Niewidzialna technologia
Świat stoi obecnie na technologicznym rozdrożu. Jednym z kierunków rozwoju rynku jest tworzenie coraz to wydajniejszych konstrukcji, opartych na znanych schematach i rozwiązaniach. Drugi, zdecydowanie mniej nudny, stanowią przedmioty, które mamy codziennie przy sobie, jednak dzięki elektronice zyskują one dużo większe możliwości.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 7-8/2013
Pamiętam, jak w podstawówce kolega nosił na ręku zegarek z wbudowanym kalkulatorem. Ten zabawny i mało użyteczny gadżet o przyciskach wielkości łebka od szpilki był czymś wyjątkowym. Nie dlatego, że oferował coś nowego – dużo wygodniej i szybciej można było policzyć coś na dużym urządzeniu. Chodziło jednak o to, że zawsze znajdował się na ręku, gotowy do działania. To właśnie był powód roztaczanego przez zegarek uroku, nietypowa myśl, która tchnęła w przedmiot codziennego użytku nowe życie, sprawiła, że dzieciak z podstawówki chciał z niego korzystać, mimo tego, że rówieśnicy zgodnie twierdzili, że informacja na temat aktualnej godziny ważna jest jedynie dla ich rodziców.
Czym zegarek z kalkulatorem różni się od dzisiejszych „inteligentnych” okularów, opasek czy właśnie zegarków? Idea jest przecież dokładnie ta sama – nadać znanemu przedmiotowi nowe funkcje, co uczyni go przydatniejszym. Oczywiście, żaden producent zegarków nie ogłosi dumnie, że „od dziś będziecie mogli policzyć, ile czasu Wam zostało”. Jeśli natomiast powie, że pokaże powiadomienia z Twittera, pozwoli odpisać na maila bez wyciągania smartfona z kieszeni, a nawet pokaże drogę do najbliższego, polecanego przez znajomych baru, to… cóż, ja byłbym zachwycony. I podejrzewam, że nie tylko ja. Pojawia się tu jednak pewien problem, który od dawna prześladuje branżę IT – jej projektanci nie zawsze radzą sobie z faktem, że gadżet zastępujący element galanterii przestaje być zabawką, a staje się integralną częścią stroju, a jednocześnie stylu. Nie może wyglądać więc jak odpustowy szmelc, bijący po oczach kolorami migających diod, przytwierdzony do nadgarstka za pomocą gustownego, pomarańczowego, pokrytego płomieniami paska.
Obecne inteligentne przedmioty nie grzeszą niestety wyglądem. Nie chodzi nawet o to, że są brzydkie, bo projekt obudowy potraktowano jako ostatni etap, mający na celu upchnięcie całej potrzebnej elektroniki. Dużo większym problemem jest to, jak bardzo wyróżniają się one na tle swoich nieunowocześnionych wersji. Inteligentne zegarki pokroju Pebble natychmiast rzucają się w oczy, podobnie jest zresztą z Google Glass. Okulary te są świetnym pomysłem, ale obecną wersję można traktować jedynie jako prototyp, który nigdy nie powinien dostać się do sprzedaży na szeroką skalę. Każdego nowego rozmówcę będzie rozpraszał fakt, że nad uchem nosimy kawał plastiku, a część oka mamy przysłoniętą przez wyświetlacz. Podobnie będzie wyglądać to z jakimkolwiek innym urządzeniem, które drastycznie odstawać będzie od przyjętego kanonu. Co innego tworzyć kompletnie nową kategorię produktu, a co innego – modyfikować istniejący, znany od stuleci przedmiot.
Recepta na unowocześnienie towarzyszących nam przedmiotów jest prosta. Niewidzialność. Układy elektroniczne tak dyskretnie umieszczone w urządzeniach, że nie widzielibyśmy różnicy w wyglądzie między „inteligentnym” a „zwykłym” przedmiotem. Rozwiązania przemyślane tak, by nie ingerować w nasze życie bardziej, niż sami tego chcemy. „Nie założę tej koszuli, nie zmieści mi się pod jej mankietem Jawbone”. „Daj spokój, w Glass nie wpuszczą mnie do kina”. Rynek inteligentnych akcesoriów dopiero się rozwija, a już teraz mamy z nim podstawowy problem – jest skierowany do bardzo wąskiej grupy odbiorców, łaknących technologii, a niekoniecznie zwracających uwagę na to, jak jest postrzegana. Rozumiem, że produkty te muszą dojrzeć, nie mogą być trzymane wiecznie w laboratoriach i przemykać ukradkiem na prezentacjach. Nie oznacza to jednak, że są na tyle dopracowane, by weszły do powszechnego użytku.