Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Strefa komfortu – strefa wystarczającego

Strefa komfortu – strefa wystarczającego

0
Dodane: 9 lat temu

Kwiecień to taki dziwny miesiąc. Zwłaszcza w tym roku. Jesteśmy tuż po Wielkanocy, po urlopach, mamy wiosnę – przynajmniej tę kalendarzową – a do wakacji nadal pozostało około trzech miesięcy. Gdzieś po drodze niektórzy będą jeszcze pisali matury szumnie zwane egzaminem dojrzałości – choć nie oszukujmy się, matura tak naprawdę niewiele sprawdza. Trzeba ją jednak zdać, inaczej niż w przypadku ukończenia studiów. Ten felieton oraz wywiad, który znajdziecie w tym numerze iMagazine, chcę skierować w pewnym stopniu właśnie do tegorocznych maturzystów. Jeśli znacie takich, a oni jeszcze nie znają iMagazine, proszę, podrzućcie im wydanie .pdf.

Ze wszystkich wymienionych powodów w kwietniu zastanówmy się nad tym, jak dalece potrafimy wychodzić z tak zwanej strefy komfortu. Czym jest, dlaczego warto, a nawet trzeba z niej wychodzić i co można dzięki temu zyskać – o tym Wam dzisiaj opowiem.

Strefa komfortu

Strefę komfortu najłatwiej zdefiniować jako życiową przestrzeń, w której obrębie poruszamy się bez dodatkowego wysiłku, którą dość dobrze znamy, która jest przewidywalna, łatwo w niej zatem planować wydarzenia i osiągać proste cele. Cele, do których realizacji wystarcza aktualny stan wiedzy. W strefie komfortu nie stawiamy sobie skomplikowanych wyzwań, nie skupiamy się na podnoszeniu kwalifikacji, ale raczej na kwalifikowaniu otoczenia jako komfortowe, czyli bezpieczne, czyli takie, wobec którego możemy przyjąć postawę pasywną.

Osoba żyjąca w strefie komfortu zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Niekoniecznie jednak najistotniejsze. Łatwo to zobrazować na przykładzie podróżowania. Osoby, które cenią sobie własną bezpieczną strefę, będą szukały do skutku hoteli z odpowiednią dla ich preferencji liczbą gwiazdek (zazwyczaj pięć), z odpowiednią ceną noclegu, w odpowiedniej bezpiecznej lokalizacji i z najłatwiejszym z możliwych dojazdem z lotniska i z hotelu do głównych atrakcji turystycznych lub do celu podróży.

Strefa komfortu praktycznie eliminuje konieczność trenowania w sobie wytrwałości, ponieważ skrupulatnie dbamy, aby wszystko, co się w jej obrębie wydarza, działo się możliwie szybko, luksusowo i po naszej myśli. Wszelkie odchylenia od głównej linii – muru, oddzielającego osobę żyjącą w tej strefie od pozostałych, aktywnych życiowo, osób – od nieprzewidywalnego świata, są nieakceptowalne i stają się problemami nie do pokonania. Przykład: interesuje się humanistyką, kocham czytać lektury, pisać wypracowania, opowiadać ludziom historię. Jestem w tym dobry. Wybieram studia humanistyczne, będąc przekonanym, że w czasie ich trwania, nigdy nie spotkam się już z matematyką, algebrą czy logiką. Nurt życia to bardzo szybko weryfikuje, następuje zderzenie oczekiwań z realiami – bum, problem gotowy. Co robić? Rezygnować ze studiów? Płacić za korepetycje, poddać się?

Strefa wystarczającego

Elementarny problem z życiem tylko w obrębie naszej strefy komfortu jest taki, że jest to życie na pół gwizdka, a nawet na jedną czwartą. Życie wystarczające – nie świetne, nie bardzo dobre, często nawet nie dobre, ale dostateczne. Mierne. Wystarczające, aby mieć gdzie spać, mieć co zjeść, mieć za co przeżyć od wypłaty do wypłaty. Przyjaciół trzymamy wówczas na dystans, żeby przypadkiem o coś nas nie poprosili. O wakacjach myślimy przez pryzmat przeszkód, a nie możliwości. Klasyczny przykład: „Pojechałbym, gdybym miał za co”. Więcej o tym, dlaczego takie myślenie nie ma kompletnie sensu, przeczytacie w wywiadzie z Patrycją Borzęcką, który znajdziecie w tym numerze. Idąc dalej – naukę traktujemy jako obowiązek, nawet niekoniecznie przykry, ale usankcjonowany przez siłę wyższą w postaci oczekiwań rodziców wobec nas, nieudolnego rynku pracy, złego pochodzenia i braku tytułów szlacheckich, braku miliardowego spadku na naszym koncie etc.

„Jak żyjesz? Jakoś leci. Stara bieda”. Tak odpowiadają osoby, dla których „wystarczające” stało się jedyną soczewką, przez którą mogą spoglądać na świat. Bardzo zabrudzoną soczewką. Niekiedy takie „wystarczające” życie ktoś spróbuje pokolorować. Wyczyścić na chwilę soczewki. Szybko jednak okazuje się, że użył do tego zbyt ostrej tkaniny i trwale je porysował. W skrócie: wiemy, że nie pasuje coś w tym naszym życiu, trzeba to coś zmienić, ale nie mamy kompletnie pojęcia, jak się do tego zabrać. Korzystamy więc z półfabrykatów jak mass media, trenerzy motywacyjni z YouTube’a, karmienie się hollywoodzką wizją pełnionego i szczęśliwego życia. Niczym romantyczni bohaterowie, którzy ciągle żyli melancholią, nostalgią i romantyczną wizją nieosiągalnego szczęścia.

Wystarczające życie to najgorsze, na co możemy się zdecydować. Na każdym etapie podjęcie takiej decyzji jest tragiczne w skutkach, ale zwłaszcza wtedy, gdy wchodzimy w dorosłość. Raz zaakceptowana bylejakość będzie się za nami wlokła aż do momentu wielkiego przełomu, który może, ale nie musi nastąpić i który zawsze będzie bolesny. Po co marnować czas? Po nic. Dokładnie po nic. Nie ma na świecie absolutnie żadnego powodu, aby akceptować to, co wystarczające. Żadnego systemu, żadnej osoby, która mogłaby ci to narzucić. Ludzie nie lubią tych, którzy wystają z tłumu, ale też właśnie te osoby zazwyczaj osiągają sukces, okazują się wizjonerami swoich czasów.

Paweł Nowak, twórca legendarnego już, pierwszego nad Wisłą bloga Appleblog.pl, wspominał kiedyś o klasycznym doświadczeniu, które wielu kazałoby mu leczyć u psychiatry. On tego nigdy nie zrobił. Nigdy nie zamierzał. Sytuacja miała miejsce podczas robienia zdjęcia firmowego zespołowi. Wszyscy ustawili się w rzędzie, równo, jeden obok drugiego. Tylko Paweł nie mógł znieść stania w szeregu i musiał przed niego wystąpić. Inaczej coś zjadłoby go od środka, jak sam mówi. To bardzo klarowne zobrazowanie osób, które pragną czegoś więcej i nie boją się tego komunikować światu.

Ludzie zawsze będą zazdrościli tym, którzy znaleźli w sobie pokłady odwagi, pozwalającej im się wznieść na zupełnie nowy poziom życia. Przykład drugi: znajoma, dzięki kontaktom budowanym przez kilka lat, załapała się do pracy dla Google’a. Jej zadaniem jako fotografa było dokumentowanie aparatem ulic na potrzeby usługi Street View. Chodziła i pstrykała zdjęcia ulic Krakowa. Wiedziała, jak mam nadzieję chyba każdy, kto używa Internetu, że Google to firma, dla której praktycznie żadna kwota nie jest zbyt wysoka. O ile stoi za nią jakość. Ona ją gwarantowała. Google wypłacił jej za trzy dni pracy pięciocyfrową sumę. Netto. Przelew przyszedł, po sprawie. Miała wtedy 24 lata. Studiowała i jednocześnie pracowała. Kochała fotografię. To wszystko. Nic więcej.

Co się stało, gdy powiedziała znajomym o udanej transakcji z Google? Została wykluczona, jak wiele osób na początku, zaraz po decyzji o wyjściu ze strefy komfortu. Wiecie, co było problemem tych, którzy ją wykluczyli? Bycie wystarczającym. Ta informacja zakłóciła ich strefę komfortu, odbiła się do muru i zabrała przy okazji całą ich frustrację życiem, uderzając w Magdę złością i nienawiścią. Przykre, ale musisz być na to gotowy, ponieważ, Drogi Czytelniku, mam nadzieję, że chcesz wyjść z bylejakości. Do dzieła zatem!

Strefa nieustannego rozwoju

Jak najprościej zacząć wychodzenie ze strefy komfortu? Spójrz na swoją codzienność. Ile razy w ciągu dnia przez twoją głowę przewijają się świetne pomysły na to, co mógłbyś robić w życiu, kim mógłbyś zostać, jak bardzo chciałbyś coś zrobić? Ile razy odpowiadasz sobie wtedy: „No tak, ale…”. We wszystkich tych momentach, spróbuj zakwestionować to „ale”. Przykład: jeśli interesujesz się literaturą, humanistyką, dużo czytasz i wiele o niej wiesz to i tak ciągle będziesz to robił. Kochasz to. Nie ma więc sensu iść na humanistyczny kierunek studiów, tylko po to, aby robić to, co zwykle. Sukces zawsze przychodzi tam, gdzie jest trudniej. Warto uczęszczać do klas matematycznych, studiować kierunki ścisłe, jeśli w humanistyce sobie radzimy. Wtedy się rozwijamy, a nie stoimy w miejscu. Wtedy możemy powiedzieć, że czegoś się nauczyliśmy, a nie zmarnowaliśmy pięć lat na słuchanie wykładów i wykładowców, od których nierzadko już wtedy wiedzieliśmy więcej. Oni mogli nie mieć przecież pasji do tego, co robili. Ja nie wybrałbym już drugi raz studiów humanistycznych. Właśnie z przytoczonych powodów. Nie popełnij mojego błędu.

Druga sprawa: nie bój się mieć nierealne oczekiwania i tylko z pozoru nierealne marzenia. Mierz wysoko. Najwyżej spadniesz i obijesz sobie tyłek, wyciągając z tego upadku doświadczenie. Ja zarobiłem pierwsze konkretne pieniądze w wieku piętnastu lat. Pomagając znajomym w prowadzeniu ich biznesu. Pozwoliło mi to oswoić się z rygorem pracy i kiedy dziś, coraz silniej kieruję swoje myśli bardziej na pracę dla siebie niż pracę „na kogoś”, mam już doświadczenie i potrafię przygotować poduszkę w razie kolejnego upadku z dość dużej wysokości. Lepsze to niż ciągłe patrzenie w niebo, wzdychając przy tym i szepcąc: „Jak fajnie byłoby zobaczyć Ziemię z lotu ptaka”. Będzie trudno? Będzie, bo wszystkie sensowne sprawy i sukcesy w życiu rodzą się w wielkich trudach. W nieprzespanych nocach, w pisaniu biznesplanu, trudnych rozmowach z inwestorami, nauce języka, aby w ogóle móc te rozmowy toczyć i tak dalej. Nie szukaj doradców maści wszelakiej. Najlepszym doradcą finansowym czy personalnym jesteś Ty sam. Warunek jest jeden: zamienić „chciałbym” na „chcę”. „Zrobiłbym” – na „zrobię”. „Pokochałbym” – na „kocham”.

Na koniec kwestia najważniejsza: wytrwałość. To zawsze powinien być niekwestionowany upór. Nic nie dzieje się samo. Nic nie stanie się bez Ciebie. Nikt nie jest w stanie zabrać Ci pragnień.


Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 04/2016

Krzysztof Kołacz

🎙️ O technologii i nas samych w podcaście oraz newsletterze „Bo czemu nie?”. ☕️ O kawie w podcaście „Kawa. Bo czemu nie?”. 🏃🏻‍♂️ Po godzinach biegam z wdzięczności za życie.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .