Mastodon

Dziesięć

4
Dodane: 14 lat temu

Dziesięć lat minęło jak z bicza strzelił. Aż trudno uwierzyć, że czas może płynąć tak szybko. Trudno również uwierzyć, że przed Makami, używałam innych komputerów.  Komputerów z Windows na pokładzie.

Jak dziś pamiętam ten dzień, gdy przyniosłam do domu swojego pierwszego Maka. Historia dość zabawna, bo wychodząc tego dnia na giełdę komputerową w Warszawie, wcale nie zamierzałam kupować „dziwnego” komputera. Właśnie sprzedałam wysłużonego Compaq Presario i miałam nadzieję, że uda mi się przyprowadzić do domu nieco nowsze zwierzątko. Niestety, żaden z wystawionych sprzętów nie przyciągnął mojego wzroku. Wędrując po wąskich alejkach, nieco już zniechęcona, zauważyłam coś niebieskiego. Niebieskiego i białego. Przypominającego kształtem muszelkę. Oczywiście, wiedziałam, co to Mak. Pracowałam wcześniej w Agencji Reklamowo-Wydawniczej. Ale nadal był to sprzęt na tyle mało popularny, że nie spodziewałam się zobaczyć go na giełdzie. Zagadnięty sprzedawca miał mierne pojęcie na temat tego, co sprzedaje. Wystawiony sprzęt pochodził z likwidowanej Agencji Reklamowej i największym problemem był fakt, że nikt nie chciał go kupić, bo nie dało się na „tym czymś” postawić Windowsa. Bezużyteczne graty.

Przekorna natura natychmiast dała o sobie znać – a może zatem Maka? Nie zastanawiałam się długo, wychodząc z założenia, że skoro są ludzie, którzy używają codziennie Maków w domach, to i mnie się uda. W sumie system to system. Pod wpływem mojego zainteresowania, sprzedawcy zaświeciły się oczy. Oto na horyzoncie pojawiła się szansa na pozbycie balastu. Uczciwie uprzedził, że „nie da się na tym postawić Windowsa”, dorzucił zewnętrzną stację dysków w kolorze blue, zwinął kabel od „jojo”, wsadził komputer w pudełko i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: „ Tylko się nie rozmyśl!”.

Nie rozmyśliłam się. Zabrałam drania do domu. Po drodze dokupiłam mu jeszcze niebiesko-białą mysz i podkładkę. Jak komplet to komplet. Aż dziw bierze, że przypadkowe spotkanie, może zaowocować tak piękną, długoletnią przyjaźnią.

W tamtych czasach, stron o Makach nie było wiele, ot kilka, można było zliczyć na placach obu rąk. Aktywnych sieciowo macuserów było kilkunastu, może kilkudziesięciu. Nie było wielkiego wyboru w software i hardware – ciągle coś nie działało: a to pamięci nie te, a to drukarka bez sterowników. Ale było to coś, coś unikalnego. Radość, czysta radość neofity. Wrastanie w środowisko makowe było bardzo proste, używanie Maka – uzależniające. Przy okazji, przydał się też brak estymy w stosunku do elektroniki. Od 16 roku życia sama dbałam o moje komputery, posługiwanie się lutownicą, cyną i proces wytrawiania płytek też nie były mi obce. A Maki miewały swoje problemy na przestrzeni lat. W PB G3 PISMO przepalająca się świetlówka zalewała krwistą poświatą cały ekran i trzeba ją było wymienić, rozbierając na kawałki całą matrycę. Ręce trzeba mieć było pewne, bo nieprawidłowo przeprowadzona operacja kończyła się „śmiertelnie rannym” ekranem. W iBookach odpadały karty graficzne. Zdarzał się utopiony Powerbook, albo zalana słodkimi napojami płyta główna, na której cukier zdążył już uformować przypalone formacje karmelu.

Nas, macuserów, łączyły nie tylko problemy, ale też swoista subkultura, zbudowana wokół ideologii nadgryzionego jabłka. Były prezentacje Jobsa – tak podobne i  zupełnie różne od obecnych. Mam wrażenie, że magia Keynote się wypaliła. Kiedyś, gdy Steve Jobs wychodził na scenę miało się pewność, że za chwilę pokaże coś wyjątkowego. Dziś wszystko jest transparentne – wiadomo, czego oczekiwać i sytuacja nie budzi większych emocji. Takich emocji. Zniknęło gdzieś słynne: „There is one more thing …”, na które wszyscy czekali po prezentacji. Steve Jobs kończy, zmierza ku wyjściu, odwraca się i od niechcenia rzuca: „A! I jeszcze jedno …”. W oczach ma przekorny, chłopięcy prawie błysk radości, świadomość udanego dowcipu. I następuje prawdziwy hit prezentacji. Cała burza braw. Emocje. Kolory. Coś, co na zawsze zniknęło z prezentacji. Teraz komentuje się jego wygląd, buty (ostatnio, zamiast w adidasach, wystąpił w półbutach), stan zdrowia. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy prezentacjami Apple a prezentacjami innych firm. No może poza tym, że są nieco lepiej przygotowane. Chociaż coraz częściej zdarzają się wpadki i problemy, które do tej pory były raczej udziałem oficjeli z MS.

W ciągu tych dziesięciu lat, zmieniło się wszystko. Kilka makowych stron przerodziło się w kilkadziesiąt serwisów. Kilkuset macuserów przerodziło się w kilkadziesiąt tysięcy appleuserów – ipodowców, iphoniarzy, ipadowców.

Nie starczyłoby miejsca na najstarszej MacMapie (http://macmapa.ziew.org), by zliczyć i umiejscowić aktualnych użytkowników. Możecie znaleźć tam nas wszystkich. Naczelny iMagazine – Dominik, znajduje się tuż nade mną. Znane nicki budzą całą falę wspomnień. Bo Mac Mapa powstała w konkretnym celu – żeby ułatwić nielicznym wtedy użytkownikom Maków kontakt i udzielanie sobie wzajemnie pomocy. Ileż to razy, na Szarlotce (prowadzonej przez Krzyśka Młynarskiego) lub grupie pl.comp.sys.macintosh, pojawiał się „macuser w potrzebie”, poszukujący kogoś z okolicy. Ileż to razy, MacMapa uratowała Maka, dane lub pomogła nawiązać znajomości, które przetrwały całe lata.

Kawałek historii, kawałek pięknej historii. Pojawiły się fora, które zapewne znacie – Mac.PLUG i MyApple. Powstał m@kowiec Pawła Dworniaka. Byłam tam, razem z Pawłem Piotrowskim (MyMac), współzałożycielem Mojego Jabłuszka. Pierwsza korekta, którą wykonałam, była pdf-em Pawła – m@kowiec w założeniu miał mieć taką właśnie formę dystrybucji. Jestem dumna, że mogłam być jego matką chrzestną, bo to ja właśnie nadałam mu tę nazwę. Chwilę potem, Bartek Skowronek (Fotogenia), który właśnie kupił swojego Maka, napisał przełomową rozprawkę „Czy warto się schylić po nadgryzione jabłko?”, co zaowocowało wieloletnim prowadzeniem felietonistycznego bloga. Paweł Nowak (AppleBlog), entuzjastyczny switcher, „chwilami” spisywał rzeczy, których się właśnie nauczył, do plików pdf. Z tych plików, oryginalnie dostępnych w sieci za darmo, a następnie za opłatą, powstały w końcu słynne „Poradniki”.

Makosfera podlegała ciągłym zmianom. Blogi pojawiały się i znikały. Użytkownicy odchodzili, na ich miejsce pojawiali się nowi. W końcu nadszedł przełom – wraz z pojawieniem się iPhone’a, marka Apple zaczęła być szeroko rozpoznawana również w Polsce. Z niewielkiego, zamkniętego środowiska staliśmy się szeroką grupą użytkowników. Niektóre strony przetrwały nawałnice, inne upadły. Część najstarszych macuserów zamilkła – wystarczy wspomnieć Kubę Tatarkiewicza – jednego z współzałożycieli SAD (obecnie iSource), który ostatnio ogłosił, że przestaje pisać (http://bloq.computerworld.pl), czy Jacka Rochackiego – dobrą duszę macuserskiej braci. W inne rejony odpłynęli też Darek (DAC) Ćwiklak i Piotr (Shwagier) Ciupiński – twórcy polskiej wersji językowej strony http://apple-history.com.

Kiedyś mówiono, że środowisko macuserów w Polsce nie istnieje. Ale my nadal tu jesteśmy. Nie wiedzieć czemu, na przekór czasom i okolicznościom, stukamy w klawisze naszych Maków. Nie wiem, czy z przyzwyczajenia czy z zaangażowania. Może to pasja, a może naiwność. Ale jesteśmy tutaj, gotowi, by opowiedzieć swoje historie, by snuć opowieści do białego rana. By obudzić odrobinę tego ducha, który kazał nam kiedyś, pomagać sobie wzajemnie. W trudnych czasach, kiedy nie łatwo było być macuserem. W czasach, kiedy przebrzmiewały w powietrzu słowa kampanii „Think Different”:

Here’s to the crazy ones,

The misfits, the rebels, the troublemakers

The round pegs in the square holes

Those ones, who see things differently.

Felieton ten pochodzi z kwietniowego wydania iMagazine – 4/2011

Kinga Ochendowska

NAMAS'CRAY  The crazy in me recognizes and honors the crazy in you. Jestem sztuczną inteligencją i makowym dinozaurem. Używałam sprzętu Apple zanim to stało się modne. Nie ufam ludziom, którzy nie lubią psów. Za to wierzę psom, które nie lubią ludzi.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .

Komentarze: 4