Apple to dopalacz do biznesu
Wywiad z Michałem Wawrzyniakiem
Mojego dzisiejszego rozmówcę nazywają artystą scenicznym, lecz to określenie nie oddaje w pełni jego potencjału. Znając jego działalność wyłącznie powierzchownie, możemy go nazwać szkoleniowcem lub coachem, ale to z kolei jest szufladkowaniem w takim segmencie rynku, do jakiego nie do końca pasuje – nie jest tylko nauczycielem. Myślę, że dla mojego dzisiejszego gościa śmiało możemy stworzyć nową kategorię zawodu łączącą wcześniej wymienione cechy, czyli artysta inspirator.
Mam dziś dla Was wywiad z niezwykle barwną postacią. Osobą, która łączy w sobie cechy artysty, biznesmena, nauczyciela, filantropa, miłośnika sztuki oraz marki Apple, czyli Michała Wawrzyniaka.
Kamil Dyrtkowski: Witaj Michale, dziękuję Ci, że znalazłeś czas na wywiad dla czytelników iMagazine. Jestem pewny, że twoje obecne podejście do życia ich zaciekawi, ale najpierw porozmawiajmy o przeszłości.
Dziś w swoim segmencie rynku jesteś wielką marką, a oglądając Twoje materiały, na każdym kroku widać sprzęt Apple. Zarówno Ty, jak i Twoja ekipa z niego korzystacie. Lecz prawdopodobnie nie od początku swojej biznesowej kariery byłeś związany z iPhone’ami, Macbookami i iPadami. Jak to się zaczęło?
Michał Wawrzyniak: Witam wszystkich! To prawda. Po 11 latach miłości do branży IT stwierdziłem, że czas na zmiany, coś się wypaliło, a ja chcę poszerzyć horyzonty. Zmieniłem sporo w swoim życiu, a – co śmieszne – również sprzęt, na którym pracowałem. Tak więc z pecetów postanowiłem przerzucić się na markę Apple, co było wtedy dla mnie totalnym wyzwaniem. Intelektualnym – nie miałem pojęcia o tym, jak i czy to działa – oraz finansowym, bo fizycznie nie było mnie na nie stać. Pierwszego MacBooka zamówiłem dla mojej asystentki. Najtańszego, jaki był. Gdy jednak przyszedł, a ja po rozpakowaniu poczułem ten specyficzny zapach, to powiedziałem: „Zapomnij, biorę go dla siebie”. I tak się zaczęło. Ponownie się zakochałem (śmiech!).
Wiemy dziś, że te komputery kosztowały i nadal kosztują dużo kasy. Mimo to już w tamtym czasie postawiłem sobie jasny cel biznesowy. W pewnym sensie to ten cel pomógł mi również rozwijać biznes. Miałem na co i po co zarabiać. Marzyłem o tym, aby w pewnym momencie mieć w firmie wszystko Apple’a. Było to jakieś dziewięć, dziesięć lat temu. Kupiłem w tym czasie pierwszego iMaca, kilkanaście MacBooków, a wszystkie iPhone’y moich pracowników regularnie wymieniałem na nowsze. Można powiedzieć, że przez fazę samego marzenia przeszedłem do realizacji i faktycznie pełnego korzystania w 99% tylko z Apple.
KD: A jakie było Twoje nastawienie do infrastruktury związanej z tym sprzętem, całego ekosystemu, który został stworzony wokół marki? Jak to wykorzystujesz w branży?
MW: Moja branża szkoleniowa jest nowa. Mało kto rozumie, po co i do czego są szkolenia, sesje coachingowe, a już nie wspomnę o biznesowym mentoringu. Ważna jest więc edukacja samego procesu nauki. Zauważyłem to na początku i postanowiłem nie tylko postawić na nowoczesne technologie z Apple, ale i skupić się w pełni na video, co wtedy było totalnie czymś nowym. Trudno powiedzieć, bym był całkowitym pionierem streamingu i udostępniania do sieci ogromnej masy wideo, ale faktycznie nawet do dziś wiele firm i osób bardzo boi się oferować tyle darmowych produktów. Sprzęt Apple ułatwia mi ten proces i zarazem daje mega wygodę w użytkowaniu.
Same zakupy oprogramowania pomogły mi zrozumieć, że również w mojej branży przyszłością są mikropłatności. Przyznam się też, że nie wierzyłem i autentycznie byłem w szoku, jak ktoś mi mówił, że mogę wejść do AppStore i kupić oryginalną aplikację za 10, 30 czy 40 dolarów, której odpowiednik na Windowsa kosztował wtedy kilka tysięcy. Wyobraź sobie moje zdziwienie, jak rzeczywiście przekonałem się o tym fakcie. To dzięki całej tej platformie czułem, że warto tyle wydać na sprzęt, gdy ogromna ilość oprogramowania jest niemal za darmo.
KD: Czy ponad to ten sprzęt daje ci coś jeszcze?
MW: Oczywiście, że tak, Apple daje dużo wartości niemierzalnych dla mojej i każdej innej firmy. Przypomina mi się sytuacja, kiedy byłem na rozmowie biznesowej w dużej firmie zatrudniającej 3500 pracowników. Podczas negocjacji z zarządem moja asystentka wyciągnęła Macbooka Air, ja położyłem na stół swojego Macbooka Pro, do tego oboje mamy iPhone’y. Haha, wiem, wiem. Brzmi jak cwaniakowanie sprzętem. Życie jednak nas uczy, że pierwsze sekundy każdego spotkania są ważne. A co dopiero spotkanie biznesowe o wartości około pół miliona. Wystarczyło więc wyciągnąć te zabawki, by od razu zauważyć błysk w oczach rozmówców wyposażonych w sprzęt o kilka klas słabszy. Niby jako prezesi nie musieli wymieniać na nowe, ale… Wiesz, to zostaje w głowie i pokazuje, że ktoś, z kim masz podpisać kontrakt, jest na odpowiednim poziomie. Stać go na ten sprzęt, używa, też kocha i tak dalej. Na tym przykładzie bezdyskusyjnie widać, że sława marki oddziałuje na każdą firmę. Masz stary sprzęt, zwykłej marki – przenosi się to na Ciebie. W takiej sytuacji potencjalny kontrahent otrzymuje wiele sygnałów podświadomie wpływających na jego decyzje.
KD: Steve Jobs kreował użytkowników marki Apple na osoby niepokorne, przeciwstawiające się narzuconym standardom. Czy uważasz się za buntownika, który przeciwstawia się systemowi? Skąd w takim razie w Twojej głowie pomysł na branżę rozwoju osobistego, jako sposób na zarabianie?
MW: Sam pomysł szkoleń to chęć udostępnienia ludziom możliwości dużo lepszego i łatwiejszego życia oraz rozwoju, jakiego ja na początku nie miałem. Co prawda byłem takim buntownikiem i nie zawsze chciałem się uczyć, ale jakiś czas po zakończeniu nauki zauważyłem, że dla mnie edukacja jest mega ważna i że nie tylko w szkole człowiek się uczy. Wygrają tylko ci, którzy regularnie poszerzają własne horyzonty.
Chciałem, aby dostęp do szkoleń miał każdy, a – co za tym idzie – musiałyby one być w niższej cenie. Aby były w niższej cenie, muszę osiągnąć efekt skali. Na co z kolei najprościej wpływa nie tylko szybkość tworzenia, łatwo udostępniania, ale i jakość. Dlatego też zrozumiałem, że to ja muszę wydać duże kwoty na sprzęt, aby ludzie dostawali produkt z najwyższej półki za mikroceny. Byłem buntownikiem rewolucjonizującym rynek szkoleniowy w Polsce, bo obecnie każdy ma dostęp do moich nagrań za darmo albo za mikropłatności. Dzięki Apple w firmie nie ma problemu z zastojami, kompatybilnością, awariami i tym podobnymi. Wszystko działa bez zarzutu. W tym samym czasie walczymy z driverami do sprzętu na magazynie, gdzie stoi notebook PC…
KD: Ale czy tak naprawdę tylko zawsze i wszędzie Apple?
MW: Oczywiście, że jeszcze nie wszędzie, ale to tylko z winy braku sterowników. Przykładowo: gdy kupiłem duplikator do płyt lub maszynę do druku miniksiążeczek, to musiałem niestety używać peceta. Bo producenci nie przygotowali odpowiednio dopracowanego oprogramowania pod MacBooki. Bo nie było tyle funkcji albo coś się wysypywało. Na szczęście są to zupełnie jednostkowe przypadki.
KW: A gdybyś miał krótko wymienić najważniejsze cechy, które według Ciebie są największymi zaletami Apple’a, patrząc z biznesowego punktu widzenia?
MW: Na pewno wymieniłbym innowację, design, klimat marki. Pamiętam, jak lata temu wprowadziłem zarządzanie slajdami prezentacji za pomocą mojego iPhone’a. Ludzie byli w szoku. A gdy wiele miesięcy temu zrobiłem to samo, tylko że z zegarka – to był totalny kosmos. Na ostatnim evencie o personalnym i biznesowym wykorzystaniu Snapchata, mogłem dzięki Apple TV dokładnie pokazywać, co robię na telefonie. Leciało to bezpośrednio w sieć oraz na 60-calowym telewizorze w studio. Wszystko kilkoma kliknięciami. To fajne, po prostu mega fajne.
Dodatkową wielką zaletą marki jest mnogość i cena wszystkich aplikacji. Dajmy na to iPad Pro. Sam w sobie jest drogi, ale z dodatkami sprzętowymi, czyli klawiaturą i rysikiem, oraz dodatkami softwarowymi zmienia się w centrum kreatywności, rysunku, montażu wideo, zarządzania biznesem i czym tylko sobie zapragniemy. Tak samo jest w przypadku innych urządzeń firmy. Dlatego je uwielbiam.
KD: A czym jest dla Ciebie Apple Watch?
MW: Z reguły nie przywiązuję uwagi do czasu, a zegarek traktuję głównie jako element biżuterii i wyglądu zewnętrznego. Oczywiście, używam go podczas ćwiczeń fizycznych i mierzenia tętna. Mega podoba mi się synchronizacja urządzenia i to, że bez konieczności wyciągania telefonu, mogę przeczytać wszystkie powiadomienia, wysłać smsy i dzwonić. To bardzo ułatwia mi prowadzenie biznesu. Zamierzam kupić kilka pasków więcej, żeby go trochę częściej nosić, dopasowując do stylu i koloru ubioru.
KD: Na koniec chciałem dać naszym czytelnikom kilka strategii. Uczysz ludzi wykrzesywania z siebie wielu talentów i pokazujesz sposoby na powiększanie dochodu. Co mógłbyś doradzić naszym czytelnikom, aby mogli zarabiać więcej?
MW: Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że rozwój osobisty może dać nam szanse na lepsze wykorzystanie wszelkiego rodzaju gadżetów, ale także na samo ich posiadanie. Przede wszystkim każdy z czytelników powinien się zastanowić, czy rozwój osobisty jest dla niego. Siłownie, dietetycy, stylistki, dobre knajpy, lepsze auta czy sprzęt IT są dostępne dla wszystkich, ale część ludzi podejmuje świadomą lub nieświadomą decyzję, że im wystarczy to, co mają.
Dlatego na samym początku zachęciłbym czytelników, aby zaznajomili się z darmowymi materiałami. W przypadku nauki ze mną jest to możliwe. W przypadku sprzętu nie zawsze ktoś Ci da za darmo nowego iPhone’a czy iMaca. Jeśli więc macie ochotę, to przejrzyjcie to, co jest na naszej platformie VOD http://WayUp.pl – koniecznie zacznijcie od S9MK, czyli „System 9 milowych kroków” oraz „Funda_Mentals”.
Jeśli po tym uznacie, że warto inwestować swój czas, energię oraz pieniądze, to wybór jest ogromny. To po pierwsze. Po drugie natomiast musimy myśleć strategicznie. Zadając sobie mocne coachingowe pytanie: Ile zarobię na tym sprzęcie? Jak zarobić? Co mogę zrobić, żeby on sam się spłacił?
Według mnie każdy nowy iPhone czy iPad kupiony przez czytelnika może dać mu szansę zarobienia kilka razy więcej, niż on kosztował. Tak samo kupienie nowej karty graficznej do komputera – niech nie będzie pustym wydatkiem umożliwiającym granie w „Wiedźmina” (co jest rewelacyjną zabawą!), ale może posłużyć do zrobienia lepszej transmisji na Twitchu, aby oglądający mieli większy fun, lepszą jakość i znowu odwdzięczyli się oraz złożyli na jeszcze lepszą grafikę lub nowy monitor.
Uczę również strategii „1000 Marzeń”, która w dużym skrócie polega na zapisywaniu minimum trzech marzeń dziennie oraz sprawdzanie progresu. Zapisywanie stanu gry pomiędzy levelami. Jak w grze, ale daje dużo, dużo więcej! Dzięki tej prostej metodzie dziesiątki tysięcy moich klientów nie tylko zwiedziło świat, skończyło studia czy zbudowało nowe biznesy, ale spełniło swoje marzenia o posiadaniu każdego sprzętu Apple’a.
KD: Mocne i bardzo merytoryczne podsumowanie. Dziękuję Ci, Michale, za podzielenie się swoją pasją do biznesu i życia. Myślę, że nasi czytelnicy bez problemu znajdą Cię na stronach internetowych: michalwawrzyniak.pl oraz mentalway.pl, a także na facebooku oraz na Snapchacie pod loginem: Mike_waw
MW: Dziękuję i pozdrawiam czytelników iMagazine.
Ten artykuł pochodzi z archiwalnego iMagazine 6/2016
Komentarze: 9
Oczywiście, że są.
Cała kategoria programów dla front-endowców. Sporo różnych dla grafików, rysujących, itp. Więcej tego jest niż myślisz.
Montaż wideo lub jego brak nie definiuje czy iPad można używać profesjonalnie. Dla Ciebie być może, ale ogólnie nie.
Ponownie: Tobie. Znam osoby którym zastapił, prywatnie i służbowo.
Sam sobie przeczysz. 😃
To tylko nazwa. Liczy się jak używasz i co z niego potrafisz wycisnąć.
Zależy od rodzaju prowadzonego biznesu. Z całą pewnością już tylko korzystając z iPhona, nawet, jeżeli nasze dochody pozostają stałe, to nasza produktywność się zwiększa. Przynajmniej ja tak mam… Pod tym względem Windows Mobile nie ma nawet porównania a Android jest nieznacznie gorszy. Natomiast jak już doda się pozostałe elementy (laptop, iPad itd.) to cały system ‘odjeżdża’ każdą konkurencję.
Michał Wawrzyniak, sprzedawca marzeń i tylko marzeń, jego fani to życiowe niedorajdy i marzyciele, ludzie, którzy boją się postawić w życiu jeden krok do przodu więcej, którzy boją się ryzyka, nawet tego najmniejszego. To ludzie, którzy przyjadą na jego spotkania tylko po to, żeby poczuć chwilowy napływ adrenaliny, po to żeby poczuć się jak ludzie z możliwościami, chociaż do czasu, aż te show się nie skończy, po czym wrócą do szarej rzeczywistości z myślą że jeszcze kilka takich show i będą w stanie coś zrobić ze swoim życiem. Niestety, choćby pojechali na występy aktorskie Wawrzyniaka, dające ludziom złudne nadzieje, bo inaczej tego nazwać nie potrafię, jeszcze 100 razy, to w ich życiu nie zmieni się nic! Za to wiele zmieni się w życiu samego guru, który zarobi kolejną kasę na naiwniakach, których w naszym kraju nie brakuje a której nie zarobiłby w teatrze jako aktor. No nie chcę też przesadzać bo może ze 1-2% tej grupy ruszy tyłek i zaryzykuje zmian, ale to za mało by móc powiedzieć, że Wawrzyniak jest komukolwiek do czegokolwiek potrzebny, bo taki procent to żaden sukces. Samego Wawrzyniaka lubię i mam do niego szacunek za jego umiejętności organizacyjne i za to, z jaką łatwością przychodzi mu robienie ludzi w bambuko, szacun – gostek ma jaja. Podsumowując, z mojego punktu widzenia jego działalność to granie na ludzkiej naiwności.
A co powiesz o loteriach lotto?
Co powiesz o tych, którzy kupują książki kucharskie z nadzieją, że będą lepiej gotować, a tak na prawdę nic z nimi nie robią?
Co z tymi, którzy kupią poradnik podróżnika po Afryce, a nigdy tam nie pojadą?
Ich też można nazwać naiwniakami? W takim razie wszystkie firmy oferujące tego typu produkty i podobne usługi powinny być nazwane twoim stwierdzeniem, że ich “działalność to granie na ludzkiej naiwności”.