#lifehacker — Edukacyjna niedziela
Jak wiecie, odwiedzałam ostatnio rejony internetu o bardzo podejrzanej reputacji. Nie. Proszę się nie śmiać. Zwłaszcza Pan – w drugim rzędzie. To nieładnie tak chichotać bez pardonu.
Nie wiem, jak to jest u was, ale ja ze swoją córką rozmawiam o wszystkim. Mamy taki zwyczaj, że w niedzielę do mojego łóżka pakuje się pies (trochę duży), kot (trochę mały) i młoda (trochę rozczochrana). Młoda wie, że jeśli chce gadać, to musi przyjść z kubkiem kawy, bo bez odpowiedniej dawki kofeiny, w pewnym wieku, szare komórki odmawiają porannej aktywności. A kiedy już rozmawiamy, to przez parę godzin i o wszystkim. Również o podejrzanych rejonach internetu. Powiedziałam o tym kilku znajomym, którzy wyrazili swoje głębokie zdziwienie faktem, że rozmawiam ze swoją córką o „takich” sprawach. Ale to tylko dlatego, że nie wiedzą, o jakich sprawach ona rozmawia ze mną.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z tego, że młodzi ludzie nie funkcjonują bez internetu. Może się wam wydawać, że sprawdzają tam sobie plan lekcji albo odrabiają prace domowe, ale zapewniam Was, że to sytuacja analogiczna do tej z memów na Facebooku. Co znajomi myślą, że robię, co nauczyciele myślą, że robię, co rodzice myślą, że robię. I w końcu – co robię naprawdę. A prawda jest taka, że moja córka ma znajomych na całym świecie – takich, których nigdy nie widziała na żywo. I że są jej bliżsi niż niejedna koleżanka ze szkoły.
Ma więc kolegę w Danii, który czasem przychodzi do mnie pogadać albo lajkuje zdjęcia na Instagramie. Ma niewidomą koleżankę w Stanach. Gdyby się tak dobrze przyjrzeć, to moglibyśmy zaliczyć wszystkie kontynenty i wszystkie strefy czasowe. Nie jest to coś, czego możemy w jakikolwiek sposób uniknąć. Świat się zmienia, zmienia się bardzo szybko. Ostrzeżenia, które wystosowywaliśmy jeszcze 10 lat temu – żeby nie poznawać nowych ludzi w internecie – przestały już dawno być zasadne. Internet rządzi się swoimi własnymi prawami, globalizacji już nie zatrzymamy. Musimy się więc upewnić, że młodzi ludzie w sieci zachowują się ostrożnie. I może nawet czegoś się od nich nauczyć. Nie wierzycie?
Rozmawiałyśmy o różnych szemranych rejonach internetu i dziwnych ludziach, których można tam spotkać. Zapytałam ją więc, skąd wie, że osoba, z która rozmawia, jest tą, za którą się podaje. „Maaaamo!” – popatrzyła na mnie z politowaniem. „Przecież to się robi tak!”. I zaczęła opowiadać, jak wygląda survival młodego człowieka.
Przede wszystkim to już nie czasy, kiedy opieraliśmy się wyłącznie na tekście. Większość komputerów wyposażonych jest w kamerki internetowe, wystarczy więc zaprosić rozmówcę na śmieciowe konto na Skype. Czasem jednak, z różnych względów, nie jest to możliwe. Co wtedy? Muszę powiedzieć, że byłam pod wrażeniem pomysłowości dzieciaków. Umawiają się oni bowiem na wysłanie zdjęcia. Zdjęcie, powiadacie? Przecież zdjęć u nas pod dostatkiem, we wszystkich rejonach internetu. Ej, młodzi ludzie nie są jacyś wyjątkowo głupi! Nie chodzi o jakiekolwiek zdjęcie, tylko o zdjęcie ze z góry umówionym znakiem. Narysowanym na ręce, kartce, czy nawet policzku. Takim, jakiego nie znajdziecie w internecie. I, muszę przyznać, że dzieciaki świetnie radzą sobie z rozpoznawaniem twórczości w Photoshopie.
A co na przykład zrobić, jeśli ktoś się przyczepił, nie chce się odczepić, a zablokować się go nie bardzo da? W tym celu powstały specjalne linie, zwane rejection lines. Jeśli ktoś uparcie nagabuje Cię o numer telefonu, możesz wysłać go w miejsce, gdzie uprzejmy głos wytłumaczy, że osoba, od której otrzymałeś numer, nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Albo opowie serię dowcipów. Albo jeszcze coś innego.
Młodzież doskonale wie, do czego służą śmieciowe konta na Facebooku, śmieciowe adresy e-mail i konta Skype. A co ważniejsze, kiedy zbierze się już grupa znajomych online, to bronią się nawzajem jak lwy. Pomagają sobie wzajemnie i udzielają informacji. Skąd wiem to na pewno? Dzięki temu, że rozmawiam ze swoją córką o wszystkim. Ci młodzi ludzie przychodzą również do mnie – dzielą się spostrzeżeniami, wątpliwościami, zadają pytania. Wygląda na to, że jestem jedną z tych cool mums, z którymi dzieciaki nie boją się rozmawiać. Fajnie mam, prawda? A wiecie dlaczego? Bo nie próbuję zawracać kijem Wisły ani stawać z rozłożonymi rękami na środku informacyjnej autostrady. Młodzi ludzie będą poznawać się w internecie, a ich dzieci nie będą znały czasów, kiedy takie poznawanie się było czymś niezwykłym i niebezpiecznym. Lepiej więc, żeby nasze dzieci ufały nam i opowiadały bez skrępowania o tym, co dzieje się w sieci i co robią, kiedy nie patrzymy im na ekran. Bo w ten sposób możemy upewnić się, że nie stanie im się żadna krzywda.
Poza tym, że jesteśmy rodzicami, fajnie byłoby, żebyśmy byli również przyjaciółmi. Takimi najlepszymi i od serca. To lepsze niż blokady rodzicielskie i permanentna inwigilacja. Restrykcyjne metody sprawdzają się tylko w ograniczonym zakresie. Jeśli będziemy ufali naszym dzieciom, jest szansa, że one również będą ufały nam.
W końcu żyjemy w jednej, wielkiej, globalnej wiosce.
To się już nie odstanie.
A tak na marginesie – szczęśliwego Nowego Roku. Niech się wam spełnią wszystkie marzenia i plany. Bądźcie dla siebie dobrzy. I zachowujcie się przyzwoicie w internecie.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 1/2016