Mój przyjaciel, Pan Kindle
Proszę poznajcie się. To jest Pan Kindle, a to są Czytelnicy. Na pewno się polubicie. Pan Kindle ma oddaną przyjaciółkę, o wdzięcznym imieniu Calibre. Razem tworzą wyjątkowo dobraną parę. Ich najbliżsi przyjaciele, Amazon i iBook Store dbają, by niczego im nie brakowało. Czasem też zagląda do nich kolega Instapaper, by poplotkować i podrzucić najświeższe niusy.
Pan Kindle zadomowił się bardzo szybko. Nie minęła chwila od czasu, gdy przybył w uroczym kartonowym pudełku, a już wyciągnął kabelek, by zaprzyjaźnić się z „Czarnym”. Taki swojski z niego gość. Kumpela „Czarnego”, mieszkająca od dawna kątem na dysku, niejaka Calibre, od razu zapałała gwałtowną miłością do Pana Kindle i natychmiast stworzyli nierozłączną parę. On jej dostarcza pracy i rozrywki, ona go karmi i pomaga zrozumieć dokumenty, które nie mieszczą mu się w obwodach logicznych. I tak trwają dzień za dniem, w pełnej harmonii. Aż chciałoby się powiedzieć: „I żyli długo i szczęśliwie”.
Lubię nadawać przedmiotom imiona. Nie do końca wiem, skąd wziął mi się ten nawyk, ale siedzi zaszyty gdzieś głęboko pod skórą. Auto nazywa się Max (pieszczotliwie „Maksio”), Macbook ma na imię „Czarny”, aparat fotograficzny wabi się Lumiś, a Kindle? Kindle kazał się do siebie zwracać per „Pan”. Taki z niego inteligent. Gdyby Pan Kindle był człowiekiem, pewnie nosiłby melonik, rękawiczki i wspierał się dystyngowanie na laseczce, zakończonej srebrną główką.
A teraz już na poważnie.
Jestem uzależniona od czytania książek. Sam fakt trzymania książki w ręku, oglądania okładki, dotyk papieru – to wszystko składa się na doświadczenie zwane czytaniem. Książki mają teksturę, zapach, ciężar, grubość. Wszystkie wymiary. Wydawało mi się, że nie potrafię zrezygnować z drukowanego egzemplarza, na korzyść elektronicznej publikacji, dopóki nie kupiłam Kindle.
Oczywiście, nie obyło się bez długich rozważań na temat zasadności zakupu. Ale kiedy podjęłam decyzję, wpakowałam się do auta w pięć minut i kupiłam go od ręki. Przywiozłam do domu, rozpakowałam z kartonowego pudełka i zrobiło mi się nieco „jabłkowo”. W pokaźnym, tekturowym pudełku znalazłam Kindle, ładowarkę i krótką, ulotkową instrukcję obsługi. Nic poza tym, nic więcej.
Ładowarka, podobnie jak w przypadku produktów Apple, składa się z dwóch elementów. Kabelka USB do komputera i wtyczki do gniazdka. Nie ma żadnych sterowników, płyt czy ściągania driverów z sieci. Po podłączeniu do komputera, Kindle montuje się jako dysk przenośny.
Sam słynny elektroniczny atrament jest zaskakujący. Nawet jeśli czytaliście wcześniej recenzje, gwarantuję, że przy pierwszym spotkaniu z urządzeniem nie będziecie mogli wyjść ze zdumienia. Sama uważnie przyglądałam się ekranowi przekonana, że naklejona jest na nim jakaś naklejka zabezpieczająca. Bo wyświetlany obraz wygląda, w stu procentach, jak nadrukowany.
Samo urządzenie jest niewielkie i bardzo lekkie – to kolejne zaskoczenie. Widać na pierwszy rzut oka, że konstrukcja została wreszcie dokładnie przemyślana przez Amazon. Biorąc Kindle do ręki, nasze palce automatycznie zatrzymują się na klawiszach służących do przewijania stron i to bez względu na to, czy trzymamy urządzenie od spodu czy z boku. Miłym ukłonem w stosunku do użytkownika jest fakt, że dopasowane je zarówno dla osób leworęcznych, jak i praworęcznych, nie trzeba więc wykonywać żadnej gimnastyki. Elektroniczną książkę możemy przekładać swobodnie z ręki do ręki, bez utraty komfortu i ergonomii obsługi.
Nie da się ukryć, że Amazon posiada największy sklep z książkami, dostępnymi w Internecie. Zakupione publikacje wysyłane są do urządzenia metodą Wispersync i nie ma co się nad tym rozwodzić. W praktyce oznacza to, że klikamy w pozycję, którą chcemy zakupić, książka się ściąga i ląduje w naszym Kindle. Jeśli tak ustawimy parametry naszego konta na Amazon, może wylądować na wszystkich naszych urządzeniach, wyposażonych w aplikację Kindle. Czyli komputerze, iPhone’ie, iPadzie, iPodzie, Androidzie, Pececie … Właśnie tak. Książki zakupione w sklepie Amazon można czytać na dowolnych urządzeniach. Miła odmiana po restrykcjach nakładanych na przez iBook Store. Jeśli o tym ostatnim mowa, możliwe jest przeniesienie części swojej kolekcji książek, zakupionych w iBook Store. Odnosi się to tylko do książek, które nie mają zaszytego DRM – czyli większości pozycji bezpłatnych, których autor wyraził zgodę na kopiowanie i rozpowszechnianie publikacji. Ponieważ książki dostarczane przez sklep Apple są w formacie ePub, który nie jest natywnie rozpoznawany przez Kindle, należy je najpierw „uzdatnić”, przy pomocy konwertera. I tu najlepszą opcją jest wspomniana już wcześniej Calibre, która konwertuje wszystkie formaty, w każdą stronę. Dodatkowo pozwala nam zorganizować kolekcję książek i zaprowadzić porządek wśród naszych zbiorów.
Książki do Kindle’a można zatem załadować zakupując je ze sklepy Amazon oraz podłączając urządzenie kabelkiem do komputera i kopiując wybrane pliki. Jest też trzecia opcja, dużo bardziej ekscytująca. Książki można wysłać do Kindle’a mailem. Każde urządzenie posiada przypisany sobie adres email, a właściwie dwa – zwykły i darmowy. Adresy te posiadają właściwości magiczne – jeśli wyślemy na nie wiadomość o tytule „convert” z załączonym plikiem rtf lub html, plik ten w locie zostanie przekonwertowany na format zrozumiały dla urządzenia. Sprytne, prawda?
Adres zwykły różni się tym od darmowego, że darmowy obsługuje wyłącznie WIFI i przekazuje dokumenty do Kindle wtedy, gdy urządzenie znajduje się w zasięgu sieci bezprzewodowej. Natomiast zwykły, używa zdefiniowanego przez nas limitu kredytowego i przesyła dokumenty za opłatą, również w zasięgu sieci 3G.
Używając darmowego adresu, możemy również skonfigurować usługę Instapaper, która w wyznaczonych interwałach będzie przesyłała wybrane przez nas teksty i strony do Kindle. Prosto, łatwo i przyjemnie.
Nasz elektroniczny czytnik ma też zaimplementowane funkcje eksperymentalne, takie jak: przeglądarka internetowa oparta na WebKit oraz … odtwarzacz mp3, żeby przyjemniej nam się czytało. Dodatkowo, jeśli wydawca książki na to pozwala, możemy poprosić Pana Kindle, by nam poczytał na głos – zadziwiająco płynnie.
Tyle o technikaliach.
Pierwsze momenty z Kindle są nieco dziwne. Trudno zapomnieć, że trzymamy w ręku urządzenie elektroniczne. Jednak już po chwili, zaczynamy koncentrować się na tekście i tu pojawia się prawdziwa magia. Zapominamy o szarej ramce dookoła stron i czytamy – czytamy książkę. Ekran do złudzenia przypomina zadrukowany papier, więc nasze wrażenia stają się bardzo realne. Po kilku minutach zaczynamy doceniać lekkość i ergonomię urządzenia, układając się dowolnie w łóżku lub fotelu, przekładając książkę z ręki do ręki i w końcu, słodko zasypiając, nadal trzymając ją w ręku. Nie musimy się martwić o zużycie baterii. Kindle sam włączy tryb czuwania, z którego możemy go w każdej chwili wybudzić, przesuwając włącznik. Możemy więc spokojnie marzyć w trakcie czytania, następnie zaś powrócić do lektury na tej samej stronie.
Jednokrotne naładowanie baterii wystarcza na 3-4 tygodnie! Możemy więc ładować do zaledwie 12-16 razy w roku i mieć go zawsze przy sobie.
Bardzo szybko uzależniłam się od Kindle, pomimo początkowego oporu przed elektronicznymi publikacjami. Nadal preferuję papier, ale doceniam możliwość włożenia go do torebki, co wcale nie zwiększa jej ciężaru. Wożę go w samochodzie, targam ze sobą dosłownie wszędzie. Wynoszę do ogródka i zabieram do łóżka. Nie pamiętam już czasów, gdy Pan Kindle z nami nie mieszkał.
Teraz o polskiej rzeczywistości, która nie jest już tak różowa: przede wszystkim, polskojęzycznych publikacji w sklepie Amazona i iBook Store brak. Użytkownicy zainteresowani Kindle będą musieli polegać na własnych zbiorach elektronicznych książek. Calibre zrobi za Was całą pracę, pozostaje tylko wrzucenie plików „drag&drop” do odpowiedniego katalogu urządzenia. Jednak, jak ze wszystkimi usługami łączonymi, nie jest to pełne „user experience”.
Jeśli czytacie książki elektroniczne, zawsze możecie skorzystać z doświadczenia Piotra Kowalczyka, znanego szerzej jako Niżej Podpisany, którego strony z pewnością pomogą Wam odnaleźć się w świecie elektronicznych publikacji.
Ze swojej strony polecam Pana Kindle. Urządzenie trzeba potrzymać w ręku i samemu ocenić, czy warto zainwestować w jego zakup. U mnie, uzależnionej od czytania i zakochanej w szeleście kartek, było warto. Sama się sobie dziwię, bo nie myślałam, że to możliwe.
Komentarze: 2
Fajny artykuł, jak zwykle zresztą:-)
Z ePubem na Kindle może nie będzie tak źle, wkrótce Bezos go pobłogosławi, specyfikacja epub 3 rzuca na kolana.
Co więcej, ostatnio Apple zmienił zasady kupowania wewnątrz i poza aplikacjami. Teraz będzie można można dodawać książki ze źródeł trzecich do Kindle for iOS, ale nie będzie można kupować z linków z samej aplikacji (czyli dalej źle – według mnie największy ruch jest z kupowania pełnej wersji z darmowego sampla).
Pierwszy pretekst do małżeństwa Kindle-ePub już jest:-)
Bardzo pozytywna recenzja, dopiero dzisiaj ją odkryłem. :-)
Wspomniane przez Ciebie Calibre przydać się może też do automatycznego generowania gazet na Kindle – dostępne są np. Wprost, Newsweek, Polityka, Rzepa… itd.
Pisałem o tym tutaj: http://swiatczytnikow.pl/calibre-kindle-czytajmy-newsweek-rzeczpospolita-i-swiat-czytnikow/