Mastodon
Zdjęcie okładkowe wpisu Australia #8: połowa drogi

Australia #8: połowa drogi

0
Dodane: 8 lat temu

Pierwsza połowa (a właściwie pierwszy semestr mojego pobytu w Australii) dobiegła końca. Tak jak przez cały ten czas, plan na ostatnie kilka dni po drugiej stronie świata był niezwykle napięty – zwieńczyła go wizyta w położonym na południu kraju stanie Wiktoria. Chociaż na bazę wypadową wybraliśmy Melbourne, to najważniejszym punktem krótkiego pobytu była z całą pewnością samochodowa wycieczka malowniczą trasą Great Ocean Road.

img_9068

Zanim przejdę do relacji z odwiedzonych miejsc, chciałbym przez chwilę opowiedzieć o uczuciach towarzyszących opuszczaniu odległego kraju na dłuższy czas i powrotowi do Polski. Odkąd kilka lat temu wyjechałem na zagraniczne studia, często powtarzam, że lubię wracać do Polski. Wracać jest tutaj kluczowym słowem; z wielu powodów nie umiem wyobrazić sobie powrotu na stałe (przynajmniej teraz), jednak z przyjemnością przylatuję tutaj na weekend, tygodniową przerwę na uczelni lub… trzymiesięczne australijskie wakacje (pory roku na półkuli południowej działają w drugą stronę). Mogę w tym czasie nadrobić kontakt z rodziną i znajomymi, poświęcić więcej czasu polskim projektom i przedsięwzięciom, a także ponownie odwiedzić ulubione miejsca. Jednak po pewnym czasie zawsze odradza się we mnie uczucie, że czas ruszać dalej. W Polsce spędziłem większość z pierwszych 19 lat życia – to bardzo długo jak na jeden kraj! Właśnie dlatego z zadowoleniem spoglądam na ostatnie 4 lata, podczas których udało mi się na krócej lub dłużej zamieszkać w kilku innych krajach, a w międzyczasie odwiedzić wiele kolejnych.

Taka zmiana perspektywy niesie za sobą ciekawe konsekwencje. Najważniejszą z nich jest uczucie towarzyszące każdorazowemu opuszczaniu kraju, w którym akurat znalazłem się na dłużej. Chociaż wyjazdy do Polski są dla mnie czymś ważnym i przyjemnym, to uwielbiam świadomość, że gdzieś na świecie jest miejsce, do którego wkrótce wrócę. Co przez to rozumiem? Przede wszystkim fakt wynajmowania mieszkania, istnienia zawodowych czy akademickich obowiązków w innym kraju, do których po pewnym czasie muszę (i chcę!) wrócić. Tak też czułem się podczas ostatnich dni w Australii. Wyjeżdżając z Brisbane jednocześnie cieszyłem się zaplanowaną podróżą do Melbourne i jego okolic, dłuższą wizytą w Polsce, a także wizją powrotu na kolejne miesiące do stolicy australijskiego stanu Queensland.

img_9124

Przechodząc do podróżniczej części tego artykułu muszę przyznać, że po wyjeździe do stanu Wiktoria nie spodziewałem się absolutnie niczego. Wynikało to z tego, iż zaledwie kilkanaście godzin przed wylotem zakończyłem intensywny okres egzaminów na uczelni, a trzy dni wcześniej ponownie odwiedziłem niezwykłe Gold Coast; planowanie zwiedzania po raz pierwszy od dawna pozostawiłem komuś innemu, a konkretnie znajomym, do których dołączyłem w Melbourne. Sam ze sporą starannością podszedłem jedynie do tematu rezerwacji przelotów, dzięki czemu w przyzwoitej cenie udało mi się kupić bilet na lot realizowany nowoczesnym, szerokokadłubowym Boeingiem 787 Dreamliner tanich linii Jetstar. Tego typu maszyny zazwyczaj obsługują wielogodzinne trasy, a nie stosunkowo krótkie odcinki krajowe; mój rejs był pod tym względem wyjątkowy, gdyż stanowił kontynuację łączonej podróży z jednego z miast Indii do Brisbane, a następnie właśnie Melbourne.

Jakie korzyści względem starszych maszyn może zauważyć pasażer podróżujący Dreamlinerem? Przede wszystkim bardziej przestronne, jaśniejsze wnętrze, lepszą izolację dźwięku (w środku jest naprawdę bardzo cicho), znacznie większe okna (przyciemniane elektronicznie zamiast zasłonki – efekt na zdjęciu poniżej) a także wyższą wilgotność i ciśnienie powietrza (warunki bardziej przypominają te na ziemi, dzięki czemu mniej się męczymy). Właśnie dlatego uważam, że rezerwując bilety na daleką podróż warto polować na samoloty nowej generacji: Boeinga 787, Airbusa A350 oraz dwupokładowego kolosa – Airbusa A380.

img_9127

Trudno jest mi tutaj napisać cokolwiek więcej niż kilka zdań o Melbourne. Po pierwsze, spędziłem tam zaledwie dwa dni, podczas których cały czas miałem świadomość, że wrócę tu na dłużej już w lutym. Właśnie dlatego zamiast odwiedzania jak największej liczby atrakcji, skupiłem się na przyjemnym spędzeniu ostatnich kilkudziesięciu godzin w Australii. Po drugie, nie do końca dopisała pogoda; przez długi czas było pochmurnie, a temperatura wynosiła „tylko” 18 stopni – bardzo niewiele w porównaniu z Brisbane, gdzie przez wiele tygodni temperatura nie spadła poniżej 25 stopni. Mogę natomiast wypowiedzieć się o moich pierwszych wrażeniach, które wywołały mieszane uczucia. Z jednej strony mamy tutaj wiele przykładów pięknej architektury, klimatycznych kawiarni (tego brakowało mi w Brisbane i Sydney) czy terenów zielonych. Z drugiej – Melbourne swoim specyficznym klimatem bardzo przypomina mi Europę, co samo w sobie nie jest niczym złym, ale nie daje mi wystarczającego poczucia, że znajduję się na innym, ciekawym kontynencie. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi miks wysokich temperatur, piaszczystych plaż i tropikalnej roślinności, który przez kilka miesięcy doceniałem w stanie Queensland. W bezpośrednim porównaniu Melbourne wydawało się także mniej zadbanym i gorzej zorganizowanym miastem niż Brisbane. W tym miejscu ponownie zaznaczę, że są to jedynie moje pierwsze wrażenia z bardzo krótkiego pobytu.

img_9441

Głównym punktem wizyty w stanie Wiktoria nie było jednak samo Melbourne, a jednodniowa wycieczka wynajętym samochodem na Great Ocean Road, czyli prawie 250-kilometrową trasę wzdłuż zapierającego dech wybrzeża oceanu. Aby zamknąć plan podróży w kilkunastu godzinach, wyjazd z wypożyczalni (położonej przy miejskim lotnisku) zaplanowaliśmy już o poranku. Była to dobra decyzja, gdyż tylko krótkie fragmenty drogi prowadziły autostradą; bardzo szybko znaleźliśmy się na pustkowiu, przez które ciągnęła się jedynie wąska i miejscami bardzo kręta trasa. Istotą docenienia widoków było zaplanowanie około dwudziestu przystanków w najważniejszych punktach Great Ocean Road, z których na szczególną uwagę zasługuje miejsce znane jako 12 Apostołów. Nazwa ta odnosi się do wystających z oceanu pozostałości klifowego wybrzeża, których forma przypomina skalne posągi. Nie przesadzę nawet odrobinę pisząc, że niektóre lokacje na trasie wyglądały jak przeniesione z filmu; przejazd Great Ocean Road z miejsca stał się dla mnie punktem obowiązkowym wizyty w Australii, który będę polecał każdej wybierającej sie w te rejony osobie.

img_9310

Ostatnią dużą podróżą zaplanowaną na ten rok był powrót z Australii do Polski. W jej trakcie boleśnie odczułem skutki przygód w drodze do Australii, podczas których odwiedziliśmy Pekin i Kuala Lumpur; wynikało to z faktu, iż lot w drugą stronę również odbywał się z wieloma przystankami, jednak tym razem czas w azjatyckich stolicach wynosił po kilka, a nie kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin. Z tego powodu o żadnym zwiedzaniu nie mogło być mowy, co oznaczało niezwykle nudną i męczącą, 45-godzinną podróż z Melbourne do Warszawy, z przesiadkami na lotniskach w Kuala Lumpur, Pekinie oraz Helsinkach.

img_9253

Tymczasem kilka dni temu zacząłem dwumiesięczny pobyt w Polsce, który również zapowiada się bardzo ciekawie. Do Australii wrócę w lutym – wtedy powrócą także częstsze wpisy na temat tej arcyciekawej wyspy na drugim końcu świata.

Tomasz Szykulski

Fotografia, technologie i dalekie podróże. Więcej na mojej stronie - szykulski.com.

Zapraszamy do dalszej dyskusji na Mastodonie lub Twitterze .