Australia #5: Gold Coast, Brisbane i okolice
Piąty tydzień na drugim końcu świata był nieco inny od poprzednich – a to za sprawą piszącej dla iMagazine redaktor @jedzonelka (a prywatnie mojej dziewczyny), która przyleciała do mnie do Australii. W ostatnich dniach odwiedziliśmy kilka bardziej turystycznych miejsc – Gold Coast, sankturium koali oraz najważniejsze atrakcje Brisbane.
Chociaż Brisbane nie jest tak popularnym ośrodkiem jak Melbourne czy Sydney, to nadal stanowi ono bardzo przystępny cel podróży. Wpływa na to kilka kwestii: po pierwsze, ścisłe centrum miasta (CBD), zbudowane w meandrze rzeki o tej samej nazwie, jest gęste i stosunkowo niewielkie; przejście z jednej strony na drugą zajmie nie więcej niż 15-20 minut. Rzędy pagórkowatych ulic kryją w sobie mieszankę różnorodnej architektury, orientalnych restauracji, klimatycznych kawiarni i zabytków. W sąsiadujących z centrum zakolach rzeki znajduje się zielona, przepełniona barami i strefami rekreacji dzielnica South Brisbane (od strony południowo-zachodniej), a z drugiej (zachodniej) strony – Kangaroo Point, czyli wąski cypel, którego klifowe wybrzeże stanowi doskonały punkt widokowy. Poruszanie się piechotą w tym obszarze jest szybkie i wygodne, a dodatkowe ułatwienie stanowią niewielkie promy łączące ze sobą przystanie po dwóch stronach rzeki.
Jedną z rzeczy, które najbardziej doceniam w miastach, jest fakt inwestowania w dobra publiczne: zasoby, miejsca, wydarzenia i przedsięwzięcia, które w pewien sposób zwracają społeczeństwu część wpływów do miejskiej kasy. W Brisbane widać je na każdym kroku: od bardzo zadbanych stref rekreacji, np. ścieżek rowerowych czy „plaży” w dzielnicy South Bank (widocznej na zdjęciu poniżej), przez bezpłatny prom łączący najważniejsze punkty miasta, nowoczesną stanową bibliotekę, w której piszę ten tekst, po darmowe muzeum i wieżę zegarową ratusza.
To ostatnie miejsce odwiedziliśmy pierwszego dnia wspólnego zwiedzania. Muzeum w ratuszu nie jest duże, ale sprawia bardzo dobre wrażenie: nowoczesna, interaktywna wystawa ukazuje najważniejsze fakty z historii miasta, ale również dane statystyczne dotyczące jego populacji, które przedstawiono na reprezentatywnej próbie 100 mieszkańców (każda osoba to 1%). Naszą uwagę zwróciły także eleganckie i minimalistyczne gadżety sprzedawane jako pamiątki z Brisbane oraz dzieła lokalnego artysty Roberta Brownhalla, które zdobiły ściany muzeum.
Jednak najciekawszym punktem wizyty w ratuszu był wjazd na 92-metrową wieżę zegarową, która stanowi doskonały punkt widokowy na centralną część miasta: King George Square, wieżowce Central Business District, rzekę oraz miejskie wzgórza. Zabytkowa winda zatrzymuje się również na wysokości niemal pięciometrowych tarcz, trzymetrowych wskazówek i skomplikowanych mechanizmów zegara, co stanowi dodatkową atrakcję podczas krótkiej wizyty. Podobnie jak wstęp do muzeum, wjazd na położony na wysokości 76 metrów taras jest bezpłatny – wymaga jedynie odebrania biletu na ustaloną godzinę w recepcji.
Kolejnym punktem na naszej liście był jednodniowy wypad do Gold Coast – miasta położonego nad brzegiem Oceanu Spokojnego, które znane jest z plaż, imprez i idealnych warunków dla surferów (nomen omen jedna z okolic tego regionu nazywa się Surfers Paradise). Odległość dzieląca Brisbane i Gold Coast to około 80 kilometrów, a trasę najłatwiej pokonać pociągiem z przesiadką na miejski autobus. Cena transportu w obie strony dla osoby dorosłej to około 25 dolarów australijskich – podczas pobytu w Brisbane warto wyrobić kartę Go Card, która ułatwi i obniży ceny korzystania z komunikacji miejskiej stanu Queensland. Przykładowo, ten sam przejazd na bilecie papierowym potrafi kosztować nawet o połowę więcej; dodatkowo Go Card pozwala na korzystanie z niższych o kilkadziesiąt procent stawek poza godzinami szczytu.
Wracając do Gold Coast: przyznam, że wizyta w tym miejscu bardzo przypominała mi Kalifornię; palmy, piaszczysta plaża, wieżowce, podobne do amerykańskich samochody i stanowiska ratowników, pasaże handlowe w bliskim sąsiedztwie oceanu, a także meksykański lunch – podobieństw było wiele. Kilkugodzinny wypad nad Pacyfik stanowił jednak tylko chwilową zmianę otoczenia od wielkomiejskiego Brisbane – do Gold Coast wrócimy na dłużej w następnym tygodniu, by wjechać na punkt widokowy na szczycie jednego z wieżowców oraz w pełni wykorzystać doskonałe warunki do plażowania.
W ostatnich dniach odwiedziliśmy także Lone Pine Koala Sanctuary, czyli niewielki rezerwat dla typowo australijskich gatunków zwierząt. Więcej o tym miejscu pisałem w jednym z poprzednich wpisów. W przeciwieństwie do pierwszej wizyty, tym razem było znacznie ciekawiej: zobaczyliśmy nie tylko wybiegi kangurów i innych zwierząt, ale również pokaz wypasania i strzyżenia owiec oraz mieliśmy okazję przez chwilę potrzymać koalę (niestety, taka możliwość wraz z pamiątkowym zdjęciem kosztuje dodatkowe 18 dolarów). Lone Pine to zdecydowanie punkt obowiązkowy pobytu w Brisbane – łatwo dojedziemy tam autobusem z centrum miasta.
A tymczasem powoli zaczynam planowanie pobytu w Sydney – największe miasto kontynentu odwiedzimy już w najbliższy weekend. Będzie to moja pierwsza lotnicza wycieczka od momentu przybycia do Australii. Ceny lotów krajowych są stosunkowo niskie – kupując z wyprzedzeniem kilku tygodni zapłaciłem około 420 złotych za osobę za bilet w obie strony (polecimy na pokładzie niskokosztowego przewoźnika Tiger Air).
Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące Australii lub tematy, o których chcielibyście przeczytać – dajcie znać w komentarzach lub na Twitterze.
Komentarze: 5
To ja mam pytanie!
Jak tam pająki? :D
Dostałem bardzo ciekawą ofertę stażu w Australii właśnie, ale mam paniczną arachnofobię.. także ten.
Szczerze? Od przyjazdu nie widziałem żadnego pająka, węża, rekina czy innej zabójczej kreatury. To mit, że wszystko chce Cię tu zabić. Przyjeżdżaj, to wspaniały kraj! :)
(P.S. przepraszam za późną odpowiedź)
Spoko, dzięki! :)
Ach, cóż to za widoki… To dopiero wielkie miasto z wysokimi wieżowcami… Uwielbiam ten rodzaj architektury. No i oczywiście kangury. Miejsce bardzo egzotyczne, gdzie tylko najwytrwalsi emigrują. Ja bym pewnie nie zastanawiał się nad wyjazdem, gdyby coś mi tam zaproponowano. Trzeba sięgać po to, co dalekie, ale daje dużo możliwości.
Australia to moje marzenie od niepamiętnych czasów! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się odwiedzić ten kraj! :)