Mistrz finansów osobistych skręciłby w kolejną uliczkę, spiesząc się do biura. Koloryzuję? W porządku. Mogę. Chcę Ci coś pokazać, Czytelniku.
„Ja pomagam w inny sposób”. To zdanie słyszę coraz częściej. Kolejny raz – zgoda, rozumiem, przecież jeden tweet warty jest dziś pięć złotych (!) – wspaniałych czasów dożyliśmy. Nie musimy wychodzić na mróz, aby wesprzeć Orkiestrę. A co z pozostałymi? A no tak, przytułki. Pamiętam […].
Pomaganie innym zaświadcza o naszym człowieczeństwie. Ba, wzruszamy się przecież psem, który ogrzewał na torach ranną sukę przez kilka dni, aby przeżyła, ryzykując życiem obojga, gdy przejeżdżały nad nimi kolejne składy pociągów. Piękna, łzawa historia, którą można przeczytać na iPadzie Pro, siedząc w kawiarni i sącząc przelewową czarną. Wnioski z niej płynące? „Ludzie są bestiami dla zwierząt!”, „O rany, jakie to cudowne! Gdzie Ci mężczyźni! Który by się tak zachował!?” – czytam w komentarzach pod informacją o psiej parze. Tymczasem w Łodzi, na mrozie, zamarza dwóch bezdomnych. W komentarzach znajduję już jedynie: „Sami zgotowali sobie taki los!”. No przecież poszli, stanęli w kolejce i powiedzieli: Poproszę biedę.
Tak mówią mistrzowie życia. Niezależni finansowo (albo Ci, którym wydaje się, że tacy są), wielcy panowie pierwszego świata, którzy „pomagają inaczej” i chętnie edukują innych, mówiąc jak (nie)pomagać. Znają odpowiedzi na każde pytanie. Tymczasem Orkiestra gra. W mediach – jak co roku – jej brzmieniu wtóruje nienawiść i hejt. Dźwięki, pomimo i wbrew temu wszystkiemu, czynią dobro. Bo dobro, ze swej natury, myśli i działa „inaczej” niż nasze puste, zakute, pyszne łby.
Chill
Pogadaj dziś z bezdomnym.