Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Multimedia w operze

Multimedia w operze

0
Dodane: 8 lat temu

Gdy powiedziałam w pracy, że wczoraj byłam w operze, rozległ się gromki śmiech. Ale gdy zaczęłam opowiadać, jakie technologiczne cuda na spektaklu doświadczyłam, pojawiło się zainteresowanie.

Branża IT, w której pracuję, choć – jak się okazuje – jest pełna muzyków (o czym napomknęłam w poprzedniej smartkulturze), to nie sprawia wrażenia specjalnie kulturalnej. Za to kultura staje się coraz bardziej technologiczna i przepełniona IT. To dobrze, bo gdyby było inaczej, nie miałabym o czym pisać!

Wracając do opery. Byłam otóż na „Salome” Ryszarda Straussa. Tytuł zawsze przywodzi mi na myśl niezwykłe ilustracje Aubreya Beardsleya do dramatu Oscara Wilde’a, o wpływach orientalnych, zdecydowanej kresce; kłębi się na nich od emocji, opętanie, szaleństwo sięgają naszych szyi nachylonych nad obrazkiem.

001Salome-Beardsley-hero

W Operze Narodowej w Warszawie otrzymaliśmy widowisko lekko orientalizujące (dostrzegłam nawiązanie do japońskiej mangghi), nieco minimalistyczne. Tylko „nieco”, bo w mojej opinii dość oszczędną scenografię wzbogacały multimedia, ale równie oszałamiające, co ilustracje Beardsleya.

Historia Salome jest krótka: tańczy dla Heroda, męża swej matki w czasie uczty, zachwycony jej tańcem obiecuje jej, cokolwiek zażądałaby, a dziewczyna prosi o podaną na srebrnej tacy głowę proroka Jochanaana. Reżyser, Mariusz Treliński, osadził akcję w burżuazyjnym domu, w którym kłopoty zamiata się pod dywan. Na te oszczędne wnętrza oświetlone lampami (chyba z Ikei) artysta wizualny, Bartek Macias, „rzucił” projekcje wideo. Nakładały one na ten „idealny” świat grubą warstwę odkrywającą jego prawdziwe skomplikowanie i zepsucie.

002Salome-hero

(fot. K. Bieliński/Teatr Wielki Opera Narodowa)

Jeśli dobrze widziałam, artystów od widowni oddzielał przezroczysty ekran, a wydaje mi się, że nawet kilka takich ekranów – obrazy na nie rzucane sprawiały więc wrażenie trójwymiarowych. Raz to kula, raz przyroda, raz gęste wzory, które wywoływały gwałtowne emocje w widzach, jak widziałam po sąsiadach. Współgrając z muzyką, tworzyły ponury chwilami nastrój spektaklu i podwyższały dramatyzm akcji.

Mówi się, że multimedia „uratowały” operę. To rozrywka elit – bogatych, których stać na bilet kosztujący nieraz tysiące euro czy dolarów, lub osób wpływowych, które przychodzą na zaproszenie. I nagle coś drgnęło, coś się stało. Do opery wkroczyły multimedia – sztuka wideo, rozmaite projekcje, wizualizacje, mappingi. Opera kiedyś, w XVII czy XVIII wieku, napędzała rozwój technologiczny (taki Ludwik XIV musiał mieć najnowsze zdobycze na swojej scenie, na przykład w zakresie mechanizmu wywoływania fal) i wygląda na to, że podobnie dzieje się i dzisiaj. To piękne! Doskonałym przykładem jest „Don Giovanni” z Royal Opera House, którego scenografia jest dużej mierze wykonana z wizualizacji. Mamy szkielet, na który „rzuca się” faktury, kolory, obrazy dopowiadające więcej niż widać na scenie. Dodam, że pod względem technologicznym ta inscenizacja opery Mozarta jest absolutnym majstersztykiem.

Sztuka wideo w operach pełni różne funkcje. W „Salome” warstwa wideo nałożona na scenografię i artystów ujawniała ich wnętrze, dopowiadała to, co wyszłoby z psychoanalizy bohaterów, zagęszczała atmosferę, podnosząc i tak wysokie napięcie osiągnięte wyłącznie środkami muzycznymi. W przywołanym „Don Giovannim” przejmuje momentami rolę scenografii – wyobraźmy sobie gołe ściany na scenie, ożywiane rzucanymi na nie obrazami. Podobnie jak to było w mappingu towarzyszącym rosyjskiej piosence na Eurowizji, o czym pisałam w pierwszym odcinku smartkultury. Przyzwyczajajmy się do projekcji wideo, mappingów, może nasze domy będą wkrótce tak wyglądać? Zamiast modnej w latach osiemdziesiątych fototapety, na ściany będziemy sobie rzucać projekcje odpowiadające naszemu nastrojowi, muzyce, którą puszczamy w domu i tak dalej. To pieśń przyszłości, ale potrafię sobie to wyobrazić. Zapada wieczór, a na ścianę w kuchni wypełza z rzutnika wąż, tańczy w rytm muzyki płynącej z wieży…

Opera tymczasem zaczyna przypominać wielkie spektakle popkultury. To chyba dobrze, bo coraz więcej ludzi na operę chodzi – bilet na tzw. jaskółkę (najwyższy balkon) kosztuje niedużo, a to okazja, by się wystroić i przez moment poczuć jak Julia Roberts w „Pretty Woman”. Jeśli do tego mamy do czynienia z tak wspaniałym przedstawieniem muzycznym, jak „Salome” w Operze Narodowej w Warszawie, to idźmy jak w dym.

Anna Gabryś

Byłam flecistką, wydawczynią, historyczką, muzealniczką. Jestem IT PM. Nie wiem, kim jeszcze zostanę. #piszęSobie #smartkultura #polszczyzna

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .